W czasie sjesty trudno spotkać tu żywego ducha. Zamknięte sklepy, urzędy, punkty usługowe. W comedorach, czyli miejscowych niedrogich jadłodajniach, kelnerzy też zaciągają żaluzje, zamykają okiennice i pędzą do domu, by od lejącego się z nieba żaru odpocząć pod klimatyzatorem albo chociaż domowym wiatraczkiem.
W argentyńskim Apóstoles w lecie temperatura chyba nigdy nie spada poniżej trzydziestu stopni, a w okolicach południa lepiej nie patrzeć na słupki rtęci, bo może to przyprawić o zawrót głowy. Cóż, taki już jest subtropikalny klimat argentyńskiej prowincji Misiones, położonej na północy kraju, na granicy z Brazylią i Paragwajem.
Robinsonowie z Borszczowa
Spacerując w poszukiwaniu cienia po opustoszałym mieście, łatwo zauważyć polskie akcenty. Choć to drugi koniec świata, to ostrzyc się, wyleczyć zęby czy zatankować auto można u kogoś o swojsko brzmiącym nazwisku. Wysocki, Swiderski, Chalecki... Jest polska aleja – Avenida de Polonia, i postawiony w 1918 r. monument z polskim napisem „Dla wolnej i niepodległej Ojczyzny".
Historia Apóstoles sięga początków XVII w., kiedy jezuici stworzyli tam swoją misję. Była to osada, do której sprowadzano aborygenów. W ten sposób zakonnicy chcieli chrystianizować miejscowych, którzy mieszkali w dżungli. Bracia nie tylko ewangelizowali, ale i uczyli autochtonów rzemiosła, uprawy, tkactwa, garncarstwa, śpiewu i gry na instrumentach. Apóstoles podupadło, gdy w 1767 r. jezuici zostali wygnani z Hiszpanii, Portugalii i zamorskich terytoriów tych krajów.
Drugi oddech Apóstoles złapało dopiero w 1897 r., kiedy zaczęto sprowadzać tam polskich i ukraińskich osadników. Argentynie zależało na sprowadzaniu imigrantów i zaludnianiu terenów, o które toczył się spór z sąsiednimi państwami. Z kolei Polska pod zaborami była dotknięta wieloma problemami społecznymi. Ci, którym żyło się najgorzej, a niewielkich gospodarstw nie mieli jak podzielić pomiędzy dorastające dzieci, decydowali się na szukanie lepszego życia i dobrobytu poza krajem. Emigrację wybrało wielu mieszkańców dawnej Galicji. Statkami przypływali do portu w Buenos Aires. Potem wysyłano ich tam, gdzie trzeba było zaludnić połacie leżącej odłogiem ziemi.
Tak do Apóstoles jako jedenastoletnie dziecko trafił Juan Szychowski, późniejszy plantator, konstruktor pierwszej tokarki w Argentynie i założyciel firmy La Cachuera, dziś jednego z największych i najbardziej znanych producentów yerba mate, czyli suszu z ostrokrzewu paragwajskiego, sprzedawanego pod marką Amanda.
W 1900 r. ojciec rodziny Szychowskich Julian zdecydował, że razem z żoną i trójką dzieci opuszczą rodzinny Borszczów (dziś leżący na Ukrainie). Szychowscy wyjechali najpierw do Niemiec, by tam wsiąść na parowiec „Bremen" i szukać lepszego życia w Kanadzie. Pech chciał, że statek się popsuł. Wszystkich polskich i ukraińskich pasażerów przesadzono do innego, tyle że płynącego już nie do Kanady, ale do Buenos Aires.