Kto uwierzył obietnicom

Romowa z Fordem O'Connellem, amerykańskim analitykiem politycznym

Publikacja: 03.11.2012 00:01

Kto uwierzył obietnicom

Foto: Plus Minus, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

W 2008 roku Barack Obama walczył o prezydenturę, opierając się na dwóch niezwykle mocnych retorycznie hasłach: nadziei i zmianie. Czy przez cztery lata rządów rzeczywiście zmienił Amerykę?



Jeśli już, to jest to zmiana na gorsze. Sam Obama, walcząc o reelekcję, nie obiecuje już zresztą ani nadziei, ani zmiany. Skupia się za to na agresywnym atakowaniu programu Mitta Romneya. Bardzo interesująca jest przemiana Baracka Obamy, który z kandydata podkreślającego swoją otwartość i deklarującego chęć współpracy ponad partyjnymi podziałami, przeszedł do defensywy i stara się trzymać swojego rywala na jak największy dystans.



W sondażu opublikowanym kilka tygodni temu przez „The Hill" 35 procent pytanych uważało, że za prezydentury Obamy w Ameryce nastąpiła zmiana na lepsze.



Gdyby rzeczywiście prezydent Obama w istotny sposób zmienił Stany Zjednoczone na lepsze, to w przedwyborczych sondażach miałby ogromną przewagę i nie musiałby się obawiać, że przegra walkę o reelekcję z Mittem Romneyem, prawda?

Oczywiście udało mu się przeprowadzić reformę zdrowia, co zdaniem mniej więcej od 48 do 52 procent Amerykanów jest ważnym osiągnięciem. Trzeba przyznać, że przeforsowane przez niego prawo ma pewne zalety – umożliwia chociażby objęcie dzieci do 26. roku życia ubezpieczeniem ich rodziców.

Uważa pan, że ma więcej słabości?

Niesie ze sobą wiele zagrożeń: stawki ubezpieczeń zdrowotnych mogą skoczyć w górę, a regulacje związane z Obamacare zmienią warunki prowadzenia biznesu przez małych przedsiębiorców. Wielu Amerykanów podkreśla też teraz, że nieważne, co się z tobą stanie, jeśli w przyszłości zachorujesz, skoro teraz nie masz co do garnka włożyć.

Prezydent sporo zrobił dla środowiska homoseksualistów. Problem w tym, że czarni wyborcy, czyli druga istotna składowa jego elektoratu, nie są z tego zbyt zadowoleni

Ich zdaniem najważniejsze jest to, że prezydentowi Obamie przez cztery lata rządów nie udało się zrobić najistotniejszej rzeczy: nie udało mu się poprawić stanu amerykańskiej gospodarki. Czy republikanom udało się przekonać ludzi, że Obama jest socjalistą?

Wiadomo, że w XXI wieku retoryka jest ważniejsza od dokonań danego kandydata czy nawet od faktów (śmiech). A serio – trudno jest mówić o ulubionym przez ludzi Obamy scenariuszu, w którym rozbudowany rząd za pomocą różnego rodzaju interwencji na rynkach próbuje rozwiązywać problemy gospodarcze i nie tylko gospodarcze. Republikanie zdają sobie oczywiście sprawę z tego, że potrzebne są pewne regulacje na rynkach. Wierzą jednak, że sektor prywatny lepiej niż „wielki rząd" poradzi sobie z rozwiązaniem większości problemów.

Mitt Romney jako gospodarz Białego Domu lepiej poradzi sobie z gospodarką?

Tak. Prezydent Obama nie ma żadnego konkretnego planu działania. Szefowie jego sztabu wyborczego popełnili straszny błąd: przez wiele miesięcy starając się pokazać Romneya jako człowieka, który byłby szkodliwy dla Ameryki, człowieka, który nie dba o psy i zabija żony. Kiedy Amerykanie zobaczyli wystąpienie Mitta Romneya podczas pierwszej debaty prezydenckiej, ujrzeli polityka, który jest pragmatyczny i gotowy naprawdę pracować ponad podziałami dla dobra kraju. Romney zaczął więc gwałtownie zyskiwać w sondażach. Tego ludzie Obamy nie przewidzieli.

Cztery lata temu Barack Obama mówił, że jest pragmatykiem, a nie ideologiem. Obiecywał zjednoczenie kraju. Dlaczego tyle milionów Ame- rykanów mu wówczas uwierzyło?

Bo bardzo chcieli zmiany i chcieli wierzyć, że ktoś jest w stanie ją przeprowadzić. Po czterech latach nadal jesteśmy jednak narodem podzielonym na dwa skrajne obozy, przypuszczalnie nawet bardziej podzielonym niż przed 2008 rokiem.

Czy są temu winni republikanie?

Są środowiska, które tak twierdzą. Bardzo wielu wyborców niezależnych stawia w tych wyborach na Mitta Romneya: to chyba jasny sygnał, że to nie republikanie ponoszą winę za pogłębienie tych podziałów... Słowa Romneya, że potrafi pracować ponad partyjnymi podziałami, to nie tylko puste obietnice. Jako gubernator Massachusetts pokazał, że umie współpracować ze zdominowanym przez demokratów stanowym Kongresem.

To, co wyróżnia tegoroczne wybory, to fakt, że obecnie Amerykanów naprawdę nie obchodzi ocena ostatnich czterech lat Baracka Obamy, lecz kolejne cztery lata. Prezydent Obama tymczasem stara się, aby o wynikach wyborów prezydenckich przesądziła ocena jego kadencji dokonana przez kilka wpływowych grup demograficznych. Dlatego apeluje do Latynosów, kobiet singielek oraz środowisk homoseksualistów, mówiąc: zobaczcie, jak bardzo przez ostatnie cztery lata poprawiło się wasze życie. Mitt Romney mu w tym nie przeszkadza, nie atakuje prezydenta – czego ludzie nie lubią – ale skupia się na tym, jak zamierza wyprowadzić Amerykę z tego całego bałaganu. Jak na razie na tym wygrywa.

A może w zdobywaniu kolejnych punktów poparcia pomaga mu niechęć białych wobec czarnego prezydenta? Zasugerował to po ostatniej debacie prezydenckiej prezenter liberalnej telewizji MSNBC Chris Matthews, mówiąc, że zwolennicy Romneya są przepełnieni nienawiścią rasową wobec Obamy. Może rzeczywiście część białych wyborców chce się po prostu pozbyć czarnego faceta z Białego Domu?

Rzeczywiście opublikowany przed kilkoma dniami sondaż Associated Press pokazuje, że po czterech latach rządów pierwszego czarnego prezydenta uprzedzenia rasowe nie tylko się nie zmniejszyły, ale nawet delikatnie się zwiększyły (różne uprzedzenia wobec czarnych przejawia 51 procent pytanych, w 2008 roku 48 procent – red.).

Warto zauważyć, że Chris Matthews – który jest wielkim fanem obecnego prezydenta – stawiając swój zarzut, zapomina o tym, że w 2008 roku Barack Obama zdobył więcej głosów białych mężczyzn niż jakikolwiek kandydat Partii Demokratycznej od czasów Jimmy'ego Cartera. Część osób, które teraz odwróciły się od obecnego prezydenta i zamierzają oddać głos na Mitta Romneya, cztery lata temu głosowała na Obamę. Trudno więc zarzucać im rasizm, a argument Matthewsa traktować inaczej niż jako wyraz histerii.

Przy okazji trzeba powiedzieć, że najbardziej rozczarowaną grupą wśród wyborców w Stanach Zjednoczonych są przedsta- wiciele ciężko pracujących białych Amerykanów z klasy robotniczej. Moim zdaniem znacznie większy wpływ na to ma o wiele gorsza niż przed czterema laty sytuacja ekonomiczna niż kolor skóry prezydenta. Spadły płace. Więcej ludzi musi pracować dorywczo. Gdy stan gospodarki się pogarsza, pogarszają się nastroje wyborców, którzy nie zwracają uwagi na kolejne obietnice. Tak jest wszędzie: zarówno w Stanach Zjedno- czonych, jak i w Grecji czy gdziekolwiek indziej na świecie.

Błędem sztabu Baracka Obamy było też złożenie bardzo wielu obietnic, z których wiele było kompletnie nierealistycznych. Romney jest teraz nieco ostrożniejszy: jego najważniejsza obietnica dotyczy reformy imigracyjnej, a więc kwestii, której rozwiązanie obiecał cztery lata temu prezydent Obama i przez cztery lata tego nie zrobił, chociaż to bardzo ważny problem dla popierających go Latynosów.

Obama dotrzymał jednak słowa, doprowadzając do zabicia Osamy bin Ladena, zgodnie z obietnicą zakończył też wojnę w Iraku.

To oczywiście bardzo ważna rzecz, za którą Obama zbiera punkty. Zbiera też punkty za dotowanie przemysłu motoryzacyjnego, które tak naprawdę zapoczątkowała administracja George'a W. Busha. Amerykanie generalnie pozytywnie oceniają też jego politykę zagraniczną, choć atak terrorystyczny na naszą ambasadę w Libii sprawił, że w tej kategorii zaczął tracić nieco punktów. Mitt Romney słusznie zwrócił uwagę na to, że administracja Baracka Obamy zawiodła niektórych naszych sojuszników. Oczywiście jego celem jest w tym wypadku walka o głosy wyborców o izraelskich czy polskich korzeniach. Trzeba jednak pamiętać, że ostatni sondaż Gallupa pokazał, iż ocena polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych obchodzi w zasadzie bardzo małą część wyborców: praktycznie wyłącznie białych mężczyzn.

A reszta?

Większości pozostałych wyborców, a zwłaszcza idących do wyborów Amerykanek, ta kwestia w ogóle nie obchodzi lub obchodzi w bardzo niewielkim stopniu. Skupiają się  na stanie gospodarki, miejscach pracy i deficycie budżetowym (w opublikowanym w połowie października sondażu politykę zagraniczną uznało za najbardziej istotną kwestię w tych wyborach 2 proc. ankietowanych mężczyzn, a miejsca pracy i stan gospodarki odpowiednio 38 i 37 procent – red.). W przypadku kobiet od stanu gospodarki ważniejsza jest tylko kwestia aborcji (za najważniejszy problem w wyborach uznało aborcję 39 procent kobiet, miejsca pracy – 19 procent, a opiekę zdrowotną – 18 procent).

Nikogo nie obchodzi, że Obama obiecał zamknięcie więzienia Guantanamo i tego nie zrobił?

Nie. Chociaż – i mówiąc to nie chcę atakować prezydenta, bo najpierw jestem Amerykaninem, a dopiero potem republikaninem – trzeba uznać za nie lada ironię dziejów, że człowiek, który tak głośno obiecywał zamknięcie więzienia w Guantanamo Bay, nie tylko go nie zamknął, ale doprowadził do tego, że Guantanamo się rozrasta, a amerykańskie siły dokonują więcej ataków z użyciem dronów niż za George'a W. Busha. Na własnej skórze Barack Obama doświadczył, jaka jest różnica między kimś, kto walczy o urząd, a kimś, kto już rządzi.

To musi być trudne dla tych, którzy decydowali o przyznaniu mu Pokojowej Nagrody Nobla...

... podobnie jak dla wielu demokratów, którzy naprawdę nie mogą już znieść, jak Barack Obama opowiada publicznie o liście osób, których likwidacja jest planowana, lub o atakach z użyciem dronów.

Skoro jesteśmy przy kwestiach ostatecznych: jak prezydentura Obamy zmieniła podejście Amerykanów do religii?

Nie sądzę, by prezydent Obama wywarł szczególnie wielki wpływ na postawy Amerykanów w tej kwestii. Religia wciąż jest ważna dla znacznej części elektoratu. Zmiana podejścia do wiary czy wyznania (z sondażu Pew Research Center wynika, że 46 milionów Amerykanów nie czuje się związanych z żadnym Kościołem) to raczej kwestia zmian kulturowych. Poglądy Amerykanów się zmieniają, ale wątpię, by Biały Dom miał nad tym kontrolę.

Biały Dom ma jednak wpływ na to, jak żyje się gejom w USA. Czy to rządy Baracka Obamy – który jako pierwszy urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych powiedział, że chciałby, aby małżeństwa osób tej samej płci były legalne – sprawiły, iż liczba osób popierających homośluby w USA tak bardzo wzrosła?

Obama nie powiedział jednoznacznie, że chciałby, aby małżeństwa osób tej samej płci były legalne. Powiedział, że nie będzie dłużej bronił ustawy federalnej, która stwierdza, że małżeństwa osób tej samej płci są nielegalne. Oczywiście dla gejów to było istotne, ale przepisy dotyczące małżeństw to jedna z tych kwestii, o których decydują poszczególne stany.

Co z tego wynika? Jeśli spojrzymy na ogół Amerykanów, to rzeczywiście większy odsetek popiera obecnie małżeństwa osób tej samej płci, ale w kluczowych dla wyników wyborów prezydenckich stanach – w tym w Kolorado – więk- szość mieszkańców nadal jest przeciwna tego typu związkom i propozycje ich zalegalizowania wielokrotnie kończyły się porażką w referendach.

Podsumowując: prezydent przez cztery lata sporo zrobił dla środowiska homoseksualistów, które jest poważną częścią jego elektoratu. Pozwolił im na przykład na jawną służbę w armii. Mógł jednak zrobić dużo więcej. Problem w tym, że czarni wyborcy, czyli druga istotna składowa jego elektoratu, nie są z tego zbyt zadowoleni.

A może jest tak, jak twierdzi młody aktywista i dziennikarz Jason Mattera, autor książki „Obama Zombies: How the Liberal Machine Brainwashed My Generation", że liberalna administracja przeprowadza młodym Amerykanom regularne „pranie mózgów"?

Bez wątpienia Barack Obama jest wśród wielu młodych bardzo popularny. Po części wynika to z faktu, że młodzi ludzie nie do końca jeszcze rozumieją, jak działa ten świat. Po części przyczyną większej popularności demokratów wśród młodych wyborców jest to, że zwolennicy tej partii przeważają wśród wykładowców wyższych uczelni?

Nawet jednak wśród tej grupy wyborców są osoby narzekające na obecnego prezydenta: spora część absolwentów ma ogromne problemy ze znalezieniem pracy. Czyli znów wracamy do gospodarki.

—rozmawiał Jacek Przybylski

Ford O'Connell pracował przy kilku kampaniach wyborczych jako strateg republikanów. Wielokrotnie występował jako komentator w telewizjach Fox News, CNN, BBC i Al Dżazira

W 2008 roku Barack Obama walczył o prezydenturę, opierając się na dwóch niezwykle mocnych retorycznie hasłach: nadziei i zmianie. Czy przez cztery lata rządów rzeczywiście zmienił Amerykę?

Jeśli już, to jest to zmiana na gorsze. Sam Obama, walcząc o reelekcję, nie obiecuje już zresztą ani nadziei, ani zmiany. Skupia się za to na agresywnym atakowaniu programu Mitta Romneya. Bardzo interesująca jest przemiana Baracka Obamy, który z kandydata podkreślającego swoją otwartość i deklarującego chęć współpracy ponad partyjnymi podziałami, przeszedł do defensywy i stara się trzymać swojego rywala na jak największy dystans.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą