Stanisław Szuszkiewicz: Łukaszenko musi prosić o wybaczenie

Musimy wybrać na przywódcę uczciwego człowieka, który zaproponuje reformę konstytucyjną w kraju. Łukaszenko jednak na ponowne, uczciwe wybory się nie zgodzi. Do ugody zmusi go tylko siła – mówi Rusłanowi Szoszynowi białoruski polityk Stanisław Szuszkiewicz.

Aktualizacja: 04.05.2022 10:26 Publikacja: 21.08.2020 10:00

Stanisław Szuszkiewicz: Łukaszenko musi prosić o wybaczenie

Foto: Getty Images

W nocy z 3 na 4 maja zmarł Stanisłau Szuszkiewicz, pierwszy przywódca niepodległej Białorusi. Przypominamy wywiad z nim, jaki ukazał się w "Plusie Minusie" w sierpniu 2020 roku

Czytaj więcej

Bialoruś: Nie żyje były przywódca kraju, poprzednik Łukaszenki

Plus Minus: Z oficjalnej biografii Aleksandra Łukaszenki wynika, że zaczynał swoją karierę na stanowisku dyrektora sowchozu (upaństwowione przedsiębiorstwo rolne, charakterystyczne dla gospodarki w krajach sowieckich) w okolicach Szkłowa w obwodzie mohylewskim. Białoruska propaganda od ponad dwóch dekad twierdzi, że bardzo dobrze prowadził państwowe gospodarstwo rolne w czasach ZSRR, więc jest też „dobrym przywódcą" niepodległej już Białorusi. Czy rzeczywiście był dobrym dyrektorem sowchozu?

To kłamstwo. Ówczesny I sekretarz Komitetu Obwodowego Komunistycznej Partii Białorusi (KPB) w Mohylewie Wasil Lawonau wspominał, że był to bardzo mizerny sowchoz, gdzie Łukaszenko utrwalał swoje panowanie, bijąc w twarz robotników. Nie ma żadnych danych potwierdzających fakt, jakoby rozwinął to przedsiębiorstwo. O tym, że nie był to dobry gospodarz, mówili wielokrotnie między sobą deputowani Rady Najwyższej (białoruski parlament – red.).

Znany ukraiński dziennikarz Dmytro Gordon przeprowadził niedawno dużą rozmowę z Łukaszenką, podczas której prezydent Białorusi pochwalił się, że tuż po tym, jak w 1990 r. został deputowanym Rady Najwyższej, został zaproszony przez przywódcę ZSRR Michaiła Gorbaczowa do Moskwy, gdzie uczestniczył w konsultacjach przy tworzeniu słynnego programu „500 dni", który przewidywał wolnorynkowe reformy sowieckiej gospodarki.

To bzdura i kolejne kłamstwo. Łukaszenko mówi też, że w Radzie Najwyższej głosował przeciwko „porozumieniom białowieskim", które oznaczały upadek ZSRR. Nie uczestniczył w tym głosowaniu. Kłamie jak zawsze na swoją korzyść.

Były deputowany Rady Najwyższej, a od wielu lat redaktor białoruskiej redakcji Radia Swoboda, Siarhej Nawumczyk, mówił mi kiedyś, że na początku kariery politycznej Łukaszenko był deputowanym, który chciał nawiązać przyjacielskie relacje ze wszystkimi. Podobno próbował się dogadać z każdą frakcją, niezależnie od poglądów. Z panem też?

Był niegdyś w moim domu wraz z Wiktarem Hanczarem (późniejszym szefem Centralnej Komisji Wyborczej, który zbuntował się przeciwko Łukaszence, po czym został porwany i zaginął bez śladu w 1999 r. – red.). Kiedy Hanczar mówił, Łukaszenko z otwartą buzią patrzył na niego. Uważał Hanczara za profesjonalistę. On sam próbował wszystkim dogodzić, po to, by w jakikolwiek sposób zaistnieć politycznie. Któregoś dnia poprosił o klucze do mojego samochodu. Miał go przeparkować, bo komuś przeszkadzał w wyjeździe z parkingu. W międzyczasie wsypał mi do bagażnika świeże ogórki. To taka dyplomacja Łukaszenki.

Kiedy na młodego białoruskiego polityka zwróciła uwagę Moskwa? Mówią, że to dzięki Rosji wygrał w 1994 r. swoje pierwsze wybory prezydenckie. Pan wtedy również walczył o fotel prezydenta.

Moskwa nie zwróciła wtedy na niego uwagi, to wyglądało inaczej. Podczas wyborów w 1994 r. ówczesny premier Białorusi Wiaczesław Kiebicz uważał mnie za główne zagrożenie. Nie mógł jednak znaleźć żadnych informacji, które by mnie kompromitowały. Wymyślał jakieś drobiazgi i podrzucał je Łukaszence, który z zadowoleniem je nagłaśniał i rozpowszechniał. Kiebicz myślał, że w ten sposób utoruje sobie drogę do prezydentury, jednak nie zauważył, że w ten sposób otworzył drogę polityczną dla Łukaszenki, a ten sprytnie to wykorzystał. Bardzo ufałem Kiebiczowi, był doświadczonym przywódcą. Wtedy nie widziałem, że prowadzi takie działania przeciwko mnie i że przekazuje Łukaszence jakieś głupoty.

Stojąc wtedy na czele parlamentarnej komisji do spraw walki z korupcją, Łukaszenko zarzucał panu przywłaszczenie wiadra państwowych gwoździ podczas budowy prywatnej daczy.

Nawet jeśli byłaby to prawda, to zarzuty korupcyjne wobec mnie dotyczyłyby mienia o wartości 20 dolarów. Kiebicz był przekonany, że takie opowieści pomogą mu wygrać. Nie pomogły.

Czyli Łukaszenko miał być takim kandydatem-klinem, którego rolą miało być osłabienie pana w kampanii i utorowanie drogi do prezydentury pana rywalom?

Wtedy nie myślano w takich kategoriach. W ekipie Łukaszenki był nie tylko Hanczar, ale również Anatol Labiedźka, Leanid Sinicyn, Dzmitryj Bułachau, Alaksandr Fiaduta. Uważali, że nie są w stanie walczyć osobiście w wyborach ze mną czy Kiebiczem, ale myśleli, że jednocząc się wokół Łukaszenki, mają szansę na zwycięstwo. Sądzili, że Łukaszenko, który niewiele wówczas miał pojęcia o polityce i ustroju państwa, będzie się ich słuchał. Chcieli być takim mózgiem, rozdawać polityczne karty. Wszystkich ich wyeliminował – jednych politycznie, a niektórych nawet i fizycznie.

Nie miał pan żalu, że będąc profesorem Narodowej Akademii Nauk i przewodniczącym Rady Najwyższej, przegrał pan z politykiem z sowchozu i to przez „wiadro gwoździ"?

Rozumiałem, co się dzieje i przyjąłem to spokojnie. Nie walczyłem i nie krzyczałem z trybuny. Nie mogłem sięgać po metody, których używali moi przeciwnicy. Kiedyś na uniwersytecie poproszono mnie, bym był recenzentem podczas obrony pewnej pracy doktorskiej. Tylko że znalazłem w niej ponad trzy strony przepisane z innej monografii. Jednak szanowałem mojego kierownika naukowego, więc nie chciałem robić awantury. Powiedziałem jedynie, że nie będę jej recenzował. Autor tamtej pracy obronił się i wciąż jest aktywnym naukowcem. Nigdy nie umiałem grać w gry partyjne, jestem naukowcem. Partyjna polityka wyglądała w tamtym czasie w ten sposób, że są naczelnicy i cała reszta uważana za głupców. Tak zachowało się do dzisiaj.

Czytaj więcej

Andrzej Łomanowski: 30 lat temu w Puszczy Białowieskiej

W 1995 r. Łukaszenko przeprowadził referendum, po którym przywrócił symbole radzieckie, nadał językowi rosyjskiemu status państwowego i prawnie umocował integrację z Rosją, przywiązując Białoruś na wiele lat do wschodniego sąsiada. Dlaczego Białorusini tak łatwo to kupili?

Wtedy mogłem tylko współczuć. Uważam, że wielkiej zdrady dokonał Mieczysław Hryb (przewodniczący Rady Najwyższej na Białorusi w latach 1994–1996 – red.), który dopuścił do głosowania w parlamencie nad ustawą zawierającą hurtowe zmiany w konstytucji. Wszystko w jednym dokumencie. To było amoralne. Hryb, jako doświadczony prawnik, rozumiał, co się dzieje. Powinien się wtedy podać do dymisji. Drugą jego zdradą było to, że poparł sojusz militarny z Rosją, co miało skrajnie negatywne skutki dla Białorusi. Zresztą zawsze byłem zwolennikiem neutralności naszego kraju. W tamtych czasach panowała zasada, że do polityki się idzie po pieniądze albo po nieruchomości. Tymczasem ja miałem inne motywacje.

Łukaszence udało się wygrać nie tylko z panem. Podporządkował sobie też całkowicie parlament. W 1995 r. podczas protestu głodowego członków Białoruskiego Frontu Ludowego (BNF) służby pobiły i wyprowadziły z gmachu parlamentu strajkujących deputowanych. I na tym się wszystko skończyło – szybko pojawił się nowy parlament, posłuszny i lojalny, który Łukaszenko ma w kieszeni do dzisiaj.

BNF był wtedy główną siłą opozycyjną, ale jego działacze zapominali, że oprócz świadomych i inteligentnych ludzi w kraju jest też ogromna liczba Białorusinów, którzy nie są w ogóle zorientowani w sytuacji politycznej i nie mają ukształtowanej świadomości narodowej. Litwini na przykład po upadku Związku Sowieckiego starali się przemówić do wszystkich mieszkańców, nawet nazywali siebie „obywatelami Litwy", by nikogo nie odstraszyć, nie dzielić ludzi. Ale BNF odrzucał takie pomysły i dlatego przegrali wybory w 1995 r. Białoruski patriotyzm był wówczas dla wielu ludzi niezrozumiały. Trzeba było tłumaczyć ludziom i próbować do nich dotrzeć – ostrożnie i stopniowo.

8 grudnia 1999 r. Łukaszenko i prezydent Rosji Borys Jelcyn podpisali na Kremlu porozumienie o utworzeniu Państwa Związkowego Białorusi i Rosji, które w zasadzie zakładało stopniową inkorporację Białorusi przez Rosję. W jego myśl miało docelowo powstać jedno państwo ze wspólną walutą, rządem i parlamentem. Tymczasem w sylwestra 1999 r. Jelcyn podał się do dymisji i wyznaczył na następcę Władimira Putina. Mówi się, że Łukaszenko propagował podpisanie tego porozumienia, ponieważ do ostatniej chwili wierzył, że to właśnie on stanie na czele zjednoczonego państwa. Miał jakieś szanse?

Łukaszenko mocno promował się wtedy, jeżdżąc po rosyjskich regionach i całkiem serio uważał, że może zostać przywódcą zjednoczonego państwa. Z niektórymi z kierowników regionalnych Jelcyn wtedy miał konflikty, zwłaszcza z komunistami. Łukaszenko próbował to wykorzystać i wsadzał tam nosa. Trzeba przyznać, że takie działanie przynosiło owoce, bo gdy Łukaszenko miał potyczki z Kremlem, to jechał do rosyjskich regionów i przekonywał lokalnych oficjeli do siebie. Chciał uchodzić za prostego człowieka ze wsi, który jednocześnie może kierować wielkim państwem. Wtedy nie miał żadnego programu rozwoju gospodarczego kraju, dzisiaj zresztą też go nie ma. Ma natomiast jedną zasadę – to on jest naczelnikiem, a reszta to durnie. Ale w Moskwie mu się nie powiodło.

Wtedy, w 1999 r., na Białorusi zaginęli czołowi przeciwnicy Łukaszenki, tacy jak wspomniany były szef CKW Wiktar Hanczar, były szef MSW Juryj Zacharanka, biznesmen Anatol Krasouski, a w 2000 r. porwano dziennikarza Dzmitryja Zawadzkiego. Podejrzewa się, że padli ofiarą „szwadronów śmierci", ale do dzisiaj nikt nie wie, co dokładnie stało się z tymi ludźmi i gdzie zostali pochowani.

Jestem przekonany, że Łukaszenko wiedział o tych zaginięciach. Niedawno w orędziu przyznał się do tego, że Wiktar Szejman (wieloletni współpracownik Łukaszenki – red.) w latach 90. osobiście zastrzelił ponad 30 bandytów, czyli zamordował ludzi bez żadnego śledztwa i sądu. O tym otwarcie mówi prezydent Białorusi. W taki sam sposób eliminowano polityków. Generał Zacharanka był bardzo wyrazistą postacią i zmobilizowano wszystkie siły polityczno-resortowe, by go zniszczyć, w końcu zaginął. Hanczar był również bardzo charyzmatycznym człowiekiem. Po nim na czele CKW postawiono Lidię Jermoszyną, która była całkowicie oddana Łukaszence i fałszowała wszystkie wybory na Białorusi, łącznie z ostatnimi. Teraz prawdziwym dylematem jest to, jak przeprowadzić wolne wybory na Białorusi w obecnym systemie. Może należy zaprosić niezależnych specjalistów z Rosji i Europy? Naprawdę, nie wiem jak to rozwiązać.

Jest jeszcze inny problem – na Białorusi jedynie kilkanaście procent szkół pozostało białoruskojęzycznych, reszta jest rosyjskojęzyczna. W kraju nie ma żadnej uczelni wyższej, gdzie wykładano by wszystkie przedmioty w języku ojczystym Białorusinów. Jak to się stało?

To skutki polityki przymusowej rusyfikacji, którą prowadził Łukaszenko. Bo on de facto jest antybiałoruskim przywódcą. Nie wykonał żadnych ruchów, by odbudować białoruską kulturę, sztukę czy tradycję. Nie jest patriotą Białorusi. Zresztą, nie miał dobrych ocen w szkole. Widział pan gdzieś nauczyciela czy wykładowcę, który powiedziałby, że Łukaszenko był dobrym studentem czy dobrym uczniem? Słabo się uczył, ale w partii komunistycznej wielu takich marnych uczniów zrobiło karierę.

Represje na Białorusi z ostatniego czasu to nie jest jakiś precedens. Miały miejsce również wcześniej, rozpędzano powyborcze protesty w 2006 r. i 2010 r., a kandydatów wsadzano do więzień. Jednak takiej skali przemocy ze strony reżimu, jakiej białoruskie społeczeństwo doświadcza teraz, nie było jeszcze nigdy. Nie było też nigdy takich ogólnokrajowych protestów. Przemoc ze strony władzy obudziła ludzi?

Dobrze to obrazuje jeden białoruski dowcip. Dwóch robotników poszło zabić świnię do chlewu. Jeden wziął duży młot, uderzył raz, uderzył drugi raz, ale nic z tego. Uderzył więc trzeci raz i wtedy drugi robotnik się odzywa: „Ileż razy będziesz bił w moją głowę?". Białorusini zbyt wiele razy dostali po głowie od władz, by dalej milczeć.

Protestują pracownicy największych przedsiębiorstw, setki tysięcy ludzi wychodzi na ulice białoruskich miast. Główną rywalkę Łukaszenki Swiatłanę Cichanouską zmuszono do wyjazdu na Litwę. Czym to się może skończyć? Czy to koniec reżimu?

Szanuję Swiatłanę Cichanouską i jej aresztowanego męża (popularny bloger Siarhej Cichanouski – red.), który zresztą robił kiedyś ze mną wywiad, ale nie lubię wróżyć z fusów, nie jestem jasnowidzem. Niech tym się zajmują pisarze czy publicyści. Można na przykład sięgnąć do tragikomedii białoruskiego literata Janka Kupały pt. „Tutejsi" (historia białoruskiego chłopaka, który w latach 20. XX wieku próbuje się dopasować do każdej nowej władzy: polskiej, radzieckiej czy niemieckiej – red.). Tam znajdziemy wiele odpowiedzi.

Ale czy bunt elit politycznych lub wojskowych przeciw Łukaszence jest możliwy?

Zauważmy, że białoruscy generałowie to mianowani przez niego prymitywni ludzie, przeważnie urodzeni poza granicami naszego kraju, którzy nie lubią Białorusinów. Zobaczmy, jak się zachowuje szef MSW, który teraz przeprasza za przemoc. Przecież przez jego działania doszło do śmierci ludzi, dlatego musiał natychmiast podać się do dymisji. Wykonuje ohydne i bezprawne rozkazy. Niegdyś komuniści mówili: rozkaz trzeba wykonywać, chyba że to kontrrewolucyjny rozkaz. I oni tak właśnie postępują. Przez 26 lat wokół Łukaszenki zgromadziła się rzesza niezbyt uczciwych ludzi.

Łukaszenko „wygrywa" wybory po raz szósty, a Zachód nie uznaje tego wyniku, zapowiada sankcje i nawołuje do nowych, uczciwych wyborów. Jakie to ma przełożenie praktyczne i kto to słyszy w Mińsku?

Zachód nie rozumie Białorusi, oni nie mają wiedzy, co tu się dzieje. Spotykałem się z dziesiątkami deputowanych do Parlamentu Europejskiego. Zadawali mi różne pytania i nie mogli na przykład uwierzyć, że na Białorusi nie ma niezależnego Sądu Konstytucyjnego, do którego można złożyć skargę. Nie mogli zrozumieć, dlaczego białoruska konstytucja gwarantuje wolność zebrań i zgromadzeń, a inna ustawa tę wolność ogranicza. Mówili mi, że tę sprawę powinna rozstrzygnąć Komisja Wenecka, ale ta komisja przecież już dawno stwierdziła, że białoruska konstytucja po zmianach Łukaszenki jest antydemokratyczna, w odróżnieniu od tej, którą przyjęliśmy w 1994 r.

Czytaj więcej

Łukaszenko i jego ewolucja

Widzi pan jakieś wyjście z tego impasu?

Rozmawiam o tym z byłymi przywódcami państw naszego regionu. Sądzę, że musimy ustalić schemat przeprowadzania wolnych wyborów i jak najszybciej je powtórzyć. Musimy wybrać na przywódcę państwa uczciwego człowieka, który następnie zaproponuje reformę konstytucyjną w kraju.

A dlaczego Łukaszenko miałby się na to zgodzić?

Oczywiście, że się nie zgodzi. Do ugody zmusić go może tylko siła. Nie mam nic wspólnego z tymi protestami, które teraz ogarnęły cały kraj, ale dołączyłbym do nich, gdybym tylko chodził bez laski. Wiem, że ci, którzy wychodzą na ulice, są mądrymi i inteligentnymi ludźmi. Wśród nich są też moje dzieci.

Białoruski przywódca już kilkakrotnie sugerował, że w razie konieczności Rosja mu okaże „bratnią pomoc". Czy wkroczenie militarne wschodniego sąsiada jest możliwe?

Rosja nie musi wkraczać, ona już tu jest, wewnątrz naszego kraju. Mam tu na myśli takich ludzi jak szef MSW i wiele innych ministrów całkowicie lojalnych wobec Kremla. Moskwa nie będzie ratowała Łukaszenki za wszelką cenę. Znajdzie tu wielu prorosyjskich kandydatów, o wiele bardziej inteligentnych i ogarniętych.

A gdyby Aleksander Łukaszenko, którego zna pan osobiście, zadzwonił do pana i zapytał: panie profesorze, co mam zrobić w tej sytuacji? Co by pan powiedział?

Jest zbyt fałszywym człowiekiem, by zrobić coś takiego. Nigdy by nie zapytał o radę. Ale odpowiem: jedyne, co mógłby zrobić w tej sytuacji, to podać się do dymisji i przeprosić za to, co uczynił, za to, że zniszczył wielu ludzi. Musi prosić o wybaczenie, by zachować życie.

Białorusini wybaczą?

Myślę że tak, o ile przyzna się do błędów i poda się do dymisji. Ale nie liczyłbym na to. Nie sądzę, by kiedykolwiek się na to zdecydował. Jest słabym uczniem, ale jemu się wydaje, że jest geniuszem.

Pojawiały się nawet pomysły przeprowadzenia na Białorusi okrągłego stołu na wzór tego w Polsce z 1989 r. Czy to nie byłoby jakieś rozwiązanie – stary reżim negocjuje z opozycjonistami?

To nie wchodzi w grę, ponieważ Łukaszenko w debatach nie uczestniczy. Nigdy nie siądzie z kimkolwiek do żadnego stołu. Wystraszył się nawet Cichanouskiej, zwykłej kobiety, która zaproponowała mu rozmowę. Powiedział, że „nie ma o czym z nią rozmawiać". Teraz już pewnie by miał. 

O rozmówcy:
Stanisław Szuszkiewicz

(ur. w Mińsku w 1934 r.) pierwszy przywódca niepodległej Białorusi. Będąc przewodniczącym Rady Najwyższej Białorusi, w grudniu 1991 roku wraz z Borysem Jelcynem i Leonidem Krawczukiem zawierał układ białowieski, proklamując tym samym upadek Związku Sowieckiego. Profesor nauk fizyczno-matematycznych


W nocy z 3 na 4 maja zmarł Stanisłau Szuszkiewicz, pierwszy przywódca niepodległej Białorusi. Przypominamy wywiad z nim, jaki ukazał się w "Plusie Minusie" w sierpniu 2020 roku

Plus Minus: Z oficjalnej biografii Aleksandra Łukaszenki wynika, że zaczynał swoją karierę na stanowisku dyrektora sowchozu (upaństwowione przedsiębiorstwo rolne, charakterystyczne dla gospodarki w krajach sowieckich) w okolicach Szkłowa w obwodzie mohylewskim. Białoruska propaganda od ponad dwóch dekad twierdzi, że bardzo dobrze prowadził państwowe gospodarstwo rolne w czasach ZSRR, więc jest też „dobrym przywódcą" niepodległej już Białorusi. Czy rzeczywiście był dobrym dyrektorem sowchozu?

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie