Limuzyną na szafot

Nie bez powodu "Cosmopolis" Dona DeLillo zyskał status książki kultowej. To rzecz wizjonerska, zarazem bezpardonowa diagnoza współczesnej rzeczywistości

Aktualizacja: 03.08.2012 12:02 Publikacja: 03.08.2012 12:00

Robert Pattinson w roli Erica Packera: pięknego, genialnego, spragnionego nieśmiertelności

Robert Pattinson w roli Erica Packera: pięknego, genialnego, spragnionego nieśmiertelności

Foto: Plus Minus

Jed­na do­ba, ostat­nia do­ba ziem­skie­go by­to­wa­nia ko­goś, kto stał się współ­cze­snym bo­giem. He­ros ani na se­kun­dę nie zni­ka ze sce­ny; po­sta­ci dru­go­pla­no­we po­ja­wia­ją się w li­mu­zy­nie jak na sce­nie; wcho­dzą, dia­lo­gu­ją, zni­ka­ją; chór w tle ko­men­tu­je wy­da­rze­nia. Jed­ność miej­sca, cza­su, ak­cji – jak w grec­kiej tra­ge­dii. Kla­sy­ka? Nie, ge­nial­nie ob­my­ślo­na pu­łap­ka na czy­tel­ni­ka. Bo fi­nał pro­wa­dzi nas ku in­nej rze­czy­wi­sto­ści. Nie wia­do­mo – re­al­nej czy wy­obra­żo­nej.

Nie bez po­wo­du „Co­smo­po­lis" Do­na De­Lil­lo zy­skał sta­tus książ­ki kul­to­wej. Nie­mal ca­ła jej ak­cja roz­gry­wa się we wnę­trzu luk­su­so­wej li­mu­zy­ny, w któ­rej bo­ha­ter prze­mie­rza Wiel­kie Jabł­ko. Przy ry­go­ry­stycz­nym ogra­ni­cze­niu kom­po­zy­cyj­nym to in­te­lek­tu­al­na jaz­da bez trzy­man­ki. Rzecz wi­zjo­ner­ska, za­ra­zem bez­par­do­no­wa dia­gno­za współ­cze­sne­go ka­pi­ta­li­zmu.

W Pol­sce po­wieść wzno­wio­no po  sied­miu la­tach, cze­go po­wo­dem film Da­vi­da Cro­nen­ber­ga z Ro­ber­tem Pat­tin­so­nem w ro­li głów­nej. Dzię­ki te­mu prze­czy­ta­łam „Co­smo­po­lis" pra­wie de­ka­dę po ame­ry­kań­skiej pre­mie­rze i do­zna­łam cze­goś w ro­dza­ju ka­thar­sis. De­Lil­lo uświa­do­mił mi, ku cze­mu zmie­rza świat z na­szym kra­jem włącz­nie. Sie­dem lat te­mu je­go dzie­ło (no­ta­be­ne de­dy­ko­wa­ne Pau­lo­wi Au­ste­ro­wi) uzna­ła­bym za fu­tu­ry­stycz­ną fik­cję – te­raz uwa­żam za ana­li­zę współ­cze­sne­go ryn­ku ubra­ną w ge­nial­ną li­te­rac­ką for­mę, wspar­tą kil­ko­ma bra­wu­ro­wy­mi por­tre­ta­mi psy­cho­lo­gicz­ny­mi. Wi­dzę ana­lo­gie, na­wet w za­co­fa­nej i bied­nej (w po­rów­na­niu z USA) Pol­sce.

Bez­błęd­ny jak ro­bot

Oto on – Eric Pac­ker, mul­ti­mi­lio­ner, lat 28. Dziec­ko Wall Stre­et. Pięk­ny, ge­nial­ny, zdro­wy. Ma wła­dzę ab­so­lut­ną i do­sko­na­łą ochro­nę. I wie­cie, drew­nia­ny Pat­tin­son, któ­re­go szkla­ny wzrok omi­ja ka­me­rę (tym sa­mym nas na wi­dow­ni), wy­dał mi się bez­błęd­nie ob­sa­dzo­ny. Bo to ro­bot do­sko­na­ły, hu­ma­no­id wy­po­sa­żo­ny w twar­dy dysk o im­po­nu­ją­cej pa­mię­ci, do­dat­ko­wo uczło­wie­czo­ny opro­gra­mo­wa­niem kul­tu­ral­no­-sek­su­al­nym. Do te­go es­te­tycz­nie do­pra­co­wa­ny (naj­pięk­niej­szy wam­pir w hi­sto­rii ki­na!) i na­der wy­daj­ny. Nie po­trze­bu­je od­po­czyn­ku, tyl­ko pa­ku­je w sie­bie żar­cie i al­ko­hol, nie­co wię­cej niż zwy­kli śmier­tel­ni­cy.

Z jed­nym nie wy­szło: Eric Pac­ker to emo­cjo­nal­ny ka­strat. Upo­śle­dzo­ny nie tyl­ko ze­ro­wą em­pa­tią – on nie czu­je sa­me­go sie­bie. Nie wie, po co ży­je; czy ży­je. To­też szu­ka pod­niet naj­róż­niej­szej na­tu­ry – in­te­lek­tu­al­nych, ero­tycz­nych, zbrod­ni­czych, ry­zy­kanc­kich i sen­ty­men­tal­nych, że­by tyl­ko wznie­cić w so­bie świa­do­mość ist­nie­nia. Je­dzie po ban­dzie, że­by wy­wo­łać co­kol­wiek: ból, roz­pacz, wzru­sze­nie, wstyd. Gu­zik, nie wy­cho­dzi. Za to dla nie­ja­kie­go Ben­na Le­vi­na, bez­ro­bot­ne­go in­for­ma­ty­ka wy­wa­lo­ne­go z fir­my Pac­ker Ca­pi­tal, sa­mo fi­zycz­ne ist­nie­nie eks­-sze­fa jest nie do przy­ję­cia. I tak dwie, na po­zór sprzecz­ne si­ły, wio­dą ku de­struk­cji bo­ha­te­ra: on sam i je­go wróg.

Za­własz­czyć świą­ty­nię

Je­dzie do fry­zje­ra, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na ostrze­że­nia sze­fa ochro­ny: że w mie­ście pre­zy­dent, że de­mon­stra­cje an­ty­glo­ba­li­stycz­ne, że po­chó­wek gwiaz­do­ra mu­zy­ki. „Chce­my się ostrzyc", oznaj­mia, nie do­strze­ga­jąc ni­cze­go oso­bli­we­go w uży­ciu licz­by mno­giej za­im­ka oso­bo­we­go. Nie przyj­mu­je też do wia­do­mo­ści prze­szkód. Po dro­dze wio­dą­cej przez za­kor­ko­wa­ne Ci­ty przyj­mu­je do­rad­ców w swym ru­cho­mym ga­bi­ne­cie – w li­mu­zy­nie strze­żo­nej jak za­mek wa­row­ny. Od­wie­dza­ją go dwo­rza­nie­-do­rad­cy. Mło­dzi (na­wet młod­si od nie­go), bez­gra­nicz­nie mu od­da­ni. Są wśród nich ko­bie­ty, go­to­we słu­żyć tak umy­słem, jak cia­łem. Król każ­de­mu po­świę­ca ty­le uwa­gi oraz ak­tyw­no­ści, ile wy­da­ją się war­ci – ko­goś gnoi, ko­goś bie­rze od ty­łu, ko­goś czę­stu­je wód­ką. I wciąż ma za­mro­żo­ne emo­cje. Naj­wię­cej wra­żeń pięk­ne­mu Eri­co­wi do­star­cza­ją rze­czy nie­osią­gal­ne: nie­daw­no po­ślu­bio­na i wciąż nie­obec­na ( tak­że w łóż­ku) żo­na oraz... Ka­pli­ca Ro­th­ki. Cho­dzi o eku­me­nicz­ne sank­tu­arium w Hu­ston w Tek­sa­sie, któ­re­go wnę­trze zdo­bi 14 ma­lo­wi­deł Mar­ka Ro­th­ki, po­wsta­łych tuż przed sa­mo­bój­stwem ar­ty­sty w 1970 ro­ku.

Pac­ker chce ku­pić świą­ty­nię. Mu­ry, ob­ra­zy, wy­po­sa­że­nie. Nieważ­ne, za ile. Stać go. Ła­ska­wie obie­cu­je udo­stęp­nia­nie ka­pli­cy za­in­te­re­so­wa­nym. Je­go do­rad­czy­ni w spra­wach sztu­ki, za­ra­zem ko­chan­ka, stu­dzi ten za­pał, nie wie­rząc do koń­ca w sza­leń­czy po­mysł lu­be­go. My­li się. On na­praw­dę chce cze­goś po­nad­ludz­kie­go, wzbu­dza­ją­ce­go sza­cu­nek po­przez prze­kro­cze­nie wszel­kich norm. To­tal­na trans­gre­sja.

Jest jesz­cze ktoś, kto na mo­ment oży­wia Pac­ke­ra: roz­mo­wa z sze­fo­wą ds. teorii firmy Packer Capital Vi­ją Kin­ski. To kul­mi­na­cyj­ny frag­ment książ­ki. Oto li­mu­zy­na wje­cha­ła w „stre­fę szczu­ra", w cen­trum ma­ni­fe­sta­cji an­ty­glo­ba­li­stycz­nej. Ży­wioł roz­wście­czo­nych, zde­ter­mi­no­wa­nych lu­dzi zda­je się za­gra­żać ta­kim jak Pac­ker. On jed­nak się nie boi. Na­wet jak­by pro­wo­ko­wał ata­ku­ją­cą tłusz­czę. A Kin­ski nie­mal w na­tchnie­niu ko­men­tu­je wy­da­rze­nia: „Im bar­dziej wi­zjo­ner­ska idea, tym wię­cej lu­dzi zo­sta­je z ty­łu. Te­go wła­śnie do­ty­czy ten pro­test. Wi­zji tech­ni­ki i bo­gac­twa. Si­ły cy­ber­ka­pi­ta­łu, któ­ry strą­ci wie­lu lu­dzi do rynsz­to­ka, gdzie bę­dą rzy­gać i umie­rać (...). To pro­test prze­ciw­ko przy­szło­ści. Chcą opóź­nić jej na­sta­nie". I kon­klu­du­je: „To tak­że zna­mię my­śli ka­pi­ta­li­stycz­nej. Przy­mu­so­wa de­struk­cja (...). Znisz­czyć prze­szłość, stwo­rzyć przy­szłość".

Ko­niec na wła­snych wa­run­kach

Moż­na po­my­śleć: kla­sy­ka, Pac­ker są­dzi, że wszyst­ko jest na sprze­daż. Chce unie­śmier­tel­nić się sła­wą, choć­by złą. Po­mył­ka. Mo­ty­wa­cje na­pę­dza­ją­ce bo­ha­te­ra De­Lil­lo są nie­co in­ne niż Mi­da­sa czy He­ro­stra­te­sa. On chce mi­sty­ki, chce przy­spie­szyć przy­szłość, prze­żyć wła­sną śmierć. Ku niej wła­śnie przez ca­łą do­bę kon­se­kwent­nie zmie­rza. Wy­zy­wa Ko­stu­chę co­raz od­waż­niej: naj­pierw tuż po od­by­ciu ak­tu mi­ło­sne­go ze swą ochro­niar­ką ka­że się unie­ru­cho­mić pa­ra­li­za­to­rem; po­tem za­bi­ja sze­fa ochro­ny – że­by po­zbyć się anio­ła stró­ża. Lecz po co pcha się na dru­gi ko­niec mia­sta w tak nie­far­tow­nym cza­sie? Bo choć wpły­wa na kształt przy­szło­ści, w cza­sie mi­nio­nym wi­dzi sens. Dla­te­go je­dzie do cy­ru­li­ka nie­li­cu­ją­ce­go z je­go po­zy­cją, w bied­nej i nie­bez­piecz­nej dziel­ni­cy. Cią­gną go tam wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa – tam miesz­kał, sma­ko­wał bie­dę, cier­piał przed­wcze­sne osie­ro­ce­nie przez oj­ca. Im da­lej co­fa się w prze­szłość, tym bli­żej mu do koń­ca. Na wła­snych wa­run­kach. Oka­zu­je się jed­nak, że wy­prze­dza go elek­tro­ni­ka. An­ty­cy­pu­je to, co na­stą­pi.

Jed­na do­ba, ostat­nia do­ba ziem­skie­go by­to­wa­nia ko­goś, kto stał się współ­cze­snym bo­giem. He­ros ani na se­kun­dę nie zni­ka ze sce­ny; po­sta­ci dru­go­pla­no­we po­ja­wia­ją się w li­mu­zy­nie jak na sce­nie; wcho­dzą, dia­lo­gu­ją, zni­ka­ją; chór w tle ko­men­tu­je wy­da­rze­nia. Jed­ność miej­sca, cza­su, ak­cji – jak w grec­kiej tra­ge­dii. Kla­sy­ka? Nie, ge­nial­nie ob­my­ślo­na pu­łap­ka na czy­tel­ni­ka. Bo fi­nał pro­wa­dzi nas ku in­nej rze­czy­wi­sto­ści. Nie wia­do­mo – re­al­nej czy wy­obra­żo­nej.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach”: O śmierci i umieraniu
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Puppet House”: Kukiełkowy teatrzyk strachu
Plus Minus
„Epidemia samotności”: Różne oblicza samotności
Plus Minus
„Niko, czyli prosta, zwyczajna historia”: Taka prosta historia
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Katarzyna Roman-Rawska: Otwarte klatki tożsamości