Czy najpopularniejsze telewizje ukrywają przed Polakami ważne informacje? Kto jest w „drugim obiegu" medialnym – prawica czy lewica? Czy Internet zastąpi tradycyjne gazety i stacje? Relacja z debaty, która 31 stycznia odbyła się w redakcji „Rzeczpospolitej"
Wiesław Podkański, prezes Izby Wydawców Prasy
Rynek mediów w sensie objętości, pojemności i struktury wydaje się rynkiem pełnym i dojrzałym, co nie znaczy, że jest już zamknięty i nienaruszalny. Jeśli chodzi o rynek prasy, to charakteryzuje się on dość daleko posuniętym pluralizmem. Jednocześnie branża ta funkcjonuje w sposób dość spokojny i stabilny. Jeśli ktoś ma pomysł i jest dobry w tym, co robi, to się przebije.
Grzegorz Hajdarowicz, właściciel Presspubliki
Jeszcze niedawno wydawało się, że rynek medialny zastygł. Ale ostatnie wydarzenia – sukces tygodnika „Uważam Rze", mój zakup Presspubliki, zakup Polkomtelu przez Zygmunta Solorza czy sprzedaż TVN – pokazują, że jest tu pewna dynamika. Pojawili się nowi gracze. Dzisiaj uważam ten rynek za dynamiczny, chociażby dlatego, że pojawiają się nowe nośniki – np. tablet, który zrewolucjonizuje wszystkie media, nie tylko papierowe, ale i elektroniczne, włącznie z radiem i telewizją.
Jeszcze do niedawna można było uznać, że również pod względem ideowym rynek medialny był zamrożony. Tygodniki opinii, które wtedy istniały, łącznie z „Przekrojem", bardzo się do siebie zbliżyły. My chcieliśmy dać inną propozycję, wychodząc z założenia, że w mediach i biznesie nie ma punktów stałych. Są one bardzo dynamiczne, szczególnie w okresie zmian technologicznych.
Jako wydawca koncentruję się na biznesie i nie ma dla mnie znaczenia ideologia pism, które wydaję. Chodzi o to, żeby dziennikarze dostali wynagrodzenie za swoją pracę, żeby można było opłacić drukarnie czy zrobić aplikację na tablety. A czy to muszą być tytuły, które odzwierciedlają moje poglądy polityczne? Gdyby tak było, nie mógłbym wydawać „Uważam Rze" i „Przekroju" w jednym wydawnictwie.
Joanna Lichocka, publicystka
Od 1989 roku telewizja – podobnie zresztą jak w czasach PRL – była elementem systemu władzy. Mam wrażenie, że w tej chwili jesteśmy w sytuacji, gdy zarówno elektroniczne media publiczne, jak i komercyjne środki przekazu są raczej elementem systemu władzy niż elementem jej kontrolowania. W tak ostrych barwach zobaczyliśmy to zwłaszcza po 10 kwietnia 2010 r. To, co się działo potem, i to, jak polskie media relacjonowały przebieg śledztwa, wołało o pomstę do nieba. Najpierw powtarzano za rosyjską prasą nieprawdziwe informacje, a potem tematy dotyczące posmoleńskiej wspólnoty Polaków i śledztwa w sprawie katastrofy spychano. To zrodziło potrzebę tworzenia alternatywnego sposobu komunikacji z Polakami, tzw. drugiego obiegu. Pojęcie to zaistniało, ponieważ okazało się, że media mainstreamowe nie wypełniają swojej roli i ludzie zaczęli szukać innych źródeł informacji.
Zdaję sobie sprawę z tego, że między nami musi być konflikt. Istnienie niezależnego obiegu wprawia w zakłopotanie obieg mainstreamowy, bo delegitymizuje pracę szefów tych mediów, które swoją rolę pojmują w sposób skandaliczny. Przynajmniej 30 proc. Polaków mówi – choćby głosując na partie opozycyjne – że nie ma swoich reprezentantów w mediach. Z telewizji – zwłaszcza publicznej – zostali wyrzuceni dziennikarze, z którymi oni się identyfikowali. Nie ma programów Wildsteina, Ziemkiewicza, Anity Gargas, Jacka Karnowskiego. Co prawda sporadycznie pojawiają się oni w telewizji, ale w proporcji 3: 1. Są zapraszani jako reprezentanci „rezerwatu", „moherów".
Problemem nie jest to, czy ja będę miała pracę, ale to, czy 30 proc. Polaków ma rzetelną informację. Tymczasem Polacy nie mają do niej dostępu. Podam przykład: jakiś czas temu „Rzeczpospolita" opublikowała bardzo dobry artykuł o tym, w jakich okolicznościach został wykreślony artykuł w kodeksie, na podstawie którego mógł być skazany Ryszard Krauze. Która telewizja w swoich głównych wydaniach zwróciła na to uwagę? Żadna.
Wyzwaniem dla mediów „drugiego obiegu" są takie tematy jak afera hazardowa, oceny zachowania prezydenta i premiera w relacjach z Rosją po katastrofie w Smoleńsku, kwestia naszych relacji z Niemcami. Jest mnóstwo tematów, o których Polacy powinni wiedzieć. Ale najwyraźniej mają o nich nie wiedzieć.
Bogdan Chrabota, dyrektor programowy Polsat News
Nie było u nas żadnego spychania tematów. Absolutnie zaprzeczam tezom, że ktokolwiek kazał nam wycinać tematykę smoleńską, zakazywał prezentowania punktu widzenia ludzi z otoczenia Lecha Kaczyńskiego. Wręcz odwrotnie – staraliśmy się, żeby parytet był zachowany. Nie jestem człowiekiem, który rządził tym jak demiurg. Perspektywę „Gazety Polskiej" czy „Gazety Polskiej Codziennie" uważam za skrajnie stronniczą i nierzetelną, choć co do jednej sprawy się zgadzam. Chodzi o niebezpieczeństwo „mainstreamowości".