Jedna doba, ostatnia doba ziemskiego bytowania kogoś, kto stał się współczesnym bogiem. Heros ani na sekundę nie znika ze sceny; postaci drugoplanowe pojawiają się w limuzynie jak na scenie; wchodzą, dialogują, znikają; chór w tle komentuje wydarzenia. Jedność miejsca, czasu, akcji – jak w greckiej tragedii. Klasyka? Nie, genialnie obmyślona pułapka na czytelnika. Bo finał prowadzi nas ku innej rzeczywistości. Nie wiadomo – realnej czy wyobrażonej.
Nie bez powodu „Cosmopolis" Dona DeLillo zyskał status książki kultowej. Niemal cała jej akcja rozgrywa się we wnętrzu luksusowej limuzyny, w której bohater przemierza Wielkie Jabłko. Przy rygorystycznym ograniczeniu kompozycyjnym to intelektualna jazda bez trzymanki. Rzecz wizjonerska, zarazem bezpardonowa diagnoza współczesnego kapitalizmu.
W Polsce powieść wznowiono po siedmiu latach, czego powodem film Davida Cronenberga z Robertem Pattinsonem w roli głównej. Dzięki temu przeczytałam „Cosmopolis" prawie dekadę po amerykańskiej premierze i doznałam czegoś w rodzaju katharsis. DeLillo uświadomił mi, ku czemu zmierza świat z naszym krajem włącznie. Siedem lat temu jego dzieło (notabene dedykowane Paulowi Austerowi) uznałabym za futurystyczną fikcję – teraz uważam za analizę współczesnego rynku ubraną w genialną literacką formę, wspartą kilkoma brawurowymi portretami psychologicznymi. Widzę analogie, nawet w zacofanej i biednej (w porównaniu z USA) Polsce.
Bezbłędny jak robot
Oto on – Eric Packer, multimilioner, lat 28. Dziecko Wall Street. Piękny, genialny, zdrowy. Ma władzę absolutną i doskonałą ochronę. I wiecie, drewniany Pattinson, którego szklany wzrok omija kamerę (tym samym nas na widowni), wydał mi się bezbłędnie obsadzony. Bo to robot doskonały, humanoid wyposażony w twardy dysk o imponującej pamięci, dodatkowo uczłowieczony oprogramowaniem kulturalno-seksualnym. Do tego estetycznie dopracowany (najpiękniejszy wampir w historii kina!) i nader wydajny. Nie potrzebuje odpoczynku, tylko pakuje w siebie żarcie i alkohol, nieco więcej niż zwykli śmiertelnicy.
Z jednym nie wyszło: Eric Packer to emocjonalny kastrat. Upośledzony nie tylko zerową empatią – on nie czuje samego siebie. Nie wie, po co żyje; czy żyje. Toteż szuka podniet najróżniejszej natury – intelektualnych, erotycznych, zbrodniczych, ryzykanckich i sentymentalnych, żeby tylko wzniecić w sobie świadomość istnienia. Jedzie po bandzie, żeby wywołać cokolwiek: ból, rozpacz, wzruszenie, wstyd. Guzik, nie wychodzi. Za to dla niejakiego Benna Levina, bezrobotnego informatyka wywalonego z firmy Packer Capital, samo fizyczne istnienie eks-szefa jest nie do przyjęcia. I tak dwie, na pozór sprzeczne siły, wiodą ku destrukcji bohatera: on sam i jego wróg.