Skarżyskiem trząsł przestępczy holding.

Przedsiębiorcy, samorządowcy, politycy zgłaszali się do Leszka K. po „przysługę”. Gdzie wycofało się państwo, wszedł przestępczy holding

Publikacja: 29.01.2011 00:01

Skarżyskiem trząsł przestępczy holding.

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Antyterroryści patrzą na salę Sądu Okręgowego w Kielcach przez szpary w kominiarkach. Ustawione w rzędach ławki z trudem mieszczą oskarżonych. Są dowożeni w specjalnych konwojach z więzień i aresztów – wielu z nich nosi pomarańczowe kombinezony oznaczające niebezpiecznych przestępców.

W kuloodpornej klatce siedzi Leszek K. To właśnie on miał kierować przestępczym związkiem o charakterze zbrojnym, jednym z największych, jakie zostały ostatnio rozbite przez policję.

– Ludzie wierzyli, że ta grupa przestępcza jest nietykalna, bo stoją za nią wpływowe osoby. Nie sugeruję, że tak było rzeczywiście, ale wytworzyło się takie przekonanie – mówi Sławomir Mielniczuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Kielcach.

Grupa Leszka K. nadal budzi lęk. Kiedy sąd dał ogłoszenie, szukając pokrzywdzonych przez nią osób, nie zgłosił się nikt. Świadkowie zeznający na sali sądowej nie patrzą na oskarżonych i wbijają wzrok w podłogę. Czasem niespodziewanie zawodzi ich pamięć, czasem załamuje się głos i mówią tak cicho, że trudno ich zrozumieć.

Najlepiej na sali czują się przestępcy, przynajmniej takie można odnieść wrażenie. Dla niektórych, odsiadujących już wyroki za morderstwa, rozprawa jest wyczekiwanym przerywnikiem w monotonii więziennego bytowania. Inni także zachowują się tak, jakby fakt, że znaleźli się w tym miejscu i w tej roli, nie miał znaczącego wpływu na ich los. Demonstrują lekko znudzony spokój, ożywiają się jedynie wtedy, gdy pojawiają się żony i narzeczone, a wówczas na sali sądowej, wśród uśmiechów i przesyłanych dłonią całusów, nieoczekiwanie zapanowuje nastrój jak z telenoweli.

Na ławie oskarżonych nie ma wszystkich, którzy powinni się tam znaleźć. Za przestępcami został wysłany europejski nakaz aresztowania. Być może ukrywają się za granicą. Prowadzący dochodzenie policjanci przypuszczają jednak, że niektórzy z nich mogą już nie żyć, bo gang usunął osoby, które mogłyby stanowić dla niego zagrożenie. – W jednym wypadku wszystko na to wskazuje. Pewien członek gangu był zbyt mało bezwzględny jak na standardy przestępców, podczas kolejnych napadów okazywał coraz większe wahanie i zdenerwowanie. Zniknął bez śladu. A ponieważ miał znaczny majątek, sklepy i nieruchomości, zakładamy, że nagle nie porzucił wszystkiego. Jest kilka innych zagadkowych spraw dotyczących zniknięć z kręgu Leszka K. – mówi jeden z policjantów prowadzących sprawę. – Mam świadomość, że dla osób, które są świadkami, te zdarzenia są traumatyczne.

[srodtytul]Broń dla camorry[/srodtytul]

Czy Leszek K. był tak genialnym przestępcą, czy też policja była tak słaba, że przez tyle lat udawało mu się bez przeszkód kierować rozrośniętą strukturą przestępczą? – Proszę sobie samej odpowiedzieć na to pytanie – mówi prowadzący sprawę prokurator Robert Rolka. Jak przyznaje, jego także zastanawia fakt, że Leszek K. tak długo działał zupełnie bezkarnie.

W historii Leszka K. jest kilka intrygujących elementów. Hodowca gołębi ze świętokrzyskiej wsi nazywany „człowiekiem z lasu” zdołał stworzyć rozbudowany mafijny holding, który nawiązał kontakty z włoską camorrą.

– Miał trzech zaufanych ludzi, poprzez których kontaktował się z członkami swej grupy. Grupa miała strukturę gwiaździstą, każde odgałęzienie zajmowało się innym rodzajem przestępstw: rozbojami, narkotykami, kradzieżami samochodów, wymuszeniami, handlem bronią. W razie wpadki części grupy reszta mogła działać dalej – tłumaczy komendant główny policji gen. Andrzej Matejuk.

Śledczym rozpracowującym grupę Leszka K. kojarzy się ona z tradycjami partyzanckimi – zakonspirowani członkowie grupy byli wzywani na akcję, a potem znów wracali do codziennego, banalnego życia. Żadnej ostentacji, typowej dla polskich gangsterów, żadnych bmw, którymi rozbijaliby się osobnicy obwieszeni złotymi łańcuchami. Zdobyte pieniądze ukrywano w sensie dosłownym – jak przypuszczają śledczy, którzy przeszukiwali echosondą posesję Leszka K., są w słoikach zakopane w ziemi.

– Naprawdę duże środki zarobiono na dostarczaniu broni neapolitańskiej camorze, gdy toczyła się walka między klanami Panico i Sarno. Przebitka na popularnej broni typu pistolety TT czy Colt była kosmiczna, nawet czterokrotna. Jeszcze większy zysk był na automatycznej broni typu RAK czy Scorpion. – opowiada kielecki policjant.

Policja stara się ustalić, w jaki sposób broń trafiała w ręce przestępców z zakładów w rejonie Radomia i Szydłowca, które ją produkowały.

Grupa Leszka K. działała niezwykle zuchwale – w Szydłowcu dokonano napadu na znajdującą w centrum bazę PKS, choć wystarczył jeden telefon, by natychmiast pojawiły się tam radiowozy z całego miasta. Zaplanowane przez Leszka K. napady zawsze się udawały – środowisko przestępcze zaobserwowało, że gdy dokonuje się przestępstw, które on odradza, zdarzają się wpadki. Utarło się, że nawet tak bezwzględni bandyci, jak gang tzw. kantorowców, którzy najpierw zabijali, a potem sprawdzali, czy ofiara ma pieniądze, informowali o swoich poczynaniach Leszka K.

– Jeśli wpadał jakiś człowiek Leszka K., to wiedział, że ten podejmie próbę, by mu pomóc i „załatwić temat”. Może nie od razu, ale po pewnym czasie będzie się starał wyciągnąć go na wolność. Warunkiem było milczenie zatrzymanego. To budowało pozycję Leszka K. w grupie przestępczej – mówi policjant z Wydziału Kryminalnego w Kielcach, nie rozwijając wątku, jak można „załatwić temat” wyciągnięcia przestępcy z aresztu.

I tu chyba kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego przestępcze ugrupowanie Leszka K. mogło tak długo działać bezkarnie.

[srodtytul]Policjanci się boją[/srodtytul]

Historia brzmi zupełnie nieprawdopodobnie. Młody mężczyzna pobity przez przestępcę poszedł na komendę policji w Skarżysku Kamiennej. Wkrótce potem pojawił się tam przestępca. Policjant dyskretnie wyszedł z pokoju. Przestępca ponownie pobił chłopaka, a potem wywiózł go z komendy w bagażniku samochodu.

– Rzeczywiście dowiedzieliśmy się, że zdarzenie o podobnym przebiegu miało miejsce, ale śledztwo jeszcze trwa – przyznaje prokurator Robert Rolka, który prowadzi sprawę grupy przestępczej Leszka K.

Zanim wiedza o tym i innych faktach świadczących o dziwnych związkach skarżyskiej policji dotarła do kieleckiej prokuratury, nie stanowiła żadnej tajemnicy dla miejscowego społeczeństwa. Powszechnie uważano, że złożenie skargi w skarżyskiej komendzie, a zwłaszcza wskazanie ewentualnych sprawców przestępstwa, jest bezcelowe, a może wręcz przysporzyć kłopotów.

– Miejscowi policjanci niewiele mogli zrobić, by przeciwstawić się złu. Niektórzy może mieli nieczyste intencje, inni się bali – mówi policjant z Komendy Wojewódzkiej w Kielcach – Nawet najodważniejsi policjanci tracili zapał do ścigania przestępców, gdy tzw. nieustaleni sprawcy palili im mieszkania czy kradli samochody. Podpalaczowi nie można było nic udowodnić, bo szyderczy uśmiech czy złe spojrzenie przestępcy mijanego na ulicy nie stanowi dowodu dla sądu czy prokuratury.

Niepokornego policjanta potrafiono publicznie upokorzyć – przywoływano go w ten sposób do porządku, demonstrując, kto naprawdę rządzi w mieście.

Inni policjanci rozumieli reguły gry – nie mieli najmniejszego zamiaru zadzierać z przestępcami, sprawiali wrażenie, jakby akceptowali nienormalny porządek rzeczy lub nie byli w stanie mu się przeciwstawić.

Bezradność policji przybierała groteskowe formy: kiedy jednemu z policjantów ukradziono samochód, zapłacił przestępcom tak zwaną wykupkę.

– Dlaczego jeden z przestępców, Leszek D., miał ksywkę Komendant? Bo świetnie się czuł na skarżyskiej komendzie. Wpadał tam bardzo często, nie tylko dlatego, że pracowała tam jego była żona – mówi jeden z pokrzywdzonych.

Nie wiadomo, czy relacje Leszka D. z policją nie były w pewien sposób sformalizowane – trudno wykluczyć hipotezę, że mógł być nawet informatorem policji. Podobnie jak informatorem Centralnego Biura Śledczego był Jacek P., jeden z morderców właścicieli kantorów, który został zwerbowany przez wiceszefa CBŚ w Kielcach.

– To patologia, o której zaczęto mówić przy okazji sprawy Olewnika. Informatorzy policji zachowują się czasem, jakby dostali immunitet i byli bezkarni. Ich oficer prowadzący korzysta z bazy danych, która pozwala mu się zorientować, że jego informator jest w kręgu zainteresowań policji, i może go o tym uprzedzić – opowiada, zastrzegając anonimowość, jeden z moich rozmówców.

W komendzie policji w Kielcach słyszę, że policjanci ze skarżyskiej komendy, którzy przez palce patrzyli na poczynania bandytów, już tam nie pracują. Nie dowiaduję się, czy ich zwolniono, przeszli na emeryturę czy też zostali przeniesieni.

– Niestety, zdarza się, że policjant łamie prawo albo wręcz przechodzi na drugą stronę barykady. Ale policja to instytucja, która się sama oczyszcza. Prędzej czy później do drzwi skorumpowanego policjanta zapuka inny policjant: z biura kontroli wewnętrznej – mówi komendant główny gen. Andrzej Matejuk.

[srodtytul]Test lojalności[/srodtytul]

Haracz płacili wszyscy. Fryzjer, pani z kiosku, właściciele restauracji i zakładów usługowych. Był sprawą oczywistą. Niektórzy zresztą nie traktowali go jako przestępczego wymuszenia, ale raczej wymianę – pieniądze za usługę.

– Moja znajoma, która handluje kwiatami, mówi mi: „No, popatrz, szkoda tych chłopaków. Tacy byli fajni. Podjechali, kiedy siedziałam sama w nocy, popatrzyli, czy wszystko w porządku. Pogadali, pośmieli się” – mówi jeden z mieszkańców Skarżyska. – I nie tylko ona żałuje znajomych z sąsiedztwa.

Ale jeśli ktoś miał większą firmę, to w grę wchodziły znacznie wyższe sumy i nie mógł mieć złudzeń, że nie jest to haracz. Również gdy było się na tyle naiwnym, by odrzucić propozycję ochrony, szybko można było się przekonać, że fajne chłopaki czasem w ogóle nie mają ochoty żartować.

W Skarżysku każdy wie, dlaczego spalił się niedługo po otwarciu gabinet dentystyczny, ale jego właścicielka – młoda dziewczyna, która pieniądze na otwarcie dostała od rodziców – nie powie o tym słowa.

– Zawsze jest tak samo. Pokrzywdzony może nawet zeznać, że rzeczywiście ktoś podpalił jego firmę lub dom. Ale nie ma bladego pojęcia, kto mógł to zrobić. Nic nie przychodzi mu do głowy, nikt nigdy mu nie groził i oczywiście nie ma żadnych wrogów – mówi prokurator Robert Rolka.

Jeśli na przestępczość zorganizowaną patrzy się z perspektywy Warszawy, haracze to zamknięty rozdział. Były plagą lat 90., potem polska mafia uznała, że duże i łatwe pieniądze leżą gdzie indziej. Taką opinię słyszę w Komendzie Głównej Policji.

Jednak z perspektywy Skarżyska-Kamiennej i małych miejscowości w rejonie Szydłowca sprawa wygląda inaczej. Wiele wskazuje na to, że aresztowanie członków gangu Leszka K. nie przecięło tego procederu.

– Płacenie haraczu jest formą potwierdzenia lojalności. Kto odmówiłby dalszego płacenia, pokazałby, że wierzy w ostateczny koniec Leszka K. A to nie byłoby rozsądne i może nawet niezbyt bezpieczne – twierdzi jeden z moich rozmówców.

Ludzie sekundują policji w walce z gangiem Leszka K., ale robią to po cichu. Nie są wcale pewni, że Leszek K. nie pojawi się wkrótce na wolności.

O tym, co się dzieje wokół procesu powstają legendy – nawet samobójczą śmierć byłego funkcjonariusza policji ze Skarżyska, który zastrzelił się parę tygodni temu, wpisuje się ten kontekst.

– Leszek K. podczas kolejnych przesłuchiwań wyrażał wręcz pewność, że wszystkie zarzuty zostaną uchylone, a on uniewinniony – mówi policjant z wydziału kryminalnego w Kielcach – Ale, nawet mając świadomość ułomności prawa, jesteśmy spokojni, że tak się nie stanie.

[srodtytul]Survival po skarżysku[/srodtytul]

Panu X ukradziono samochód. Ani przez chwilę nie zaświtała mu myśl, by zwrócić się z tym do policji. Był szczęśliwy, gdy udało mu się skontaktować ze złodziejami i ustalić wysokość „wykupki”. Przeszkadzał mu tylko jeden detal – ustalono, że zapakowane w reklamówkę pieniądze ma zostawić w koszu na śmieci na przystanku autobusowym. Pan X obawiał się, że pieniądze może przejąć przypadkowy przechodzień. Przy pomocy rodziny zorganizował obserwację przystanku. Kiedy nieznany mężczyzna wyciągnął reklamówkę, w ślad za nim ruszyło kilka zmieniających się osób. Mężczyzna wszedł do jednego z mieszkań na skarżyskim osiedlu, pan X zapisał skrupulatnie adres. Następnego dnia odetchnął z ulgą, bo okazało się, że pieniądze trafiły do złodziei samochodu. I znów absolutnie nie przyszło mu do głowy, by zawiadomić policję, mimo że wiedział już, gdzie mieszka członek gangu.

Mieszkańcy Skarżyska-Kamiennej i pobliskich miejscowości musieli opanować zasady swoistego survivalu. Pierwsza z nich brzmiała, że nie mogą liczyć na policję i być może także na inne instytucje. Średnio inteligentny człowiek mógł łatwo zaobserwować, że złodzieje kradną zawsze samochody, których właściciele jeszcze nie zdążyli lub nie zechcieli ubezpieczyć – wiedział więc, że przestępcy mają dostęp do danych firm ubezpieczeniowych.

Placić „wykupkę” czy nie – to była już kwestia kalkulacji. Jeśli ktoś miał firmę i kilka samochodów, czasem rozsądniej było nie płacić. Właściciel piekarni zawziął się i nie dał „wykupki”. Znajomy hurtownik – zapłacił. Hurtownikowi ukradziono następny samochód, a piekarzowi – nie.

Z zasady, że nie można liczyć na oficjalne instytucje, wynikała inna – instancją, która przejęła ich funkcje, był właśnie Leszek K.

To do niego należało się zgłosić, gdy miało się problemy lub chodziło o arbitraż w spornych kwestiach. Leszek K. wszedł w pustkę, którą zostawiło wycofujące się państwo.

[srodtytul]Przysługi Ojca Chrzestnego[/srodtytul]

Policjantowi z Kielc prowadzącemu dochodzenie w sprawie grupy Leszka K. zachowania członków grupy przywodzą na myśl tradycyjne organizacje przestępcze typu mafijnego. Trudno uciec od skojarzeń z „Ojcem Chrzestnym” Maria Puzo, scenami, w których Don Corleone wysłuchuje proszących o „przysługę”

– Leszek K. również przyjmował zgłaszających się do niego ludzi, rozwiązywał ich problemy, osądzał, karał, ale też nagradzał. Jego petentami były różne osoby: zarówno mające kłopoty z prawem, jak i pokrzywdzone jego działalnością – opowiada policjant. – Przychodzili też ci, którzy sądzili, że nie mogą liczyć na skuteczną pomoc instytucji państwowych. Petentami byli tzw. porządni obywatele, samorządowcy i politycy.

Całe Ciechostowice widziały, jak przed domem Leszka K. cierpliwie wyczekiwał pewien przedsiębiorca. Przedsiębiorca miał dużą firmę transportową, ale uważał za rzecz oczywistą, że ma stać na ulicy, póki Leszek K. nie zechce z nim porozmawiać.

Można przypuszczać, że gdyby Leszek K. uznał za stosowne kultywować tradycyjne formy obyczajowości włoskiej mafii, petenci bez wahania całowaliby go w rękę.

Przyzwoici obywatele mieli czasem do Leszka K. dziwne sprawy – uprzejmie informowali go, że sąsiad jest bogatym człowiekiem, co może go zainteresuje, albo że byłoby dobrze, gdyby ich auto ukradziono. Pewne historie są symptomatyczne – jeden z biznesmenów kupił od ludzi Leszka K. samochód. Samochód był oczywiście kradziony, co nie przeszkadzało nabywcy do momentu, gdy zarekwirowała go skarżyska policja.

Policja szybko samochód oddała – co jest dość intersujące, ale niestety oczywiste – jednak okazało się, że nowy właściciel może nim spokojnie jeździć tylko po Skarżysku, poprosił więc Leszka K., by go znów ukradziono.

Kupno kradzionego samochodu wydawało się w okolicach Skarżyska-Kamiennej i Szydłowca procederem zupełnie neutralnym moralnie – wśród nabywców byli miejscowy adwokat i notable.

Wiedza potoczna, która nie przekłada się na procesową, mówi, że powiązania z Leszkiem K. mieli dwaj, nie tylko lokalni, politycy. Do kieleckiej prokuratury miał nawet dotrzeć anonim na ten temat.

– Nie będę komentował tego faktu – mówi prokurator Robert Rolka.

Jedno jest pewne: socjologiczny termin „brudna wspólnota”, sieci ukrytych społecznych powiązań, opartych na nieformalnych związkach i wynikających ze wspólnych interesów, idealnie pasuje do Skarżyska-Kamiennej i okolic.

– To specyficzne tereny. Duże bezrobocie i bieda, a także korumpowanie lokalnych elit tworzą niebezpieczną mieszankę. Afera starachowicka stała się głośna, ale mentalność, której była przejawem, jest typowa nie tylko dla Starachowic – podkreśla jeden z moich rozmówców,

Nikt z przyzwoitych obywateli, którzy zabiegali u Leszka K. „o przysługę”, nie mógł mieć wątpliwości, że ma do czynienia z bezwzględnym przestępcą. Wszyscy w okolicy wiedzieli, kto zastrzelił właściciela dyskoteki w Stąporkowie, który ośmielił się wygrać w walce na pięści z Leszkiem K.

– To była śmierć w blasku reflektorów. Człowiek miał zginąć właśnie tak, na oczach tłumu. Upokorzył szefa, musiał zostać za to publicznie ukarany, i to w ten sposób, żeby wszyscy wiedzieli, kto i dlaczego go zabił – mówi policjant z Kielc.

[srodtytul]Oczyścić do gołej ziemi[/srodtytul]

O Skarżysku-Kamiennej mówiła kiedyś cała Polska. Kiedy właściciel mającej tu siedzibę firmy Wtórpol oświadczył w styczniu 2007 roku, że nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa pracownikom i musi zamknąć zatrudniający niemal 800 osób zakład, do miasta zjechały ekipy telewizyjne i reporterzy. Ujawnione fakty szokowały wszystkich. Podpalenia budynków i ciężarówek, ostrzelanie z broni maszynowej domu jednego z pracowników, wrzucenie granatów na posesję, podłożenie ładunków wybuchowych pod mercedesa właściciela układały się w serię przemocy na pozór nieprzystającą do polskiej rzeczywistości.

Po latach okazuje się, że realia były jeszcze gorsze, niż wówczas sądzono.

– Któregoś dnia do firmy przeszedł późnym wieczorem nieznany mężczyzna. Powiedział, że to co, co działo się do tej pory, jest niewinną zabawą. Zrozumiałem, że nasza rodzina jest śmiertelnie zagrożona. Nieznajomy zrobił jednak błąd – opowiada brat właściciela Marek Wojteczek. – Wyszedł do toalety, zostawiając na stole komórkę. Zadzwoniłem z niej do siebie i miałem jego numer telefonu.

Ale wtedy stało się coś, co sprawiło, że właściciele firmy zwątpili, czy mogą liczyć na pomoc policji. – Podczas konfrontacji z mężczyzną policjant na komendzie w Kielcach zachowywał się, jakby był jego adwokatem. Mówił, że mężczyzna przyszedł do firmy starać się o pracę – mówi Marek Wojteczek. – Ten policjant już zresztą tam nie pracuje.

Wezwanie mediów było aktem desperacji, zwróceniem się do czwartej władzy w sytuacji, gdy zawiodły instytucje państwowe.

Dramatyczna sytuacja w Skarżysku Kamiennej, ujawniona opinii publicznej, wywołała wstrząs. Śledztwo objął osobistym nadzorem ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Zapowiadano, że „wyczyści się do gołej ziemi” lokalne mafie, które terroryzują małe i średnie miasta. Dochodzenie w sprawie Wtórpolu było priorytetowe, przyjęło jednak specyficzny kierunek – prokuratura podejrzewała długo że chodzi w tym wypadku o wewnętrzne rozgrywki mafii, i uważała, że właściciele Wtórpolu nie współpracują z nią wystarczająco.

Proces podpalacza Wtórpolu zakonczył się wyrokiem uniewinniającym, mocodawcy nie znaleziono.

Tymczasem w Skarżysku Kamiennej zaczęto mówić, że Leszek K. wkrótce zostanie właścicielem „Wtórpolu”.

– Oglądałem w telewizji program o sprawie Olewnika i doszedłem do wniosku, że sytuacja jest podobna. Nasza firma zostanie przejęta, a jeśli się nie zgodzimy, wydarzy się tragedia – mówi właściciel Wtórpolu Leszek Wojteczek. Zwrócił się do adwokata Olewników, mecenasa Ireneusza Wilka.

– Detektywi, których wysłałem, odwiedzili emerytowanych policjantów. Bardzo szybko informacje z tych spotkań wyciekły do przestępców – opowiada mecenas Wilk. – Pojawienie się „obcych”, ludzi z zewnątrz, w Skarżysku Kamiennej niepokoiło środowisko przestępcze.

Przełomem stało się zatrzymanie przez policję Zbigniewa W., jednego z najbliższych ludzi Leszka K. Wpadł niemal przypadkowo i chociaż nie było wobec niego poważnych zarzutów, zdecydował się mówić o przestępczym holdingu.

Kielecki wydział kryminalny powiązał wiele faktów, również dotyczących przestępstw z lat 90. Postarano się, by zarzuty, jakie postawiła prokuratura, były mocno udokumentowane.

– Co teraz będzie w Skarżysku Kamiennej? Zapanuje spokój. Nie do końca świata. Ale na długo – mówi kielecki policjant.

Antyterroryści patrzą na salę Sądu Okręgowego w Kielcach przez szpary w kominiarkach. Ustawione w rzędach ławki z trudem mieszczą oskarżonych. Są dowożeni w specjalnych konwojach z więzień i aresztów – wielu z nich nosi pomarańczowe kombinezony oznaczające niebezpiecznych przestępców.

W kuloodpornej klatce siedzi Leszek K. To właśnie on miał kierować przestępczym związkiem o charakterze zbrojnym, jednym z największych, jakie zostały ostatnio rozbite przez policję.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą