Beverly Hills-Zdrój

Konstancin to hybryda. Z kosztownymi rezydencjami sąsiadują rudery, bloki i skromne domki. W mateczniku miliarderów i celebrytów mieszkają normalni ludzie, których poza adresem z sąsiadami nie łączy żadna wspólnota

Publikacja: 24.09.2011 01:01

Jedna ze sławnych konstancińskich ruder – willa „Zbyszek”

Jedna ze sławnych konstancińskich ruder – willa „Zbyszek”

Foto: Fotorzepa, Jerzy Gumowski Jerzy Gumowski

Można by tu przyjechać na kurację, jak dawniej jechało się do wód. Z wód wprawdzie jest tylko rzeczka Jeziorka, ale za to powietrze sosnowe, a solankowy opar z tężni niejednego uzdrowił. Spacerując alejkami wśród zatopionych w zieleni willi, zamiejscowi dziwią się, że do Warszawy jest tylko 18 kilometrów. Wielkość drzew i wielkość ogrodów przenosi w inny świat.

Kto nie chciałby mieszkać w Konstancinie? Znani i bogaci byli tu zawsze. Tylko takich na to było stać: po pierwszej wojnie budowali się tu adwokaci, właściciele fabryk, bankierzy. W dwudziestoleciu doszli aktorzy, literaci, dziennikarze, malarze. Stefan Żeromski, Wacław Gąsiorowski, Józef Wedel. Biedniejsi, żeby wdychać leśne powietrze, wynajmowali pokój w jednym z licznych pensjonatów.

Dzisiaj każdy, kto aspiruje do elity, nie tylko finansowej, musi tu mieć rezydencję. Lista bogatych Polaków ma swoich przedstawicieli we wszystkich branżach: biznes – Ryszard Krauze, Jan Kulczyk, Jerzy Starak, Zbigniew Niemczycki, Kazimierz Grabek. Media – Zbigniew Jakubas, Lew Rywin, Mariusz Walter, Jerzy Urban, Marek Król, Tomasz Lis, Małgorzata Niezabitowska. Show-biznes reprezentuje Maryla Rodowicz.

Ale gmina Konstancin-Jeziorna, która liczy 23 tysiące mieszkańców, to nie tylko najstarsza, strzeżona przez konserwatorów strefa A i jej prominentni lokatorzy. To także bloki Mirkowa i Grapy, to rozciągnięta w przestrzeni zbitka wsi. Konstancin: to brzmi dumnie. Borowina, Kawęczynek, Czarnów, Kierszek – mniej.

W latach 50. zbudowano bloki i hotel robotniczy na Grapie. Teraz jest tu gęsta zabudowa. Po roku 1989 ze wszystkich stron zaczęły powstawać osiedla domków i apartamentowców. W Bielawie, na drodze do Słomczyna, nawet do Skolimowa wtłoczono budownictwo wielorodzinne. Konstancin, zdaniem jego zasiedziałych mieszkańców, jest przeludniony. 40 procent mieszkańców nie ma wodociągów i kanalizacji. Brakuje oczyszczalni ścieków.

Przyroda toczy tu spór z napierającą cywilizacją. Jak pogodzić ciszę, zieleń, klimat uzdrowiska z dobrym dojazdem, potrzebami mieszkańców? Burmistrz Kazimierz Jańczuk, o którym w Konstancinie, po niespełna rocznej kadencji, mówi się tylko dobrze, jest wzięty w dwa ognie.

– Bogaci chcą mieć ciszę i zieleń, i żeby nikt im nie jeździł. Jedni chcą mieć dobrą drogę, inni niekoniecznie. Jeden z właścicieli zrobił nawet na własny koszt kawałek drogi. Ale znam takich, który płacą podatki gdzie indziej, ale drogi się domagają. Moim zadaniem jest służyć większości. Chcę, żeby Konstancin pozostał miejscowością uzdrowiskową, zieloną, bez samowoli budowlanych, bez budowy wielorodzinnej. Uchwaliłem już w tym roku trzy plany, w tym strategiczny najcenniejszej strefy A.

To jedyne chyba miejsce na świecie, gdzie rudery sąsiadują z pałacami. W sąsiedztwie pięknie odnowionej willi La Fleur, która mieści kolekcję dzieł sztuki (przed domem rzeźba Dunikowskiego), bieda-domek. Vis a vis wypasionej rezydencji Zygmunta Solorza przy ulicy Potulickich – rudera, o kilkadziesiąt metrów dalej pokraczne i tandetne budowle z lat 80. Batorego to Piąta Aleja Konstancina. Tu stoją domy Rywina (jak mówią, dostał pozwolenie na zabudowę 30 procent działki, zabudował 70 procent), Kulczyka, Waltera.

Na dużych, leśnych działkach straszą rozpadające się domy. Właściwie nie rudery, lecz wspomnienia po eleganckich willach. Zbyszko, z na pół zawalonymi tarasami, Jagiellonka, dom o pięknej sylwetce i detalu, ruina z oczodołami okien i wiszącą w powietrzu werandą.

– Po zimie się zawali – mówi sąsiad. – I problem będzie z głowy.

W Konstancinie wszyscy znają ten mechanizm. Kupuje się działkę ze starym domem „pod konserwatorem". Zgłasza niezdolność finansową do przeprowadzenia remontu. Po czym należy odczekać, aż dom się zawali. I wtedy, gdy już nie ma co zbierać, właściciel cudem odnajduje pieniądze, żeby postawić nowy, zazwyczaj dużo większy i dużo brzydszy od starego.

Jeszcze niedawno było tu wiele pustych działek, tzw. lasków. Potem w działki zaczęły wskakiwać wille. Inaczej niż w Warszawie, gdzie ściana domu bywa przy samym płocie, tutaj wille giną w głębi ogrodów, wśród wysokich dębów i sosen, oddzielone od ulicy szczelnymi ogrodzeniami. Ludzie zamożni cenią prywatność. Ale gdy przemierza się uliczki, uderza duża liczba domów na sprzedaż.

Dojazd to makabra

Czy ludzie uciekają z Konstancina z powodu dojazdu? – pytam Andrzeja Krzyżanowskiego, właściciela miejscowego biura nieruchomości. – Nie, bo trudności dojazdowe ostatnio się kończą, raczej z potrzeby uwolnienia kapitału. To głód gotówki, która teraz potrzebna jest w biznesie – twierdzi Krzyżanowski, który w Konstancinie mieszka od zawsze i wie o nim wszystko.

Nie ma w Polsce miejsca, gdzie nieruchomości byłyby tak drogie jak tutaj. – Dolny limit ceny wyznacza u nas wielkość działki – wyjaśnia Krzyżanowski. – Najmniejsza w strefie A ma 3318 metrów kw., dawniejsze 10 tys. łokci. W strefie A sama duża działka kosztuje więc od 800 do 1000 zł za metr, czyli trzy miliony. Słyszalem i o kilkudziesięciu milionach, ale nie wiem, czy te ceny nie pozostały w sferze propozycji. W każdym razie kilka milionów euro na pewno.

– Nie ma drugiego miejsca, gdzie byłyby tak duże domy z tak dużymi działkami jak tutaj. Ceny średnio między sześć a osiem milionów, teraz bardziej sześć – zauważa Joanna Przetakiewicz, prawniczka, bizneswoman, partnerka Jana Kulczyka, która w Konstancinie raczej pomieszkuje, niż mieszka, bo więcej czasu spędza w Londynie.

No i największa tajemnica Konstancina. Na Królewskiej Górze dwa ogromne bliźniacze domy oddzielone od ulicy wysokim, pancernym płotem. Nikt nie wie dobrze, do kogo należą, ale wszyscy mówią – Rosjanie. Potężna infrastruktura, anteny, kamery, radary, ochrona. Zasiedziali mieszkańcy potrafią wskazać jeszcze kilka pancernych budowli, gdzie rezydują „Ruscy".

Jeszcze w latach 70., gdy mało kto miał samochód, dojeżdżało się do Warszawy autobusami. W nich kwitło życie towarzyskie konstancińskiej inteligencji, która zmierzała do pracy, do szkół w Warszawie. Znajomi pozdrawiali się, rozmawiali, co najmniej machali do siebie. Dziś w autobusach zostali nieletni i najmniej zamożni, reszta rusza do Warszawy samochodami. Ale lexusy razem z fiacikami solidarnie grzęzną w korku.

Dojazd to problem numer jeden polskiego Beverly Hills, jednomyślnie deklarują rozmówcy. Żeby dojechać do szkoły na ósmą, trzeba wyjść najpóźniej o siódmej, a w zimie wcześniej.

– Makabra – mówi Maria Teresa. Jej córka, która jeździ do liceum Żmichowskiej na placu Unii Lubelskiej, wstaje co dzień o 5.30. O 6.30 wychodzi z domu, żeby zdążyć na autobus przed największym korkiem. Kwadrans później droga jest już zatkana. Samochód, autobus, na jedno wychodzi.

– Autobusem jadę godzinę – mowi dr Joanna Żurowska, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego i członek Towarzystwa Miłośników Piękna i Zabytków Konstancina, która od lat w drodze na uniwersytet używa komunikacji publicznej. – Ale i tak życie Konstancina zdominowane jest przez samochody.

– W naszym mieście nie jest łatwo przejść na drugą stronę ulicy – zauważa Żurowska.

Teraz są widoki na poprawę, bo droga 724 jest poszerzana. – Trzeba się jeszcze trochę pomęczyć – pociesza burmistrz. Koniec prac 30 kwietnia, ale to już na całym odcinku, do Góry Kalwarii. Idąc do wyborów, stawiałem sobie za zadanie poprawę tego dojazdu. Udało mi się rozdzielić ruch. Do Warszawy można jechać przez Bielawę, za szkołą amerykańską.

– To nic nie zmieni – wątpi Maria Teresa Aina. – Trzeba było zrobić dwupasmówkę do końca, ruch w jedną stronę puścić bokiem. Byłoby miejsce. Teraz korek zamiast przy ambasadzie amerykańskiej będzie zaczynał się o kilometr później.

– Przed 9 jadę godzinę, na 10 już 40 minut – mówi Joanna Przetakiewicz. Ale to dobre dla osób, które nie pracują w klasycznym trybie, w kancelarii, biurze. Dla innych logistyczna masakra.

Do Warszawy wyruszam jak na weekend, mam jedzenie na cały dzień, dwie pary butów, ubranie na zmianę. Każdy by chętnie wrócił i wziął prysznic, ale to oznacza co najmniej dwie godziny z głowy. Zrobiłam tak dwa razy – szkoda życia i czasu.

Gdy Konstancin emigruje do stolicy, w przeciwną stronę autobusami, cinquecentami i fiatami jedzie personel. Emeryci, ogrodnicy, gosposie, opiekunki, ochroniarze. Tylko ich spotkać będzie można w miasteczku przez cały dzień. W dni powszednie Konstancin raczej się wyludnia.

Gdzie jest piazza?

Targ i Dom Kultury ciągną Konstancin w stronę Grapy, kościół do Skolimowa, ulica Warszawska to byle jak zabudowany, kiszkowaty przedsionek od strony stolicy. Miasteczko powstałe nie na założeniu miejskim, ale z parcelacji leśnych dóbr Potulickich pozbawione jest centrum. Nie ma tu miejsca, które integrowałoby całość urbanistycznie i społecznie. Brak częściowo wypełniło centrum handlowe Stara Papiernia, odbudowane według projektu pracowni Bulanda Mucha, po tym jak fabryka spaliła się w 1984 roku. Ściąga ludzi na pizzę, droższe zakupy i usługi. Tańsze robi się w Biedronce i w Lidlu. Ile ludzi w weekendy gromadzą park i tężnie, można oszacować, patrząc na korek wracający do Warszawy w niedzielę po południu. Jednak mieszkańcy mają świadomość, że urbanistycznie Konstancina już nie da się przerobić na miasteczko z rynkiem, kościołem, fontanną i skwerkiem.

Wadę burmistrz Jańczuk chciałby przekuć na zaletę. – To właśnie nas wyróżnia, inaczej mielibyśmy miasteczko jak każde inne – mówi. Konstancin to przecież uzdrowisko. W strefie A jest zakaz budowy obiektów publicznych. Tam nie należy wprowadzać ruchu. Centrum handlowe samo się stworzyło. W planach mamy wynieść ratusz do Jeziorny, w rewitalizację parku włożyliśmy 20 milionów, z udziałem środków unijnych.

– Papiernia to tylko centrum handlowe, nic kulturalnego się tam nie dzieje – mówi Joanna Żurowska. – Kina nie ma, obiecywano, że będzie. Ośrodek Kultury mieści się w Mirkowie. Mało kto tam przychodzi.

Maria Teresa Aina, Włoszka zamężna z Polakiem, która mieszka tu od 20 lat: – Moja córka Marianna, kiedy wróciła z Tisogne, naszego miasteczka partnerskiego w Lombardii, była w szoku. Mamo, dlaczego my tu nie mamy piazzy? Tam jest kościół, bar, kawiarnia, apteka. Na ławkach siedzą starsi ludzie. Wszyscy się znają, rozmawiają na ulicy. Dlaczego u nas tak nie jest?

Miejscem, które zrównuje mieszkańców Mirkowa z rezydencjami przy ulicy Batorego, jest targ na Grapie. Wszyscy zgodnie deklarują, że jest niezrównany. Przy straganach z pomidorami, przy wiejskich jajkach spotykają się wszyscy, biedni, średni i bogaci.

Joanna Przetakiewicz: – Można spotkać tych, których nie można było spotkać gdzie indziej. Cała przyjemność chodzenia tam. Ktoś wzrokiem szuka fasolki, a potem staje i gada.

Bogaci i biedni

Mieszkają w strefie A – najstarszej, najładniejszej części Konstancina. Wśród dorodnych dębów i sosen, w zadbanych rezydencjach pilnowanych przez ochroniarzy. W lecie ogrodnicy strzygą szpalery, w zimie ochroniarze odśnieżają. Ale lokatorów mało kto widuje, bo na ulicach się nie pokazują.

– Między bogatymi a resztą nie ma napięcia, my po prostu się nie znamy – mówi Tomasz Kowalski, mieszkaniec Konstancina w trzecim pokoleniu. – Ale jak się jest stąd, wie się, kto gdzie mieszka.

W Wielkanoc przy święceniu spotkałem Kulczyka z piękną kobietą u boku, domyślam się, że to partnerka. Przed kościołem stał czarny bentley.

– Bogatych nie widać – dodaje Joanna Żurowska. – Widujemy tylko ochronę lub ogrodnika.

Czy istnieje przepaść między biedniejszą a bogatszą częścia Konstancina? – W ogóle można Polskę postrzegać jako jedną walkę klasową – odpowiada Andrzej Krzyżanowski. – Ale teraz kontrasty są mniej widoczne niż w latach 90., kiedy zaczynałem. Wtedy było tu pełno „pięknych ruder". Mieszkali w nich ludzie utrzymujący się ze sprzedaży butelek, które sami wcześniej opróżnili. Między nimi nagle powstawał pałac w stylu Carringtonów. Dziś obszar biedy się zmniejszył. Rudery jeszcze są, ale sporo ludzi przeprowadziło się do bloków. Mają samochody, a bloki na Grapie wyglądają porządnie.

Burmistrz: – Spotkałem się tylko z panem Niemczyckim. Z innymi nie. Chciałbym, żeby bogaci mieszkańcy naszej gminy zostawiali tu podatki. Według rankingu jesteśmy na dziewiątym miejscu wśród bogatych gmin. Społeczny układ powoduje rozwarstwienia. Ludzie bogaci chcą mieszkać w spokoju, ciszy i zieleni. Ludność rdzenna, której jest większość, oczekuje komunikacji publicznej, szkół, opieki zdrowotnej. Zamożnych stać, żeby prawie wszystko zapewnić sobie gdzie indziej i zapłacić za to.

Wczoraj brydż, dzisiaj skatepark

Joanna Żurowska: – Kiedyś wszyscy się znali, mówili sobie dzień dobry, była potrzeba spotykania się, były jasełka dla dzieci. Teraz wszystko się zatomizowało.

– W stanie wojennym dzwoniło się do furtki i przychodziło. Dziś trzeba zadzwonić z tygodniowym wyprzedzeniem, żeby się umówić – mówi Tomasz Kowalski (prosi dodać: herbu Korab). – Ale się spotykamy. Tylko, niestety, nie ma już brydża, a szkoda. I smacznych kolacji przy tej okazji...

Modernistyczną willę Kowalskich Blizka (pisownia z lat 20.) przy samym parku zdrojowym zbudował dziadek Tomasza, przemysłowiec Tadeusz Rapacki, w roku 1914, według projektu architekta Karola Jankowskiego. – Wkrótce będziemy obchodzić stulecie. W roku 1919, gdy dziadek Kowalskiego wynajął dom francuskiej misji wojskowej generała Weyganda, która szkoliła polską armię, bywał tu Charles de Gaulle, wtedy jeszcze w funkcji porucznika.

Największe obawy zasiedziałych mieszkańców Konstancina budzi prywatyzacja uzdrowiska. Podejrzewają, że nawet jeśli kupi go fundusz czy spółka niezwiązana z deweloperką, i tak w tle są interesy nieruchomościowe. – Prawnicy dzisiaj potrafią zrobić wszystko – mówi Kowalski.

W trzeciej czy czwartej kolejnej transakcji zniknie zapis o uzdrowisku i nikt tego nie zauważy.

I będzie można budować. Deweloper związany z Janem Wejchertem zburzył przepiękną willę Julisin na Królewskiej Górze, zabytek architektury. Sprawa jest w sądzie i mamy nadzieję, że znajdzie wkrótce finał.

– Tężnia to życie naszego uzdrowiska – pociesza burmistrz Jańczuk. Nie wyobrażamy sobie, żeby nowy inwestor nie miał narzuconych ścisłych warunków funkcjonowania. Zawiadomiliśmy ze starostą prokuratora, żeby sprawdził, czy w trakcie przygotowań do prywatyzacji nie popełniono przestępstwa. Czekamy na wynik. Mamy poczucie, że zrobiliśmy wszystko, co należy.

Na razie jest park i tężnia, bloków nikt nie buduje, a wiele willi odbudowuje się naprawdę ładnie. Mieszkańcy Konstancina nie zamieniliby tego adresu na żaden inny. Ci, których dzieci namówiły do przeprowadzki do Warszawy, wracają.

Dla tych, którzy nie mają willi, pozostaje rajd rowerowy, nauka tańca w otwartym niedawno studio Egurrola. Deskorolkowcy zabiegaja o wybudowanie skateparku. „Efekt rozmowy z burmistrzem niezadowalający, ale plusem jest to, że padły odważne deklaracje", napisali na Facebooku.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał