Zaapelowała ona o wsparcie dla dzieci zamieszkujących różnego rodzaju sierocińce (według oficjalnych danych było ich ponad 200 tysięcy) oraz błąkających się po ulicach miast (w samej Moskwie doliczono się ich blisko 80 tysięcy). „Wszystkie z nich – pisze Anne Applebaum we wstępie do „Dzieci Gułagu"" – straciły rodziców w następstwie rewolucji, wojny domowej, terroru oraz głodu. Warunki, w jakich mieszkały, były często przerażające".
Krupska stała się twarzą charytatywnego towarzystwa Drug Dietej i jako taka udzielała wywiadów zagranicznym dziennikarzom, oczywiście nie zapominając o tym, by za istniejące zło nie obwiniać systemu politycznego. Więcej, system ten miał usprawiedliwiać ponurą rzeczywistość. „Budujemy socjalizm – powiadała nazywana „Mamaszą"" Krupska – i tak długo, aż go całkowicie nie zbudujemy, będą u nas bezdomne dzieci". Z dumą też dodawała, że w przeciwieństwie do carskiej Rosji, sowieckie sierocińce nie były „fabrykami aniołków".
Czym w takim razie były? Dziesięć lat później dzieci z kolonii pod Moskwą prosiły w liście do „Mamaszy", by pomogła im w „naszym marnym życiu". Jadały 600 gramów chleba dziennie, a ubrania prano im i zmieniano raz w miesiącu. Inna grupa dzieci prosiła „Mamaszę", by zmieniła dyrektora domu dziecka, który bił je „za najdrobniejszy uczynek". Z kolei pewna więźniarka polityczna napisała w 1925 r. do Krupskiej list w imieniu swojej „małej córeczki Iji, najmłodszej mieszkanki izolatki w Czelabińsku", prosząc o dwie pary rajstop i trochę kaszy owsianej.
Inna kobieta trafiła wprost przed oblicze wszechwładnej, jak mogło się wydawać, „Mamaszy"; „podeszła do niej na oficjalnym przyjęciu i opowiedziała jej o tym, jak po aresztowaniu jej córki i zięcia dwójka ich dzieci została bez rodziców. Krupska odparła, że nie może zrobić nic w sprawie córki kobiety, ale z chęcią pomogłaby znaleźć miejsce w sierocińcu dla jej wnuków. „Sama sobie oddaj swoje dzieci do sierocińca" – odwarknęła kobieta. Były to ostre słowa, gdyż powszechnie wiadomo było, że Krupska nie miała własnych dzieci. Wnuki kobiety nie poniosły żadnych konsekwencji tego zdarzenia. Jednakże Krupska, samozwańcza obrończyni dzieci, nigdy im nie pomogła.
Aż do połowy lat 50. sytuacja osieroconych dzieci „wrogów ludu" – nie poprawiła się ani na jotę. W 1954 r., gdy po śmierci Stalina zjednoczenie „Dalstroj" eksploatujące Kołymę oddane zostało przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego Ministerstwu Hutnictwa, cywilni urzędnicy wizytujący tamtejsze domy małego dziecka, we wnioskach pokontrolnych stwierdzili m. in.: u 30 proc. dzieci przebywających w Wierchnie-Sieżańsku krzywicę, u 23 proc. – niedobór masy ciała, co dziesiąte dziecko chorowało na syfilis, co dziewiąte na chroniczną czerwonkę. W Toskańsku ponad połowa dzieci miała poważną krzywicę i dystrofię, w Egieniu co dziesiąte dziecko było nosicielem gruźlicy, a w domu małego dziecka w „Snieżnoj Dolinie" na szkarlatynę chorowało co czwarte dziecko.
Choroby, głód, demoralizacja – wszystko to stało się udziałem dzieci „wrogów ludu". A tych, którzy przeżyli to piekło – mimo oficjalnie zadekretowanej destalinizacji – oszukiwano dalej: „Borys Fajfman i Walery Osipow nie byli odosobnieni, mówiąc, że rodziców opłakali trzykrotnie: po ich aresztowaniu, po otrzymaniu fałszywego aktu zgonu za Chruszczowa i po raz trzeci, gdy czytali akta w latach dziewięćdziesiątych".
Za Gorbaczowa uzyskali status ofiar represji politycznych oraz prawo do odszkodowań. Ale już dzieci tzw. specprzesiedleńców tego prawa zostały pozbawione. A w ich na ogół arcytrudną sytuację materialną ugodziła likwidacja przywilejów emerytalnych wprowadzona w połowie minionej dekady przez Putina. W efekcie dodatek do emerytury, jaki jedna z rozmówczyń Cathy A. Frierson otrzymuje jako ofiara represji politycznych, równy jest, w przeliczeniu, trzem dolarom.
Książka Cathy A. Frierson i Siemiona Wileńskiego dokumentuje niezliczone przypadki ludzkiej krzywdy i to tej absolutnie nie do pojęcia, bo dotykającej najsłabszych. W teorii wychowankowie domów dziecka tworzyć mieli zastępy Młodej Gwardii, w praktyce często okazywali się wrogami komunizmu. 15-letni Władimir Moroz, który w domu dziecka znalazł się po aresztowaniu jego rodziców i brata w 1937 roku, już po roku podzielił ich los. Na pobyt w obozie pracy skazany został za prowadzenie pamiętnika, w którym szczerze pisał, co myśli o władzach sowieckich, prawdziwie przedstawiał też stosunki panujące w sierocińcu.