Afrodyta i Pan Złoty

Nie wiadomo, kiedy się poznali ani dlaczego przestali być razem. Pewne jest tylko jedno: miłość Marii Balowej i Jacka Malczewskiego zapisała się w historii polskiej sztuki złotymi zgłoskami.

Publikacja: 10.11.2012 00:01

„Rok 1905. Finis Poloniae” można uznać za „portret potrójny” Marii Balowej

„Rok 1905. Finis Poloniae” można uznać za „portret potrójny” Marii Balowej

Foto: Muzeum Narodowe w Warszawie

Muzą Rafaela była córka młynarza, Goya chlubił się romansem z księżną Alba, w łóżku Klimta gościły ponoć tabuny wyzwolonych burżujek. Sztandarowy artysta Młodej Polski oddał swe serce młodszej o 25 lat mężatce. Co gorsza, nie zachował się wobec niej lojalnie. Wbrew umowie zachował część listów napisanych przez Balową w apogeum ich związku. Dziś bezceremonialnie zaglądają do nich badacze, którzy pod maską Malczewskiego – kapłana narodowej sztuki próbują odkryć Malczewskiego – człowieka.

Niewdzięczne to zadanie, gdyż autor „Zatrutej studni" wymyka się jednoznacznym ocenom. Miał naturę buntownika, lecz był łasy na zaszczyty. Słynął z wrażliwości, co nie przeszkadzało mu wchodzić w konflikty i obrzucać wyzwiskami prawdziwych i wyimaginowanych wrogów. Pozował na moralistę, choć sam bywał na bakier z dekalogiem. I styl życia bohemy nie był mu zupełnie obcy. Marzył o zmartwychwstaniu Polski, lecz obracał się w kręgu ludzi, którzy wcale za tym zmartwychwstaniem nie tęsknili.

O ukrytych treściach jego sztuki powiedziano już i napisano wiele. Może nawet za dużo, zważywszy na fakt, że pan Jacek z premedytacją grał z krytyką i publicznością w ciuciubabkę. Nie raczył nawet tytułować obrazów, pozostawiając ten honor autorowi katalogów do swych wystaw. Gdziekolwiek teraz jest, z pewnością odczuwa perwersyjną przyjemność, obserwując intelektualne łamańce nieszczęśników usiłujących zgadnąć, „co autor miał na myśli", umieszczając w nadwiślańskim krajobrazie centaury lub wkładając sobie na głowę tortownicę.

Pejzażysta Jan Stanisławski, który szydził, że Malczewski „gotów jest wymalować żabę w kwaśnym mleku, a obok zbawienie Polski", niechcący dotknął sedna sprawy. Część dzieł naszego bohatera świadczy bowiem bardziej o jego specyficznym poczuciu humoru niż o historiozoficznych dylematach z przełomu stuleci. Przekonanie o swojej wyjątkowości autor „Błędnego koła" wyniósł z domu rodzinnego. Julian Malczewski, radomski urzędnik niskiego szczebla, zainwestował w wykształcenie syna wszystkie oszczędności oraz własne niespełnione ambicje. On też zaszczepił mu miłość do poezji  Słowackiego. W krakowskim gimnazjum, nomen omen św. Jacka, przyszły symbolista wkuwał łacinę i grekę. Echem tej klasycznej edukacji były zapożyczone z mitologii motywy, które po latach stały się wręcz znakiem firmowym jego twórczości.

Malczewscy herbu Tarnawa należeli do szlachty „wysadzonej z siodła". Nie mieli ziemi. Ta przykra okoliczność pokrzyżowała matrymonialne plany początkującego malarza. Latem 1878 roku potajemnie zaręczył się z Wandą Karczewską, towarzyszką dziecięcych zabaw. Gdy dowiedział się o tym niedoszły teść, wpadł w szał i przepędził ubogiego kuzyna ze swego domu. Malczewski wpadł w depresję, a gdy zorientował się, że luba szybko znalazła pocieszenie w ramionach innego mężczyzny, „chciał sobie w łeb strzelić".

Ożeniony z apteką

Gdy złamane serce się zrosło, dołączył do krakowskiej cyganerii. Ubrany w  długą pelerynę, z monoklem w oku, stał się bywalcem salonów i modnych kawiarni. Następstwem młodzieńczych szaleństw była „sekretna choroba", z której Malczewski nigdy nie zdołał się do końca wyleczyć. W 1886 roku, podczas pobytu w Zakopanem, zadurzył się w Marii Gralowskiej. Jej rodzice, właściciele istniejącej do dziś krakowskiej apteki Pod Złotym Tygrysem, nie byli zachwyceni takim kandydatem na zięcia. 32-letni Malczewski uchodził już w Galicji za wschodzącą gwiazdę, lecz jak każdy malarz (z wyjątkiem Matejki) miał problemy z terminowym płaceniem rachunków. Finansowo wciąż uzależniony był od wsparcia rodziny i przyjaciół. Szalę przeważyło wsparcie Marceliny Czartoryskiej, znanej opiekunki artystów, która osobiście poprowadziła Jacka do ołtarza.

Kiedy opadła wzajemna fascynacja, wyszło na jaw, że oblubieńców dzieli właściwie wszystko. Maria była snobką. Wyobrażała sobie, że po ślubie zacznie  bywać w zagranicznych kurortach i arystokratycznych pałacach. Pozbawiona aspiracji intelektualnych, kompletnie nie interesowała się sztuką. Jej pasją były seanse spirytystyczne i... piłka nożna. Obrazy męża miały dla pani Malczewskiej wartość jedynie handlową. Dużo wydawała na stroje i nałogowo grała w brydża (niestety, na pieniądze). Przyjaciele Jacka nie stali się jej przyjaciółmi.

Głową rodziny była Maria – ona trzymała rękę na finansach, zajmowała się prowadzeniem domu i wychowaniem potomstwa. Małżonek robił dobrą minę do złej gry, potulnie donaszał używane futra, dostarczane przez teściową, lecz z pewnością  nie czuł się komfortowo. Po latach ostrzegał swego ucznia: „ożenisz się, będziesz miał dzieci, lat 50 i mimo to będziesz sam". W listach pisanych do Marii kajał się, że zarabia zbyt mało, by zapewnić jej życie na poziomie, do którego przywykła. Nie był leniem, według wyliczeń historyków sztuki jego ouvre opiewa na dwa tysiące samych tylko obrazów olejnych. Jeśli faktycznie na przełomie XIX i XX wieku „bania z malarstwem rozbiła się nad Polską", pan Jacek miał w tym spory udział.

Kilka lat po ślubie Malczewscy byli już de facto w separacji. Widywali się rzadko, nawet święta spędzali osobno. W poetyckich „Wspomnieniach życia" spisanych w 1915 roku artysta żalił się: „nie stanęłaś twardą skałą u mego boku". W tym stanie rzeczy fakt, że związał się z inna kobietą, trudno uznać za zaskakujący. Można co najwyżej się dziwić, że zrobił to tak późno.

Chimera oswojona

Jadwiga Maria z Brunickich Balowa, dla przyjaciół Kinia, była pod wieloma względami przeciwieństwem Marii Malczewskiej. Zajmowała miejsce na samym szczycie galicyjskiej drabiny społecznej. Balowie herbu Gozdawa szczycili się rodowodem sięgającym średniowiecza. O bogactwie baronów Brunickich krążyły zaś legendy. Własnością tej rodziny były między innymi Zaleszczyki – słynne uzdrowisko nad Dniestrem. Kinia była inteligentna, oczytana, dużo wojażowała po Europie, ale zamiast kasyn wolała zwiedzać zabytki. Lubiła taniec i teatr. Amatorsko parała się fotografią. Współcześni zachwycali się jej urodą. Od Marii była młodsza o 13 lat. Miała trzy córki. Najmłodszą – Helenę – urodziła, gdy była związana z Malczewskim.

Kiedy i gdzie się poznali? Dotąd sądzono, że do pierwszego rendez-vous doszło w 1897 roku w rezydencji Karola Lanckorońskiego w Rozdole. Dorota Kudelska, autorka najnowszej biografii artysty, udowodniła jednak, że ta data i miejsce zostały wzięte z sufitu. Najstarszy ze znanych listów Balowej do Malczewskiego napisany został pięć lat później. Jego ton wskazuje, że znajomość trwała już od pewnego czasu. Być może w archiwach (publicznych i prywatnych, polskich i ukraińskich) kryje się rozwiązanie tej zagadki, ale w gruncie rzeczy nie ma o co kopii kruszyć. Galicyjska elita była dość wąska. Zważywszy na rosnącą sławę autora „Wigilli na Syberii" i towarzyskie usposobienie pani na Tuligłowach, wcześniej czy później musieli na siebie wpaść.

Zdaniem Kudelskiej apogeum romansu to lata 1904–1908.  „Dziękuję, żeś mi stworzył świat nowy, przeczysty, wyłącznie nasz. Tajemny a olbrzymi". „Sercem trwam niezmiennie i do śmierci w uczuciach i myślach jedynych" – wyznawała baronówna, tytułując adresata „panem moim złotym". W rewanżu nazywał ją „ziszczeniem snu" i Afrodytą, która przywiązała go „w pożądań mroku przy ołtarzu swej świątyni". Wymieniali się książkami o tematyce filozoficzno-teologicznej. Ona wysyłała mu do Krakowa chleb, on jej – fotografie swych obrazów.

Malarz stał się częstym gościem w Tuligłowach. Nawet święta Bożego Narodzenia spędzał razem z Balami. Ściany pałacu obwieszone były jego obrazami (przepadły w 1939 roku). Wykonał dla ukochanej parawan ozdobiony głowami meduz, ekslibris – oczywiście z satyrem – oraz ilustracje do bajek dla jej córek. Ona, chcąc zatrzymać „Jacuśka" jak najdłużej, zbudowała mu pracownię w sadzie. Stanisław Bal, mąż Kini, nie protestował. Ponoć bardzo lubił i cenił Malczewskiego. Próby pozyskania żony artysty spełzły jednak na niczym. Maria Malczewska konsekwentnie odrzucała zaproszenia do Tuligłowów oraz propozycje wspólnego spędzania wakacji. Wiosną 1906 roku kochankowie mieli razem wyjechać do Włoch. Czy podróż doszła do skutku – nie wiadomo, choć wiersz, w którym Malczewski opiewa swoją muzę  w weneckiej scenerii, daje wiele do myślenia.

Jeszcze częściej opiewał ją pędzlem: „jak klejnot drogi, twoje ciało w coraz to inną oprawiam ramę". Portretował Balową jako bachantkę, Meduzę, Salome, Ellenai, Polonię, Nike, Beatrycze, Erosa, a nawet jako Śmierć. Najczęściej była chimerą. W niczym nie przypominała jednak piekielnego, ziejącego ogniem potwora ze starożytnych mitów. Chimera Malczewskiego to seksowna kobieta-kot ze stępionymi pazurami. Bez protestu znosi towarzystwo pastuszków, potrafi usiąść na wiejskim płocie lub krześle w salonie i brzdąkać na gitarze.

Trudno uwierzyć, by trwający kilkanaście lat związek pary galicyjskich VIP-ów mógł zostać niezauważony przez plotkarzy. A jednak współcześni zachowali w tej sprawie podziwu godną dyskrecję. W przedwojennych biografiach Malczewskiego (a ukazały się aż trzy) nazwisko pani na Tuligłowach w ogóle się nie pojawia. Michalina Janoszanka, która poznała pana Jacka, gdy był już pogrążonym w dewocji, schorowanym starcem, opisała go jako „wielkiego tercjarza" – nowe wcielenie świętego Franciszka.

Adam Heydel nie był aż tak naiwny, lecz jako przyjaciel Malczewskiego i krewny Kini wolał poprzestać na stwierdzeniu, że w życiu dojrzałego artysty pojawiła się kobieta „piękna jak misternie wyrzeźbiony klejnot, jak diament rzucający świetlne, różnobarwne, migocące blaski. Samo życie, radość, słońce. Rozjaśniała mu ciemne godziny". Wtajemniczeni i tak wiedzieli, o kogo chodzi. Ewentualne wątpliwości rozwiewały umieszczone po sąsiedzku ilustracje: ołówkowy szkic głowy Balowej oraz reprodukcja „Autoportretu z muzą", trzymającą w dłoni serce i berło.

Zmowę milczenia przełamał dopiero Józef Czapski, który w 1932 roku w towarzystwie Kini zwiedzał słoneczną Italię. Bez owijania w bawełnę nazwał ją byłą kochanką Malczewskiego. Nie omieszkał też dodać, że zerwanie miało charakter gwałtowny i doszło do niego z inicjatywy baronówny.

Przełom wieków przyniósł radykalny zwrot w twórczości niemłodego już przecież artysty. Paleta autora „Melancholii" rozjaśniła się, nastąpiła eksplozja koloru i zmysłowości. „Dopiero teraz zaczyna się prawdziwy i jedyny Malczewski" – ocenił Heydel. Lata, które spędził u boku Balowej, to najbardziej twórczy okres jego życia. Sypią się zamówienia na portrety i entuzjastyczne recenzje. Władysław Prokesch na łamach „Kuriera Warszawskiego" informuje, że uczeń Matejki „odnalazł klucz tajemnic duszy", a jego twórczość „jest pod wpływem niewytłumaczalnych czynników".  „Malczewski to głęboki poeta i ogromny, do samego dna oryginalny talent malarski, złączeni w jednym człowieku" – wyrokuje Stanisław Witkiewicz. Kazimierz Daniłowicz-Strzelbicki  poucza czytelników „Wędrowca", że Malczewski jest „jak ów orzeł, który tylko w podniebnych sferach żyć umie".

Do dna oryginalny

Fetowany malarz wzdraga się na samo wspomnienie Matejki (którego nazywa „łajdakiem"), lecz mnożące się dowody uznania mile łechcą jego próżność.  Złote medale w Berlinie i Monachium, profesura, a potem stanowisko rektora w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, indywidualne wystawy, wreszcie doktorat honoris causa Uniwersytetu im. Jana Kazimierza – szkoda, że Julian Malczewski tego nie doczekał.

Nową specjalnością artysty stają się autoportrety. Namalował ich 150 – osiągnięcie godne odnotowania w Księdze rekordów Guinnessa. Wśród historyków sztuki  do dziś trwa spór, czy był to objaw megalomanii czy raczej ironicznego dystansu wobec własnej osoby. Malczewski daje też coraz większy upust swym ekscentrycznym upodobaniom: kolekcjonuje kolorowe kamizelki i dziwaczne nakrycia głowy. Zamiłowanie „kapłana sztuki" do wdziewania damskich fatałaszków sprawiło, że niektórzy badacze zupełnie serio zaczęli się zastanawiać, czy nie był on aby transwestytą. Bardziej jednak prawdopodobne, że owe dziwactwa służyły autorowi „Hamleta polskiego" jedynie do zamaskowania nieśmiałości, której się wstydził.

Ona wysyłała mu do Krakowa chleb, on jej – fotografie swych obrazów

Afrodyta z Tuligłowów miała prawo czuć się współsprawczynią sukcesów ukochanego. Mało zaradny życiowo, często niedomagający partner oczekiwał ciągłej opieki oraz psychicznego wsparcia. Balowa dodawała mu pewności siebie  („wierzę w Ciebie całą siłą mojej duszy") brała jego stronę w sporach z innymi artystami, a przede wszystkim była dlań nieustającą inspiracją. „Z obu stron uczucie było duże i wysokie" – zapewniał Heydel. A jednak pod koniec 1913 roku nastąpił gwałtowny koniec „mszy dusz".

Pożegnanie z Eurydyką

Sztuka Malczewskiego zawsze uchodziła za arcypatriotyczną. On sam znacząco się przyczynił do utrwalenia tej opinii wypowiedziami w stylu: „gdybym nie był Polakiem, nie byłbym artystą". Odejście muzy również interpretowano w tym duchu. „Nie mogąc poświęcić Polsce życia, poświęca swoją miłość, która była wyłomem w linii jego życia – życia apostoła" – przekonywał Heydel. Prawda wyglądała jednak inaczej. Wiersze pisane przez pana Jacka w 1914 roku świadczą, że więcej niż o Polsce myślał o utraconej kochance. „Zostałem sam i patrzę w ramy" – żalił się 60-letni malarz.

W jego twórczości pojawił się nowy motyw: rozstanie Orfeusza z Eurydyką. Genialny artysta, który przeszedł przez piekło, z własnej winy na zawsze traci ukochaną, która ma rysy pani na Tuligłowach. Balowa zniknęła z życia Malczewskiego, lecz nie z jego obrazów. Być może był to jeden z powodów kolejnej porażki: malarzowi nie udało się pojednać z małżonką, choć bardzo się starał. „Zbrodnie względem Ciebie odpokutowałem, przecierpiałem, przetrawiłem siebie i zmieniłem do szpiku kości" – zapewniał ją jeszcze w 1923 roku.  Pewną pociechą dla pogrążonego w depresji i coraz bardziej schorowanego pana Jacka było towarzystwo o 45 lat młodszej Michaliny Janoszanki, która uważała go za „ideał artysty i człowieka".

Tymczasem Kini czas się nie imał.  Nadal prowadziła swobodny tryb życia, brylowała na balach i w salonach. Smalił do niej cholewki Edward Raczyński z Rogalina, skądinąd jeden z mecenasów Malczewskiego. Córki wprowadziły panią na Tuligłowach w krąg nowego pokolenia bohemy (Helena studiowała na krakowskiej ASP, wyszła za Jana Zygmunta Mycielskiego, którego pałac w Wiśniowej stał się mekką malarzy-kapistów). W rozmowie z przypadkowo spotkanym Wojciechem Kossakiem baronówna wbiła szpilę byłemu kochankowi, stwierdzając, że nie jest on taką „wzniosłą duszą", za jaką powszechnie uchodzi. Nie pozbyła się jednak obrazów Malczewskiego, kupowała nawet kolejne.

Thanatos przyszedł (a może przyszła?) po pana Jacka w październiku 1929 roku. Jako „organizator narodowej wyobraźni" został pochowany w Krypcie Zasłużonych na Skałce. W habicie franciszkanina, tak jak sobie życzył. Balowa przeżyła wojnę i utratę majątku. Umarła 26 lat po Malczewskim, spoczywa na krakowskim cmentarzu Rakowickim. Twórczość najsłynniejszego polskiego symbolisty wciąż jest popularna, budzi spory i emocje. Ich sedno najlepiej ujął krytyk Jacek Sempoliński: „prawie każdym obrazem Malczewskiego można się równocześnie zachwycić i uznać go za nieudany". W Tuligłowach mieści się dziś ukraiński szpital dla chorych na gruźlicę.

Autor jest krytykiem filmowym i historykiem

Muzą Rafaela była córka młynarza, Goya chlubił się romansem z księżną Alba, w łóżku Klimta gościły ponoć tabuny wyzwolonych burżujek. Sztandarowy artysta Młodej Polski oddał swe serce młodszej o 25 lat mężatce. Co gorsza, nie zachował się wobec niej lojalnie. Wbrew umowie zachował część listów napisanych przez Balową w apogeum ich związku. Dziś bezceremonialnie zaglądają do nich badacze, którzy pod maską Malczewskiego – kapłana narodowej sztuki próbują odkryć Malczewskiego – człowieka.

Niewdzięczne to zadanie, gdyż autor „Zatrutej studni" wymyka się jednoznacznym ocenom. Miał naturę buntownika, lecz był łasy na zaszczyty. Słynął z wrażliwości, co nie przeszkadzało mu wchodzić w konflikty i obrzucać wyzwiskami prawdziwych i wyimaginowanych wrogów. Pozował na moralistę, choć sam bywał na bakier z dekalogiem. I styl życia bohemy nie był mu zupełnie obcy. Marzył o zmartwychwstaniu Polski, lecz obracał się w kręgu ludzi, którzy wcale za tym zmartwychwstaniem nie tęsknili.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą