Świat Zachodu nie jest w przedświątecznym nastroju. Powinien najpierw obsesyjnie kupować, a potem ukoić wyrzuty sumienia jakimś charytatywnym gestem. Ale niczym Scrooge z Dickensowskiej „Opowieści wigilijnej” nerwowo tuli do piersi sakiewkę
Coś się zmieniło. Jeszcze nie definitywnie, ale na Starym Kontynencie powietrze pachnie już inaczej. Po greckim załamaniu i irlandzkim okrzyku: „Ratunku!”, z wizją słaniającej się na nogach Hiszpanii, w tym roku Europejczycy siądą do bożonarodzeniowych stołów z kwaśnymi minami. A co trzeźwiejsi, którzy nie lubią grać rodzinnych komedii z cyklu „Wszystko jest w porządku”, spojrzą na talerz dla zbłąkanego wędrowca i pomyślą: „To mógłbym być ja”.
Europa czuje niepokój i nie jest pewna przyszłości. Oszukuje się i ogłupia telewizyjną rozrywką. Gadające głowy – jak stewardzi na pokładach szwankujących samolotów – używają hipnotyzujących tonów, by odroczyć wybuch paniki. Odwrócić naszą uwagę od tego, że – jak powiedziała mi chorwacka pisarka słynąca z nazywania zła po imieniu – wszyscy jesteśmy o jedną pensję od bankructwa. Cały nasz komfort dostaliśmy w kredycie, zbudowaliśmy go – jak dorzuciła hinduska autorka zatroskana o los imigrantów – na plecach ludzi ubogich.
Jeszcze miny mamy dziarskie, jeszcze patrzymy na świat z wyższością. Ale wiemy już, że nic nie jest w porządku.
Nawet Amerykanie przestali się zachowywać jak superbohaterowie. Otwarcie świątecznego sezonu zakupowego w Stanach Zjednoczonych rozczarowało ekspertów. Mieszkańcy USA wydali w sklepach niewiele więcej niż przed rokiem. Zamiast uszczęśliwiać finansistów kilkuprocentowym skokiem, poszli po rozum do głowy i ograniczyli wydatki, bo wielu z nich nie ma pracy, ubezpieczenia zdrowotnego ani perspektyw, że je zdobędą. Ostrożność, rozsądek i umiar – jak dowiadujemy się z negatywnych analiz – fatalnie wpływają na gospodarkę. A przecież jej zdrowie, szczęście i pomyślność są najważniejsze! I to dla niej powinniśmy w obywatelskim odruchu ruszyć po lodówko-zamrażarki, kremy odmładzające, samochody w kredycie 50/50 z kompletem opon zimowych oraz tysiąc minut za darmo na rozmowy z kim chcemy, o czym chcemy. A co, jeśli nie chcemy? Co, jeśli mamy dość?
Dość przekonania, że można brać bezkarnie więcej i więcej. Dość wystawania na mrozie przed sklepem oferującym przeceny, które – wbrew hasłom reklamowym – robią z nas idiotów. Dość kupowania sobie świętego spokoju. I dość udawania, że właśnie w Wigilię potrafimy docenić, jak wiele mamy.