Nowa rewolucja przemysłowa

Przed 30 laty małżeństwo Alvina i Heidi Tofflerów wieszczyło nadejście „trzeciej fali" rewolucji przemysłowej. No i jest. Tsunami. Kiedy już przyjdzie, zatopi XX-wieczną gospodarkę

Publikacja: 08.09.2012 01:01

„Drukowanie 3D do niedawna stanowiło ciekawostkę...”

„Drukowanie 3D do niedawna stanowiło ciekawostkę...”

Foto: scscs

Red

250 lat temu warsztat rzemieślnika ostatecznie przegrał z manufakturą. Darwinowski cykl gospodarczy wykreował fabrykę, a w niej zautomatyzowany ciąg produkcyjny. A na początku XX wieku pojawiły się korporacje: wielkie międzynarodowe przedsiębiorstwa zorganizowane tak, by stale zmniejszać koszty produkcji.

Korporacja dzieli pracę tysięcy ludzi na procedury opracowane w najdrobniejszych szczegółach. Wykonywanie każdej z prac polega na wypełnianiu zestawu instrukcji, a koszt najdrobniejszego działania jest policzony co do centa. Zysk oczywiście płynie do centrali. Jeśli praca na miejscu okaże się zbyt droga, korporacja zamówi produkty w Azji. Dziś produkcja w Azji zdrożała, a staniały maszyny, więc hurtowo zamawia tysiące robotów produkcyjnych. Znowu nasze towary są najtańsze i najlepsze na rynku. Nasi pracownicy muszą sobie poszukać innego zajęcia, bo zastąpi ich Towarzysz Robot.

Ten precyzyjnie i szybko wykona każdą zaprogramowaną czynność. Nie zmęczy się, nie zażąda podwyżki. Jeszcze niedawno roboty produkcyjne były drogie, zawodne i trudne w programowaniu. Teraz te wady zniknęły. Każdy wie, jak bardzo tanieją komputery. Proces dotyczy też podzespołów do budowy robotów.

Monterzy i kelnerzy

Kilka lat temu wyposażenie maszyny w zmysł wzroku kosztowało kilkanaście tysięcy dolarów. Dziś kamerki i elektroniczne układy analizy obrazu kupujemy na pęczki po kilkadziesiąt złotych sztuka. Jeśli chcemy, by robot widział przestrzennie, wystarczy zamontować czujniki wykorzystywane np. w konsoli gry Microsoft Kinnect. Niepotrzebna jest klawiatura, mysz ani pilot. System sam widzi otoczenie i jest w stanie reagować na sygnały. Tylko ten jeden wynalazek pozwala na pomnożenie możliwości robotów. Nic dziwnego, że rachunek uwzględniający mechanicznego pracownika zaczyna wyglądać zachęcająco.

Ktoś powie: nic nowego. Roboty rozumiane jako połączenie maszyny i czujników z mocą obliczeniową komputera pracują już od lat 70. XX w. Tyle że dopiero dziś, po ponad trzech dekadach rozwoju, wchodzą do każdej branży. Rewolucja odbędzie się etapami. Najpierw mechaniczni pracownicy zastąpią ludzi przy wykonywaniu monotonnych, powtarzalnych i stosunkowo prostych czynności. Potem pójdzie dalej: prace biurowe, ocena pacjentów, czytanie pism procesowych... Na razie zajmijmy się niebezpieczeństwem, jakie czai się za rogiem. „Zrobotyzowane" linie montażowe i całe fabryki wyrastają w krajach wysoko rozwiniętych. Jeszcze niedawno bogata Północ traciła miejsca pracy na rzecz Azji (i Europy Wschodniej). Wzrost płac w Chinach i nieprzewidywalne skoki ceny paliwa sprawiły, że produkcja wraca do Starego Świata. Jednak nowe wytwórnie nieomal nie potrzebują ludzi. Pracę wykonują tu roboty.

W holenderskim Drachten 128 robotów i kilkunastu „ludzkich" pracowników produkuje na trzy zmiany elektryczne golarki firmy Philips. Ich produkcja stanowi uzupełnienie dla ogromnej fabryki ulokowanej w Chinach. Podobnie jak ludzie, którym zabrały pracę roboty wyprodukowane przez Adept Technology: posiadają oczy i widzą, co robią. Na szczycie ramienia wmontowane są kamerki. Dzięki nim robot szybciej niż najsprawniejszy człowiek wykonuje precyzyjne czynności: skręca podzespoły, montuje całość urządzeń, pakuje do pudełek, nakleja nalepki... Model pracownika z serii „homo sapiens" jest przeznaczony do naprawy i konserwacji robotów. Czasem zajmuje się wykończeniówką.

Royal Philips Electronics to przykład pierwszy z brzegu, ale nie najgłośniejszy. W dzisiejszych fabrykach stają do pracy roboty uniwersalne. Każdy z nich wykona co najmniej cztery czynności i samodzielnie potrafi zmienić narzędzia. Przykładem takiej linii jest fabryka samochodów elektrycznych TESLA. Na skraju kalifornijskiej Doliny Krzemowej w dawnej fabryce Toyoty powstaje rodzinne luksusowe auto Model S. Trzymetrowe roboty, każdy z nich liczy trzy metry „wzrostu" i posiada na wyposażeniu cztery wymienne „końcówki robocze". Maszyna spawa, nituje, klei lub montuje w aucie gotowe części. Wymiana końcówek odbywa się bez udziału człowieka. Maksymalna wydajność linii to 83 luksusowe auta dziennie. Jeśli klienci dopiszą, rocznie powstanie 20 tysięcy modeli S. W przyszłym roku tę samą linię produkcyjną będą opuszczać dwa typy auta: do Modelu S dołączy nowa wersja sportowego Roadstera. Każde auto powstanie według indywidualnego zamówienia.

Zresztą robot w fabryce to banał. Może zrobotyzowany kelner? Tokio, Seul, Nowy Jork oferują miejsca w zautomatyzowanych restauracjach. Na razie to ciekawostka, ale kto wie, jak się potoczy? Jaki właściciel knajpy nie chciałby pracownika, który zawsze jest na miejscu, a wszystkich klientów obsługuje jednakowo uprzejmie? A skoro roboty mogą wyprodukować auto, to może dadzą radę je prowadzić?

Prędzej czy później taksówki, autobusy, samochody zaopatrzeniowe będą kierowane przez roboty. Tylko w Polsce zawód kierowcy wykonuje pół miliona osób: najlepsze zarobki w tej branży sięgają ośmiu tysięcy złotych miesięcznie. Niepotrzebna jest wyobraźnia wizjonera, by przewidzieć, co się stanie w ciągu najbliższych kilkunastu lat. Najpierw przepisy dopuszczą auta sterowane autopilotem. Kierowca nadal będzie czuwał w kabinie, ale będzie już o wiele mniej zmęczony. Potem zapewne okaże się, że to autopilot wykonuje większość pracy. Skoro tak, kierowca z wysokimi kwalifikacjami stanie się zbędny – zamiast ośmiu tysięcy miesięcznie dostanie trzy.

Być może następnie co drugi samochód dostanie pozwolenie na jazdę bez prowadzącego i tak dalej... aż do zakazu dotykania kierownicy np. w miastach czy na drogach szybkiego ruchu. W ten sposób drogą przejedzie więcej samochodów, cały system zaś okaże się bezpieczniejszy i bardziej przyjazny dla środowiska.

Przewidujmy dalej: kiedy już zabraknie kierowców i wszystkie pojazdy będą automatycznie przestrzegać przepisów, kto zapewni pracę policjantom, kto będzie pozował do zdjęć w gminnych fotoradarach? Wszak jeden kierowca tworzy miejsca pracy dla kilku osób trudniących się usługami świadczonymi przy drodze.

Optymalizacja zatrudnienia czeka również wszystkie systemy dystrybucji towarów. Ich kluczowym punktem jest tzw. magazyn wysokiego składowania. Okazuje się, że to przedsięwzięcie również może być obsługiwane automatycznie. Wśród zatrudnionych będzie kilka osób i dziesiątki robotów. Zrobotyzowane magazyny działają w Niemczech, Holandii, Francji, trafią też do nas. Supermarkety zatrudniają dziesiątki pracowników, żeby oszczędzić na ZUS posługują się pracownikami „firm zewnętrznych" i oferują stawki w okolicach 10 zł za godzinę brutto. Ostatnio ucichły wieści o kasjerkach siedzących w pampersach, by nie przerwać pracy. Humanitaryzm? Bezrobocie? Nie kasy samoobsługowe. System zbudowany ze skanera, dwóch wag na towary, czegoś na kształt bankomatu i komputerowego interfejsu (oraz klienta, który samodzielnie „odbija" zakupione towary, pakuje do torby i płaci) kosztuje około 100 tysięcy złotych, czyli kilka lat pracy kasjerki i najwyraźniej się opłaca.

Sfora e-Cerberów

Kto z państwa liczy jeszcze na stałą, choćby i kiepsko płatną pracę? „Agenci ochrony" pilnujący nocami sklepów i biur to zwykle w miarę sprawni emeryci. Praca (ok. 7 zł za godzinę) polega na patrzeniu, czy „coś" się dzieje. Kiedy się stanie, wzywamy „wsparcie" lub policję, naciskając wielki czerwony guzik w służbowym radyjku. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by zaprojektować robota, który lepiej i sprawniej wykona to zadanie. Dzięki elektrycznym silnikom bezszelestnie objedzie „obiekt", równocześnie transmitując obraz w wysokiej rozdzielczości i w podczerwieni. Złoczyńca się nie ukryje. Gdyby w centrali zasnął wyszkolony operator, to w sukurs przyjdzie mu system analizy obrazu. Oprogramowanie obejrzy każdą klatkę i oceni, czy nie czai się zagrożenie. Jeśli tak, to wielki czerwony guzik zostanie wciśnięty automatycznie. Najciekawsze roboty „ochrony" powstają w Szwecji. Wyglądają jak kula, napędza je wiszące w środku wahadło, które zmienia środek ciężkości i przesuwa maszynę. W osi ruchu są kamery, czujniki. Takiej maszyny nie słychać (porusza się bezgłośnie), nie można też jej uszkodzić.

Co się stanie, gdy znikną zajęcia niskopłatne i wymagające wysiłku fizycznego? Wizja świata zmechanizowanych korporacji powinna już dziś przerażać działaczy związkowych, polityków, a i nas samych. Nowy wspaniały świat to z początku obfitość. Roboty wyprodukują „masę towarową", automatycznie rozwiozą produkty do sklepu i sprzedadzą, uśmiechną się też, życząc „miłego dnia". Właściciele fabryki, operatorzy systemu transportu i menedżerowie supermarketów zainkasują dodatkowy zysk. Teraz dzielą się przychodami z zatrudnionymi przez nich ludźmi. Niebawem koszt pracy przestanie obciążać budżety firm.

Nowy wspaniały świat

Olbrzymia część klasy średniej obejrzy ten dostatek przez szybę sklepową. Jeżeli nie zdążą awansować do klasy wyższej, grozi im nędza. W grupie posiadaczy (w tym posiadaczy stałej pracy) znajdą się właściciele dużych firm i ich rodziny, urzędnicy państwowi oraz pracownicy o najwyższych kwalifikacjach rynkowych. Być może załapią się prawnicy, lekarze, wojskowi i policjanci, z pewnością nie zabraknie celebrytów, mam nadzieję, że będą tam również naukowcy i wynalazcy. Dla olbrzymiej większości społeczeństwa jedyną ofertą będą miesięczne zarobki o wysokości mniej więcej 1600 zł, wypłacane przy okazji sezonowego zatrudnienia. Większość osób zdolnych do pracy czeka balansowanie na pograniczu bezrobocia.

Nie wiem, jak daleko do realizacji powyższej wizji. Sprawa jest przedmiotem żywego zainteresowania w krajach rozwiniętych. Rok temu (2011) duży rozgłos uzyskała książka „Race Against the Machine" Erika Brynjolissona i Andrew McAfee. Ci ekonomiści z Massachussets Institute of Technology opisali możliwe skutki robotyzacji produkcji. Twierdzą bez ogródek, że szybkość i skala, z jaką maszyny wkraczają w zakres ludzkich zajęć, przyniesie niewyobrażalne konsekwencje dla gospodarki. Wyliczają, że choć gospodarka USA rośnie rok w rok, to bezrobocie nie spada. Wniosek: rozwój technologiczny wyrzuca coraz więcej ludzi poza orbitę ekonomii. W USA, kraju dumnym z równych szans, kraju kariery „od pucybuta do milionera" przepaści dzielą pracowników o wysokich i niskich kwalifikacjach, gwiazdy ekranu czy sportu od zwykłych ludzi, wreszcie przedstawicieli „Kapitału" i reprezentantów „Świata pracy". Wydaje się, że nowe technologie utrwalą te różnice.

A może jednak istnieje szansa? Owszem, masowa robotyzacja zlikwiduje mnóstwo miejsc pracy i zmieni społeczeństwo. Owszem, rośnie ryzyko, że wylecimy na bruk zdani na łaskę filantropów. Myślę jednak, że nowe techniki z jednej strony zabiorą miejsca pracy w produkcji, ale z drugiej dadzą nam do ręki potężny oręż do walki z korporacjami.

Wydrukuj sobie krzesło

Odpowiednio zaawansowana  technika jest nie do odróżnienia od magii" – powiedział Arthur C. Clark, wizjoner technologii, autor książek s. f. i wynalazca satelity telekomunikacyjnego. Trudno o czary większe niż pudełko, w którym niejako samoistnie materializują się potrzebne przedmioty. 40 lat temu autorzy serialu „Star Trek" nazwali takie urządzenie replikatorem. W naszej czasoprzestrzeni nazywamy je „drukarką 3D".

Drukarka może wyglądać jak lodówka albo duża biurowa kserokopiarka. Z jednej strony mieści się pojemnik na surowce, z drugiej drzwiczki do wyjmowania wyrobów. Do pamięci komputera wgrywamy model 3D pożądanego produktu. Wcześniej musimy taki model stworzyć za pomocą komputera i jednego z wielu programów typu CAD (Computer Aided Design). Możemy też ściągnąć model ze biblioteki projektów.

Kolejny etap polega na przygotowaniu produkcji. Trzeba uwzględnić specyfikację maszyny, rodzaj surowca oraz kształt gotowego przedmiotu. Po włączeniu przycisku „start" rozpoczyna się drukowanie. Surowiec w postaci płynu albo proszku jest nanoszony warstwa po warstwie w przestrzeni roboczej. Grubość każdej warstwy waha się od ułamka milimetra do kilku mikronów. Dzisiejsze drukarki 3D używają twardych plastików stabilizowanych laserowo, surowcem mogą być też spiekane laserem proszki metali. Można drukować używając jednocześnie kilku materiałów o różnych właściwościach.

Drukowanie 3D do niedawna stanowiło ciekawostkę: dziś wykorzystywane jest w przedsiębiorstwach branży lotniczej i kosmicznej jako zwykła procedura realizacji zamówień. Schodzi też pod strzechy. Być może upowszechnienie tego typu urządzeń da nieśmiertelność naszym pralkom, lodówkom, a nawet samochodom?

Ileż to razy niespodziewanie wysoki koszt (drobnej z pozoru) naprawy sprzętu domowego skłonił nas do zakupu nowej pralki czy lodówki? Oczywiście moment zepsucia się sprzętu (kilka tygodni po gwarancji) jest przedmiotem starannych badań w fabryce. Wymiana maszyn na nowe stanowi podstawę dochodu wielu producentów. Dziś wiemy, że kupowanie nowinek i wyrzucanie (prawie) dobrych rzeczy na śmietnik musi się skończyć. Logikę produktów jednorazowych zastąpi logika trwałości.

W zasadzie już teraz możemy uniezależnić się od korporacji ich fabryk i produktów „Made in China", od sklepów wielkopowierzchniowych. Wystarczy samemu stworzyć maszyny i urządzenia do produkcji żywności oraz materiałów budowlanych. Taki pomysł przyświeca zapoczątkowanemu w USA ruchowi Open Source Ecology. Pomysłodawcą i spiritus movens przedsięwzięcia jest Marcin Jakubowski, doktor fizyki, absolwent prestiżowych amerykańskich uniwersytetów.  Jako naukowiec zajmował się problemami fuzji nuklearnej, teraz jednak realizuje inny pomysł na życie: zajmuje się zbawianiem naszej cywilizacji przed upadkiem. Lekarstwo widzi w zastosowaniu zasady „open source" do produkcji maszyn.

Open source, czyli zasada otwartego kodu źródłowego dała początek Linuxowi, darmowemu systemowi operacyjnemu. Open source oznacza, że każdy użytkownik może korzystać Z przepastnej biblioteki programów. Jeśli jednak wprowadzi zmiany do tych programów, to musi za darmo podzielić się efektami swojej pracy. W rezultacie różne wersje Linuksa są tworzone przez dziesiątki tysięcy programistów.

Co się stanie, kiedy zastosujemy podejście open source do projektowania maszyn gospodarczych? Otrzymamy lepsze, tańsze i sprawniejsze maszyny i urządzenia do produkcji domów, prac rolnych, pojazdów. Będą dostępne dla każdego, kto ma komputer, potrafi ściągnąć pliki, a potem wyciąć blachę i pospawać gotowy wyrób. Słowem najwyższa dostępna technologia w rękach wiejskiego kowala.

Powrót do korzeni

Ciekawe, że analogiczne wnioski w kwestii kierunku, w którym podążamy, wysuwają ludzie o diametralnie różnych poglądach na politykę, religię czy zasady życia społecznego. Mocno lewicujące organizacje tworzą kooperatywy spożywcze, dzięki którym możemy kupować żywność bezpośrednio od rolników. Dostaniemy lepszą cenę, produkt będzie świeższy, a wreszcie damy kuksańca wstrętnym kapitalistom. Akcję bezpośrednich zakupów od rolników w Świętokrzyskiem organizuje jednak również Krzysztof Skowroński ze spółdzielczego Radia Wnet, którego zdaniem taki handel nie dość, że uczciwy, to pomoże utrzymać i rozwijać małe gospodarstwa rolne.

Ruch alternatywny ogarnia wszystkie dziedziny, zaczynając od architektury (przykład: Open Source Ecology postuluje budowę domów z cegieł gruntowych) przez efektywne wykorzystanie energii, nawołuje do współpracy na zasadach non profit, zakładania spółdzielni, współpracy na zasadach rewolucyjnych dla współczesnej gospodarki.

Może jednak nadchodząca zmiana metod pracy i rewolucja technologiczna nie są takie złe? Społeczeństwa syte i szczęśliwe rzadko zajmują się czymś innym niż zaspokajanie własnych zachcianek. Kłopoty wyzwalają w ludziach energię, każą zrzeszać się, działać dla wspólnego dobra. Rośnie też znaczenie rodziny jako miejsca akceptacji i źródła pomocy. Będzie lepiej.

Autor jest dziennikarzem naukowym

250 lat temu warsztat rzemieślnika ostatecznie przegrał z manufakturą. Darwinowski cykl gospodarczy wykreował fabrykę, a w niej zautomatyzowany ciąg produkcyjny. A na początku XX wieku pojawiły się korporacje: wielkie międzynarodowe przedsiębiorstwa zorganizowane tak, by stale zmniejszać koszty produkcji.

Korporacja dzieli pracę tysięcy ludzi na procedury opracowane w najdrobniejszych szczegółach. Wykonywanie każdej z prac polega na wypełnianiu zestawu instrukcji, a koszt najdrobniejszego działania jest policzony co do centa. Zysk oczywiście płynie do centrali. Jeśli praca na miejscu okaże się zbyt droga, korporacja zamówi produkty w Azji. Dziś produkcja w Azji zdrożała, a staniały maszyny, więc hurtowo zamawia tysiące robotów produkcyjnych. Znowu nasze towary są najtańsze i najlepsze na rynku. Nasi pracownicy muszą sobie poszukać innego zajęcia, bo zastąpi ich Towarzysz Robot.

Ten precyzyjnie i szybko wykona każdą zaprogramowaną czynność. Nie zmęczy się, nie zażąda podwyżki. Jeszcze niedawno roboty produkcyjne były drogie, zawodne i trudne w programowaniu. Teraz te wady zniknęły. Każdy wie, jak bardzo tanieją komputery. Proces dotyczy też podzespołów do budowy robotów.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał