Ale co powiedzieć o wzrastaniu w cieniu drzewa, które jest jak z rysunków Williama Blake'a: jego korona jak targany wiatrem płomień szumi, rozrasta się do nieba, rozdziela na warkocze i przypada do ziemi?
Urodzony w roku 1925, w trzecim roku wygnania rodziców, chłopiec od pierwszej chwili stał się przedmiotem bezwarunkowego uwielbienia matki. Furda pisanie, emigranckie ubóstwo, przerwane studia dorosłej już wtedy córki: mały Mur, jak nazywano go w domu, musi mieć wszystko – od wakacji na Riwierze po świetne liceum w Paryżu. Na zachowanych zdjęciach stoi w niezmiennej pozie – z nalaną twarzą, naburmuszoną miną i zmrużonymi oczami – obok wcześnie postarzałej matki i promiennookiej siostry. A przecież to niemożliwe, żeby zawsze stawali do zdjęcia pod słońce, w Marsylii i w podparyskim Petit-Clamart, i na daczy pod Moskwą, do której Cwietajewa wróciła z synem latem 1939 roku, w ślad za mężem Siergiejem Efronem – byłym oficerem Białej Armii, u progu lat 30. przewerbowanym przez NKWD i po ośmiu latach niełatwej służby (skrytobójstwa, otrucia, osaczanie syna Trockiego) odwołanym do centrali.
Zachowane zapiski Gieorgija-Mura z lat 1940–1942 mrożą. Owszem, od czasów młodego Wertera na świecie rosną zastępy nastoletnich narcyzów przekonanych o niepowtarzalności swoich talentów, smutnych hezychastów zapatrzonych we własny pępek – zwykle jednak ich solilokwia szczęśliwie płowieją i tleją. Tu ocalały – toporne jak sen Eichmanna litanie samozachwytu, współczucia dla siebie samego, pogardy dla ludzików wokół i obojętności wobec wszystkiego, co nie jest Murem.
Banalność egoizmu, kartonowa kapliczka wyklejona lusterkami. Pysznił się, że jeszcze we Francji poznał się na Gidzie i Sartrze – i rzeczywiście, cały jest jak z „Fałszerzy" i „Mdłości", czytanych przez gimnazjalistę. Ojciec, aresztowany w ramach kolejnej czystki w służbach i rozstrzelany w dniu, gdy zagony Guderiana stały najbliżej Moskwy, matka, która po tylu uściskach i pieszczotach nadstawiła szyję pętli z chamskiej, pobrudzonej smołą liny, siostra w łagrze – a Mur pieje nad swoją urodą, ogładą i erudycją. „Nie lubię ludzi, ale są mi potrzebni" – notuje nietzscheanista z Taszkientu okradający staruszkę. „Rododendron na Alasce", pisał o sobie w rozmarzeniu – a był w najlepszym razie storczykiem o długim języku, wetkniętym kaprysem losu w zaspę na krawędzi przepaści.
Studia w Instytucie Literatury, oczytanie, cynizm – jeszcze z pięć lat i zdetronizowałby pierwszego krytyka ery stalinowskiej Jermiłowa, gdyby nie pobór wiosną 1944 roku, który dla syna represjonowanego wroga ludu mógł się skończyć tylko służbą w batalionie karnym. Operacja „Bagration" nie mogła się udać bez wielu wagonów mięsa armatniego – i Mur zginął na początku lipca, gdzieś pod miłoszowską Drują. Miejsce pochówku – podobnie jak w przypadku ojca i matki – nieznane. W niewielkim osuwisku, przyrzucone całunem wykrojonej saperką darni leży na uciechę lisom anonimowe ciało z niewyjętą kulą w mostku, niczym duży owoc dziwnego drzewa z niewielką, ołowianą pestką.