Internet to nie Dziki Zachód

Internet nie może być składowiskiem darmowych treści - przekonuje Paul Rosenzweig, ekspert Heritage Foundation

Publikacja: 28.01.2012 00:01

Internet to nie Dziki Zachód

Foto: Rzeczpospolita

In­ter­net to sym­bol wol­no­ści. Wie­lu mło­dych lu­dzi wy­raź­nie od­dzie­la świat wir­tu­al­ny od re­al­ne­go i uwa­ża, że w tym pierw­szym wszy­scy po­win­ni mieć pra­wo obej­rzeć film czy po­słu­chać mu­zy­ki. Czy że­by chro­nić kon­cer­ny fil­mo­we i fo­no­gra­ficz­ne, na­praw­dę trze­ba nisz­czyć ideę In­ter­ne­tu?



Aby chro­nić pra­wa twór­ców, nie mu­si­my nisz­czyć ca­łe­go In­ter­ne­tu. Ale idea dar­mo­wych tre­ści jest tak sa­mo nie­re­al­na jak dar­mo­wa opie­ka me­dycz­na, je­dze­nie czy pa­li­wo do sa­mo­cho­dów. Świat po pro­stu nie mo­że tak funk­cjo­no­wać. Je­śli lu­dzie nie bę­dą pła­cić za tre­ści, z któ­rych ko­rzy­sta­ją, to w pew­nym mo­men­cie nikt nie bę­dzie ich już wię­cej pro­du­ko­wał, bo two­rze­nie fil­mów czy na­gry­wa­nie al­bu­mów zwy­czaj­nie prze­sta­nie się opła­cać.



A jed­nak gdy idzie­my to bi­blio­te­ki, to za wy­po­ży­cze­nie książ­ki czy fil­mu nie mu­si­my pła­cić. Je­śli więc spoj­rzy­my na In­ter­net jak na wiel­ką cy­ber­bi­blio­te­kę, to tu też nie po­win­no być opłat.



To twier­dze­nie jest z grun­tu fał­szy­we, po­nie­waż bi­blio­te­ki nie są wca­le dar­mo­we. Oczy­wi­ście, ja­ko ich użyt­kow­ni­cy nie pła­ci­my za wy­po­ży­czanie  ksią­żek, ale prze­cież są one utrzy­my­wa­ne z na­szych po­dat­ków. Pła­ci­my więc za te książ­ki czy fil­my, ty­le że w in­nej for­mie.



Ty­sią­ce in­ter­nau­tów pro­te­stu­ją jed­nak prze­ciw­ko usta­wom ty­pu AC­TA, SO­PA (Stop On­li­ne Pi­ra­cy Act) czy PI­PA (Pro­tect IP Act). Rów­nież wie­lu eks­per­tów ostrze­ga, że przy­ję­cie tych za­pi­sów mo­że na­ru­szać pra­wo do wol­no­ści sło­wa i do­pro­wa­dzić do cen­zu­ry. Czy przy­pad­kiem usta­wo­daw­cy nie idą za da­le­ko w chro­nie­niu praw wła­sno­ści in­te­lek­tu­al­nej?



I tak, i nie. Twór­cy dwóch ustaw, o któ­rych gło­śno by­ło w Sta­nach Zjed­no­czo­nych – SO­PA i PI­PA – rze­czy­wi­ście po­su­nę­li się za da­le­ko. Cho­ciaż w za­my­śle mia­ły ukró­cić pi­rac­two in­ter­ne­to­we, to jed­nak za­miast ude­rzyć w sa­mych pi­ra­tów – po­nie­waż dzia­ła­ją oni głów­nie za gra­ni­cą i po­za ame­ry­kań­ską ju­rys­dyk­cją – no­we pra­wo ude­rzy­ło­by w ta­kie fir­my jak Go­ogle, Yahoo czy Ve­ri­zon (je­den z naj­więk­szych do­staw­ców usług te­le­ko­mu­ni­ka­cyj­nych w USA – red.). W przy­pad­ku AC­TA oba­wy kry­ty­ków idą chy­ba za da­le­ko. To bo­wiem po pro­stu mię­dzy­na­ro­do­we po­ro­zu­mie­nie, któ­re po­twier­dza obo­wią­zek prze­strze­ga­nia praw au­tor­skich na ca­łym świe­cie i uła­twia je­go eg­ze­kwo­wa­nie. Uzna­nie, że ochro­na wła­sno­ści in­te­lektu­al­nej jest tak sa­mo waż­na jak ochro­na każ­dej in­nej for­my wła­sno­ści, jest w dzi­siej­szym świe­cie nie­zwy­kle istot­ne. Bez nie­go war­to­ścio­wi dzien­ni­ka­rze stra­cą pra­cę, a świat twór­ców i eks­per­tów zo­sta­nie zre­du­ko­wa­ny do blo­ge­rów.



Na ca­łym świe­cie ist­nie­je wie­le bez­płat­nych ga­zet, któ­re za­ra­bia­ją­ tyl­ko na re­kla­mach.

Oczy­wi­ście. Prze­waż­nie są one jed­nak gor­szej ja­ko­ści od dzien­ni­ków płat­nych. Czy­tam je, po­dob­nie jak blo­gi, ale ce­nię rów­nież tek­sty w ga­ze­tach, za któ­re mu­szę pła­cić, ta­kich jak „New York Ti­mes" czy „Lon­don Ti­mes", bo za­pew­nia­ją wni­kli­we ana­li­zy pro­ble­mów.

Już te­raz ist­nie­je jed­nak wie­le umów i kon­wen­cji mię­dzy­na­ro­do­wych do­ty­czą­cych ochro­ny praw au­tor­skich w In­ter­ne­cie. Na­praw­dę po­trze­bu­je­my no­wych umów?

Nie wrzu­cał­bym tych ustaw do jed­ne­go wor­ka. AC­TA chro­ni wła­sność in­te­lek­tu­al­ną, za­bra­nia­jąc fał­szo­wa­nia pro­duk­tów. To do­bro­wol­ne po­ro­zu­mie­nie, do któ­re­go przy­stę­pu­ją tyl­ko te kra­je, któ­re te­go chcą. Za­wie­ra ono ze­staw prze­pi­sów, któ­re już wcze­śniej ist­nia­ły, i po pro­stu je umię­dzy­na­ro­da­wia. Lu­dzie mo­gą się z nim nie zga­dzać, ale wi­docz­nie go po­trze­bu­je­my, sko­ro wciąż ob­ser­wu­je­my ogrom­nie du­żo przy­pad­ków kra­dzie­ży wła­sno­ści in­te­lek­tu­al­nej. Nie­za­leż­nie od te­go, czy cho­dzi o pod­ra­bia­nie dam­skich to­re­bek mar­ki Guc­ci czy naj­now­szych fil­mów, trze­ba z tym zja­wi­skiem wal­czyć. Tym­cza­sem twórcy SO­PA i PI­PA posuwali się znacznie da­lej, bo zamierzali zmienić spo­sób dzia­ła­nia In­ter­ne­tu.

W przypadku wszystkich trzech porozumień w tle majaczy gdzieś widmo cenzury. To głównie z tego powodu wybuchają protesty.

Ten strach w nie­któ­rych przy­pad­kach jest uza­sad­nio­ny. Każ­dy mo­że pró­bo­wać wy­ko­rzy­sty­wać pra­wo do nie­cnych ce­lów. Trze­ba jed­nak pa­mię­tać, że sa­mo uzna­nie pi­rac­twa za nie­le­gal­ne nie ma nic wspól­ne­go z cen­zu­rą. Prze­szu­ka­nia na gra­ni­cy po­dej­mo­wa­ne w ce­lu od­na­le­zie­nia pod­ró­bek lub przy­pad­ków na­ru­szeń praw au­tor­skich też nie są cen­zu­rą. To dzia­ła­nie pra­wo­myśl­ne.

Gdyby jednak to Chińczycy lub Rosjanie chcieli wprowadzić podobne przepisy jak amerykańska SOPA czy PIPA, na Zachodzie podniósłby się wielki krzyk, że takie działanie zagraża wolności.

To praw­da. I dla­te­go pod­kre­ślam róż­ni­cę mię­dzy SO­PA, któ­ra rze­czy­wi­ście mia­ła za­wie­rać me­cha­ni­zmy po­dob­ne do tych, z któ­rych ko­rzy­sta­ją te­raz Chiń­czy­cy, do blo­ko­wa­nia do­stę­pu do dy­sy­denc­kich stron, a AC­TA, któ­rej głów­nym ce­lem jest wzmoc­nie­nie rzą­dów pra­wa.

Czy idea, że w ogóle możliwe jest poradzenie sobie z piractwem w Internecie, nie jest z góry skazana na porażkę?

Nie wierzę, że kiedykolwiek rozwiążemy problem piractwa w Internecie. Podobnie jak nie wierzę, że kiedykolwiek uda nam się zlikwidować problem morderstw, gwałtów czy rozbojów. To jednak nie znaczy, że nie mamy uchwalać praw, które ułatwiają walkę z tymi przestępstwami. Cyberprzestrzeń staje się coraz ważniejsza. I chociaż nie sądzę, by zagrożenia w niej były już w tej samej lidze co bomba atomowa czy broń biologiczna, to w czasie, kiedy życie zachodnich społeczeństw coraz bardziej się na niej opiera, rządy powinny bardzo poważnie podchodzić do jej zabezpieczenia. Inaczej zamieni się w Dziki Zachód i stanie się miejscem, którego ludzie wolą unikać.

Aktywiści, którzy włamali się na strony polskiego rządu, ogłosili, że było to banalnie proste, ponieważ nazwa użytkownika brzmiała „admin", a hasło „admin1".

Jeżeli to prawda, to polski rząd musi wziąć się do pracy. Zupełnie podstawowa zasada w zabezpieczaniu Internetu mówi bowiem, aby używać skomplikowanych haseł, które nie mogą się kojarzyć z imieniem psa administratora czy datą urodzin jego żony. Mówi też o konieczności regularnych zmian hasła. Jeżeli pracownicy IT zatrudniani przez polski rząd o tym zapominają, to mają do odrobienia ważną lekcję.

Czy informacja o tym, jak łatwo było dostać się na polskie serwery rządowe, może mieć dużo poważniejsze implikacje niż tylko blokowanie dostępu do ministerialnych stron? Czy taką wiedzę mogą na przykład wykorzystać Rosjanie, którzy kilka lat temu przypuścili internetowy atak na Estonię?

Oczywiście, że tak. Każdy odpowiedzialny rząd musi przykładać dużą wagę do zabezpieczenia swojej sieci.

Nieważne, czy chodzi o Amerykanów chroniących się przed chińskimi atakami czy Polaków przed rosyjskimi. Łatanie słabych punktów to zasadnicza sprawa, zwłaszcza jeśli podejrzewa się, iż osoby, które nie zgadzają się z polityką danego rządu, mogą próbować go zaatakować. Jeśli więc polscy specjaliści nie robili tego wcześniej, teraz już wiedzą, że najwyższa pora.

Paul Ro­sen­zwe­ig pra­co­wał w De­par­ta­men­cie Bez­pie­czeń­stwa We­wnętrz­ne­go USA. Jest eks­per­tem wa­szyng­toń­skiej Fun­da­cji He­ri­ta­ge, wy­kła­dow­cą na Geo­r­ge Wa­shing­ton Uni­ver­si­ty i za­ło­ży­cie­lem fir­my kon­sul­tin­go­wej Red Branch Law and Con­sul­ting

In­ter­net to sym­bol wol­no­ści. Wie­lu mło­dych lu­dzi wy­raź­nie od­dzie­la świat wir­tu­al­ny od re­al­ne­go i uwa­ża, że w tym pierw­szym wszy­scy po­win­ni mieć pra­wo obej­rzeć film czy po­słu­chać mu­zy­ki. Czy że­by chro­nić kon­cer­ny fil­mo­we i fo­no­gra­ficz­ne, na­praw­dę trze­ba nisz­czyć ideę In­ter­ne­tu?

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy