250 lat temu warsztat rzemieślnika ostatecznie przegrał z manufakturą. Darwinowski cykl gospodarczy wykreował fabrykę, a w niej zautomatyzowany ciąg produkcyjny. A na początku XX wieku pojawiły się korporacje: wielkie międzynarodowe przedsiębiorstwa zorganizowane tak, by stale zmniejszać koszty produkcji.
Korporacja dzieli pracę tysięcy ludzi na procedury opracowane w najdrobniejszych szczegółach. Wykonywanie każdej z prac polega na wypełnianiu zestawu instrukcji, a koszt najdrobniejszego działania jest policzony co do centa. Zysk oczywiście płynie do centrali. Jeśli praca na miejscu okaże się zbyt droga, korporacja zamówi produkty w Azji. Dziś produkcja w Azji zdrożała, a staniały maszyny, więc hurtowo zamawia tysiące robotów produkcyjnych. Znowu nasze towary są najtańsze i najlepsze na rynku. Nasi pracownicy muszą sobie poszukać innego zajęcia, bo zastąpi ich Towarzysz Robot.
Ten precyzyjnie i szybko wykona każdą zaprogramowaną czynność. Nie zmęczy się, nie zażąda podwyżki. Jeszcze niedawno roboty produkcyjne były drogie, zawodne i trudne w programowaniu. Teraz te wady zniknęły. Każdy wie, jak bardzo tanieją komputery. Proces dotyczy też podzespołów do budowy robotów.
Monterzy i kelnerzy
Kilka lat temu wyposażenie maszyny w zmysł wzroku kosztowało kilkanaście tysięcy dolarów. Dziś kamerki i elektroniczne układy analizy obrazu kupujemy na pęczki po kilkadziesiąt złotych sztuka. Jeśli chcemy, by robot widział przestrzennie, wystarczy zamontować czujniki wykorzystywane np. w konsoli gry Microsoft Kinnect. Niepotrzebna jest klawiatura, mysz ani pilot. System sam widzi otoczenie i jest w stanie reagować na sygnały. Tylko ten jeden wynalazek pozwala na pomnożenie możliwości robotów. Nic dziwnego, że rachunek uwzględniający mechanicznego pracownika zaczyna wyglądać zachęcająco.
Ktoś powie: nic nowego. Roboty rozumiane jako połączenie maszyny i czujników z mocą obliczeniową komputera pracują już od lat 70. XX w. Tyle że dopiero dziś, po ponad trzech dekadach rozwoju, wchodzą do każdej branży. Rewolucja odbędzie się etapami. Najpierw mechaniczni pracownicy zastąpią ludzi przy wykonywaniu monotonnych, powtarzalnych i stosunkowo prostych czynności. Potem pójdzie dalej: prace biurowe, ocena pacjentów, czytanie pism procesowych... Na razie zajmijmy się niebezpieczeństwem, jakie czai się za rogiem. „Zrobotyzowane" linie montażowe i całe fabryki wyrastają w krajach wysoko rozwiniętych. Jeszcze niedawno bogata Północ traciła miejsca pracy na rzecz Azji (i Europy Wschodniej). Wzrost płac w Chinach i nieprzewidywalne skoki ceny paliwa sprawiły, że produkcja wraca do Starego Świata. Jednak nowe wytwórnie nieomal nie potrzebują ludzi. Pracę wykonują tu roboty.
W holenderskim Drachten 128 robotów i kilkunastu „ludzkich" pracowników produkuje na trzy zmiany elektryczne golarki firmy Philips. Ich produkcja stanowi uzupełnienie dla ogromnej fabryki ulokowanej w Chinach. Podobnie jak ludzie, którym zabrały pracę roboty wyprodukowane przez Adept Technology: posiadają oczy i widzą, co robią. Na szczycie ramienia wmontowane są kamerki. Dzięki nim robot szybciej niż najsprawniejszy człowiek wykonuje precyzyjne czynności: skręca podzespoły, montuje całość urządzeń, pakuje do pudełek, nakleja nalepki... Model pracownika z serii „homo sapiens" jest przeznaczony do naprawy i konserwacji robotów. Czasem zajmuje się wykończeniówką.
Royal Philips Electronics to przykład pierwszy z brzegu, ale nie najgłośniejszy. W dzisiejszych fabrykach stają do pracy roboty uniwersalne. Każdy z nich wykona co najmniej cztery czynności i samodzielnie potrafi zmienić narzędzia. Przykładem takiej linii jest fabryka samochodów elektrycznych TESLA. Na skraju kalifornijskiej Doliny Krzemowej w dawnej fabryce Toyoty powstaje rodzinne luksusowe auto Model S. Trzymetrowe roboty, każdy z nich liczy trzy metry „wzrostu" i posiada na wyposażeniu cztery wymienne „końcówki robocze". Maszyna spawa, nituje, klei lub montuje w aucie gotowe części. Wymiana końcówek odbywa się bez udziału człowieka. Maksymalna wydajność linii to 83 luksusowe auta dziennie. Jeśli klienci dopiszą, rocznie powstanie 20 tysięcy modeli S. W przyszłym roku tę samą linię produkcyjną będą opuszczać dwa typy auta: do Modelu S dołączy nowa wersja sportowego Roadstera. Każde auto powstanie według indywidualnego zamówienia.