Muzą Rafaela była córka młynarza, Goya chlubił się romansem z księżną Alba, w łóżku Klimta gościły ponoć tabuny wyzwolonych burżujek. Sztandarowy artysta Młodej Polski oddał swe serce młodszej o 25 lat mężatce. Co gorsza, nie zachował się wobec niej lojalnie. Wbrew umowie zachował część listów napisanych przez Balową w apogeum ich związku. Dziś bezceremonialnie zaglądają do nich badacze, którzy pod maską Malczewskiego – kapłana narodowej sztuki próbują odkryć Malczewskiego – człowieka.
Niewdzięczne to zadanie, gdyż autor „Zatrutej studni" wymyka się jednoznacznym ocenom. Miał naturę buntownika, lecz był łasy na zaszczyty. Słynął z wrażliwości, co nie przeszkadzało mu wchodzić w konflikty i obrzucać wyzwiskami prawdziwych i wyimaginowanych wrogów. Pozował na moralistę, choć sam bywał na bakier z dekalogiem. I styl życia bohemy nie był mu zupełnie obcy. Marzył o zmartwychwstaniu Polski, lecz obracał się w kręgu ludzi, którzy wcale za tym zmartwychwstaniem nie tęsknili.
O ukrytych treściach jego sztuki powiedziano już i napisano wiele. Może nawet za dużo, zważywszy na fakt, że pan Jacek z premedytacją grał z krytyką i publicznością w ciuciubabkę. Nie raczył nawet tytułować obrazów, pozostawiając ten honor autorowi katalogów do swych wystaw. Gdziekolwiek teraz jest, z pewnością odczuwa perwersyjną przyjemność, obserwując intelektualne łamańce nieszczęśników usiłujących zgadnąć, „co autor miał na myśli", umieszczając w nadwiślańskim krajobrazie centaury lub wkładając sobie na głowę tortownicę.
Pejzażysta Jan Stanisławski, który szydził, że Malczewski „gotów jest wymalować żabę w kwaśnym mleku, a obok zbawienie Polski", niechcący dotknął sedna sprawy. Część dzieł naszego bohatera świadczy bowiem bardziej o jego specyficznym poczuciu humoru niż o historiozoficznych dylematach z przełomu stuleci. Przekonanie o swojej wyjątkowości autor „Błędnego koła" wyniósł z domu rodzinnego. Julian Malczewski, radomski urzędnik niskiego szczebla, zainwestował w wykształcenie syna wszystkie oszczędności oraz własne niespełnione ambicje. On też zaszczepił mu miłość do poezji Słowackiego. W krakowskim gimnazjum, nomen omen św. Jacka, przyszły symbolista wkuwał łacinę i grekę. Echem tej klasycznej edukacji były zapożyczone z mitologii motywy, które po latach stały się wręcz znakiem firmowym jego twórczości.
Malczewscy herbu Tarnawa należeli do szlachty „wysadzonej z siodła". Nie mieli ziemi. Ta przykra okoliczność pokrzyżowała matrymonialne plany początkującego malarza. Latem 1878 roku potajemnie zaręczył się z Wandą Karczewską, towarzyszką dziecięcych zabaw. Gdy dowiedział się o tym niedoszły teść, wpadł w szał i przepędził ubogiego kuzyna ze swego domu. Malczewski wpadł w depresję, a gdy zorientował się, że luba szybko znalazła pocieszenie w ramionach innego mężczyzny, „chciał sobie w łeb strzelić".
Ożeniony z apteką
Gdy złamane serce się zrosło, dołączył do krakowskiej cyganerii. Ubrany w długą pelerynę, z monoklem w oku, stał się bywalcem salonów i modnych kawiarni. Następstwem młodzieńczych szaleństw była „sekretna choroba", z której Malczewski nigdy nie zdołał się do końca wyleczyć. W 1886 roku, podczas pobytu w Zakopanem, zadurzył się w Marii Gralowskiej. Jej rodzice, właściciele istniejącej do dziś krakowskiej apteki Pod Złotym Tygrysem, nie byli zachwyceni takim kandydatem na zięcia. 32-letni Malczewski uchodził już w Galicji za wschodzącą gwiazdę, lecz jak każdy malarz (z wyjątkiem Matejki) miał problemy z terminowym płaceniem rachunków. Finansowo wciąż uzależniony był od wsparcia rodziny i przyjaciół. Szalę przeważyło wsparcie Marceliny Czartoryskiej, znanej opiekunki artystów, która osobiście poprowadziła Jacka do ołtarza.