Zmagania Julii Tymoszenko i Wiktora Janukowycza nie są pierwszym ukraińskim konfliktem politycznym, w którego rozwiązanie angażują się sąsiedzi z bliższej i dalszej zagranicy. Zainteresowanie opinii publicznej jest zupełnie zrozumiałe, skoro na siedem lat więzienia skazana została była premier jednego z największych państw Europy, i to premier, za którą idzie sława przywódcy pomarańczowej rewolucji. Do tego – piękna, bajecznie bogata kobieta, wprowadzająca w zakłopotanie wielu liderów politycznych. To doprawdy wystarczające powody, by media i politycy stanęli jak jeden mąż w jej obronie. Z różnych stron świata płyną do Kijowa żądania, groźby, dobre rady, oferty pomocy.
Ba, sami uczestnicy konfliktu zabiegają o poparcie za granicą, demonstrując kompletny brak wiary w profesjonalizm rodzimych instytucji prawa i sprawiedliwości. Oto minister sprawiedliwości Ukrainy Ołeksander Ławrynowicz, mając w perspektywie obronę ukraińskiego stanowiska w sprawie Julii Tymoszenko przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, zaangażował amerykańską agencję prawną Skadden. Minister Ławrynowicz powiedział – informuje agencja UNIAN – iż Skadden jest znaną firmą prawniczą, a jej szef Gregory Craig był adwokatem Kofiego Annana, Aleksandra Sołżenicyna, a także gazety „Washington Post" podczas afery Watergate. Zatrudniliśmy do wykonania tej pracy najlepszych fachowców o międzynarodowym autorytecie, by mieć zupełnie jasny obraz sytuacji – wyjaśnia minister. Córka pani premier przekonywała w tym czasie amerykańskich senatorów z Komisji Spraw Zagranicznych, że naród ukraiński jest zniewolony i tylko ingerencja z zewnątrz może uratować życie jej matce.
Julia w centrum uwagi
Ukraińska opinia publiczna jest o wszystkich wydarzeniach w sprawie Tymoszenko informowana na bieżąco, znacznie szerzej i dokładniej niż czytelnicy europejscy. Czytelnicy w Berlinie i Paryżu potrzebują krwistych skrótów, kijowskie gazety chętnie informują nawet o tym, co niedoszła prezydent Ukrainy robi w więziennej celi lub szpitalnym pokoju. Przykłady? „Ukraińska Prawda", opozycyjna gazeta stworzona przez Georgija Gongadze, kilka dni temu zamieściła korespondencję zatytułowaną „Julia Tymoszenko rozbiła termometr". Incydent miał miejsce 23 maja o ósmej wieczorem: Tymoszenko w obecności lekarza i jeszcze jednej pacjentki nieumyślnie upuściła z rąk termometr, który upadł na podłogę i oczywiście się rozbił. Kierownictwo szpitala natychmiast przeniosło pacjentki do innego pomieszczenia i zarządziło uruchomienie profesjonalnych procedur w celu usunięcia rtęci i jej oparów. W komunikacie specjalnym dyrektor szpitala oświadczył też, że „wypadek nie wpłynął na stan zdrowia pacjentek, a gabinet jest już bezpieczny dla pacjentów".
Z kolei wizytę dr Annet Raischauer, wydelegowanej do byłej pani premier przez kanclerz Angelę Merkel, szczegółowo relacjonował m.in. lwowski „Wysoki Zamek", gazeta sympatyzująca z byłą premier: „Doktor Annet Raischauer weszła do pokoju Julii Tymoszenko, gdy przyjmowała członków swojej partii – przewodniczącego frakcji parlamentarnej Bloku Julii Tymoszenko Andrija Korzemiakina i obrońcę Sierhija Własenka. (...) Andrij Korzemiakin opowiedział Julii Tymoszenko o sprawach frakcji i partii: omówili proces jednoczenia sił opozycji, skoncentrowali się na problemach dotyczących tej sprawy. (...)?Tymoszenko, odpowiadając na prośby zwolenników, którzy pikietują budynek szpitala, złożyła autografy na swoich zdjęciach. Na jednym z nich napisała: »Bez waszego wsparcia byłoby mi o wiele trudniej przechodzić przez te nieludzkie próby. Z miłością, dziękuję. Wasza Julia Tymoszenko«. Na innym: »Bezmiernie wdzięczna! Kocham! Wierzę w nasze zwycięstwo! Jesteście naszą Armią Światła«".
Premier Ukrainy Mykoła Azarow kilkakrotnie wyrażał zdumienie, że europejska opinia publiczna i politycy uwierzyli w opowieść o pobiciu byłej premier w charkowskiej kolonii karnej: „Mamy złożone pod przysięgą zeznania 80 osób, lekarzy, pielęgniarek, oficerów ochrony i innych, że żadnego pobicia nie było. Dlaczego gazetowe fotografie mają przewagę nad świadectwem 80 osób?" – pytał. Autorka zdjęć, była rzecznik praw człowieka Nina Korpaczowa, wyjechała z Ukrainy. Jak twierdzi obrońca byłej premier, stało się to pod wpływem nacisków prokuratury. Pojawiły się jednak również informacje, że zdjęcie sińców na brzuchu Julii Tymoszenko wykonane przez nią telefonem komórkowym było przedmiotem obróbki komputerowej w biurze rzecznika.
Zestawienie tych sytuacji z kondycją białoruskich więźniów politycznych (by nie wspominać już o przywoływanych nieraz przez zwolenników pani premier analogiach z wielką czystką 1937 roku w ZSRS) każe po raz kolejny przypomnieć stary aforyzm: jeśli historia się powtarza, to zazwyczaj jako farsa.
Groźny sułtan
Otwarty konflikt między „księżniczką Julią" i „sułtanem Wiktorem" (tak piszą o prezydencie czołowi eseiści Ukrainy, znając jego słabość do życia ponad stan, kompletny brak zaufania do demokracji oraz odwzajemnioną miłość do własnego dworu) rozpoczął się podczas pomarańczowej rewolucji, gdy z Majdanu padło w świat hasło „Bandyci będą siedzieli w więzieniach". Wśród tych „bandytów" wymieniany był kandydat na prezydenta Wiktor Janukowycz, w młodości sądzony za rozboje i kradzież czapki. Takich słów ludzie nie zapominają, politycy nie stanowią tu wyjątku. Po zwycięstwie „pomarańczowych" jeden z najbliższych współpracowników księżniczki, minister spraw wewnętrznych Jurij Łucenko, sprawił, że do więzienia trafiło kilku współpracowników przegranego kandydata.
Powodów do politycznej zemsty sułtana nad księżniczką było jednak więcej, a zemsta, jak wiadomo, najlepiej smakuje na zimno. Prezydent Janukowycz ma nadzieję na drugą kadencję prezydencką i umocnienie wpływów „rodziny". To jest priorytetem, nie żadna integracja z Unią czy z Kremlem, i żadna księżniczka nie może w tym przeszkodzić. Skoro o drugiej kadencji zadecydują ukraińscy wyborcy, trzeba mieć dobrą pozycję, gigantyczne pieniądze, media do dyspozycji i opozycję sprowadzoną do parteru.
Czas nie działa na korzyść Julii i jej topniejącego obozu. Po wyborach prezydenckich kilkunastu jej deputowanych przeszło na stronę Janukowycza, jednoczenie opozycji idzie opornie, na politycznym rynku pojawiły się nowe „projekty", w tym inspirowane przez ludzi prezydenta, sprzyjające rozproszeniu głosów. Niedawno Tymoszenko powiedziała, że wyjdzie z więzienia, gdy opozycja wygra wybory: na dziś ma w sondażach czteroprocentową przewagę nad Partią Regionów, co nie daje gwarancji sformowania większości w Radzie Najwyższej. Nie może liczyć na polityczne poparcie środowisk rozczarowanych jej populizmem i, jak twierdzą to nawet przedstawiciele MFW, brak jej kwalifikacji do kierowania wielkim i ważnym dla Europy krajem. Jak mówi jeden z jej byłych doradców, naruszyła jedną z fundamentalnych zasad ukraińskiego życia politycznego – kierując się arogancją, zaczęła palić mosty, wiele drzwi w Kijowie zatrzasnęła na zawsze.
Zapewne prezydent Janukowycz brał to pod uwagę, planując operację jej uwięzienia. Była to precyzyjnie wykonana operacja. W grudniu 2010 roku oskarżono byłą premier o naruszenie dyscypliny budżetowej i niecelowe wydanie środków otrzymanych przez Ukrainę w ramach protokołu z Kyoto (podczas kampanii wyborczej rząd przeznaczył je na wypłatę emerytur). Przy tej okazji odebrano jej paszport, samą sprawę zaś tymczasem umorzono. Ważne, że nie nastąpiła silna reakcja negatywna ze strony opinii publicznej. W miesiąc później prokuratura wystąpiła z zarzutem o niecelowym zakupie pod gwarancje państwa tysiąca samochodów Opel Kombo, które miały być sanitarkami, a okazały się pojazdami dostawczymi, do tego opatrzonymi napisem „Dar premier Julii Tymoszenko dla służby zdrowia".