Yerba z polskimi korzeniami

Mate to nie egzotyka. Bliżej jej do Polski, niż nam się wydaje. Jednym z największych producentów suszu z ostrokrzewu paragwajskiego jest rodzina Szychowskich, która do Argentyny wyemigrowała przed wiekiem.

Publikacja: 08.06.2013 01:01

Gauchos ze swoim ulubionym drinkiem

Gauchos ze swoim ulubionym drinkiem

Foto: Corbis

W czasie sjesty trudno spotkać tu żywego ducha. Zamknięte sklepy, urzędy, punkty usługowe. W comedorach, czyli miejscowych niedrogich jadłodajniach, kelnerzy też zaciągają żaluzje, zamykają okiennice i pędzą do domu, by od lejącego się z nieba żaru odpocząć pod klimatyzatorem albo chociaż domowym wiatraczkiem.

W argentyńskim Apóstoles w lecie temperatura chyba nigdy nie spada poniżej trzydziestu stopni, a w okolicach południa lepiej nie patrzeć na słupki rtęci, bo może to przyprawić o zawrót głowy. Cóż, taki już jest subtropikalny klimat argentyńskiej prowincji Misiones, położonej na północy kraju, na granicy z Brazylią i Paragwajem.

Robinsonowie z Borszczowa

Spacerując w poszukiwaniu cienia po opustoszałym mieście, łatwo  zauważyć polskie akcenty. Choć to drugi koniec świata, to ostrzyc się, wyleczyć zęby czy zatankować auto można u kogoś o swojsko brzmiącym nazwisku. Wysocki, Swiderski, Chalecki... Jest polska aleja – Avenida de Polonia, i postawiony w 1918 r. monument z polskim napisem „Dla wolnej i niepodległej Ojczyzny".

Historia Apóstoles sięga początków XVII w., kiedy jezuici stworzyli tam swoją misję. Była to osada, do której sprowadzano aborygenów. W ten sposób zakonnicy chcieli chrystianizować miejscowych, którzy mieszkali w dżungli. Bracia nie tylko ewangelizowali, ale i uczyli autochtonów rzemiosła, uprawy, tkactwa, garncarstwa, śpiewu i gry na instrumentach. Apóstoles podupadło, gdy w 1767 r. jezuici zostali wygnani z Hiszpanii, Portugalii i zamorskich terytoriów tych krajów.

Drugi oddech Apóstoles złapało dopiero w 1897 r., kiedy zaczęto sprowadzać tam polskich i ukraińskich osadników. Argentynie zależało na sprowadzaniu imigrantów i zaludnianiu terenów, o które toczył się spór z sąsiednimi państwami. Z kolei Polska pod zaborami była dotknięta wieloma problemami społecznymi. Ci, którym żyło się najgorzej, a niewielkich gospodarstw nie mieli jak podzielić pomiędzy dorastające dzieci, decydowali się na szukanie lepszego życia i dobrobytu poza krajem. Emigrację wybrało wielu mieszkańców dawnej Galicji. Statkami przypływali do portu w Buenos Aires. Potem wysyłano ich tam, gdzie trzeba było zaludnić połacie leżącej odłogiem ziemi.

Tak do Apóstoles jako jedenastoletnie dziecko trafił Juan Szychowski, późniejszy plantator, konstruktor pierwszej tokarki w Argentynie i założyciel firmy La Cachuera, dziś jednego z największych i najbardziej znanych producentów yerba mate, czyli suszu z ostrokrzewu paragwajskiego, sprzedawanego pod marką Amanda.

W 1900 r. ojciec rodziny Szychowskich Julian zdecydował, że razem z żoną i trójką dzieci opuszczą rodzinny Borszczów (dziś leżący na Ukrainie). Szychowscy wyjechali najpierw do Niemiec, by tam wsiąść na parowiec „Bremen" i szukać lepszego życia w Kanadzie. Pech chciał, że statek się popsuł. Wszystkich polskich i ukraińskich pasażerów przesadzono do innego, tyle że płynącego już nie do Kanady, ale do Buenos Aires.

Chcąc nie chcąc przyszłość Szychowskim przyszło wykuwać w Argentynie.

Urzędnicy zdecydowali, że wraz z innymi rodzinami z feralnego statku popłyną rzeką Paraná przeszło tysiąc kilometrów na północ kraju. Po zejściu z pokładu osadnicy mieli jeszcze do przejścia około 80 kilometrów do Apóstoles, gdzie wyznaczono im gospodarstwa. Wędrowali cztery dni, głównie pieszo. Wozy, które część z nich wiozła z Polski, załadowane były narzędziami i innym dobytkiem. – Rząd przydzielał osadnikom wolne działki, 25 hektarów dla każdej rodziny i dodatkowy areał na każde dziecko. Mój ojciec dostał 50 hektarów. To był dziki teren. Nie było nic do jedzenia i żadnego miejsca, żeby coś kupić, nawet jak się miało pieniądze – wspominał po latach Juan Szychowski w wywiadzie dla amerykańskiego „National Geographic Magazin".

Gospodarzenie zaczynało się często od wyrębu drzew, karczowania krzaków. Potem ze słomy i niewypalanych cegieł stawiano prymitywne domy. Koloniści zadbali też o to, by w Apóstoles zbudować kościół. W 1898 r., na dwa lata przed przyjazdem Szychowskich, pierwsi osadnicy z Polski wznieśli świątynię pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej – Nuestra Señora de Częstochowa

Żarłoczne mrówki

Nic nie przychodziło łatwo. Polacy nie byli przyzwyczajeni do tropikalnego klimatu. Dziesiątkowały ich egzotyczne choroby. Nie mieli ani lekarstw, ani lekarza, który mógłby pomóc. Nie wiedzieli, jak walczyć z różnego rodzaju robactwem, które dawało im się we znaki. Na start dostali zaprzęg dla mułów, trochę narzędzi i nasiona kukurydzy. Plantacje trzeba było pilnować w dzień i w nocy, bo plon pożerały mrówki. Odstraszano je dymem lub przynoszono w okolice mrowisk coś, czym mogły się pożywić. Tak by nie musiały już żerować na polach.

Szychowscy dwa lata czekali, by zjeść chleb - kukurydziany. „Pierwszego roku, kiedy dopiero posialiśmy kukurydzę, maniok, fasolę, rząd zaopatrywał nas w czarną fasolę, trochę mąki i makaronu, ale to było za mało, byliśmy wiecznie głodni" – opowiadał Don Juan Szychowski. – Drugiego roku, kiedy po raz pierwszy zbieraliśmy kukurydzę, ścinaliśmy ją ręcznie za pomocą kamieni, a mama po raz pierwszy upiekła chleb. Cała rodzina zbiegła się, żeby go zjeść, jeszcze ciepły. Od tamtego czasu nigdy nic mi tak nie smakowało, ale musieliśmy czekać jeszcze cztery lata, żeby naprawdę mieć pod dostatkiem żywności.

Jednak rodzinie wciąż powodziło się nie najlepiej. Warunki życia były trudne, brakowało też możliwości sprzedania plonów z przyzwoitym zyskiem, więc w domu nie było pieniędzy. Juan ożenił się w 1910 r. z Bronisladą (Bronisławą) Kruchowski, córką polskich osadników, którzy do Argentyny przypłynęli tym samym statkiem co Szychowscy. Do utrzymania była więc nowa rodzina.

– Poza tym tęsknili za Polską. Dlatego pradziadek Juan ze swoim ojcem na początku 1914 r. wyjechali za pracą do Buenos Aires. Tam mieli zarobić na podróż powrotną do ojczyzny – opowiada nam Slivia Fabiana Sniechowski, prawnuczka Juana Szychowskiego. – Chcieli wrócić, ale wkrótce okazało się, że w Europie wybuchła wojna, która powstrzymała ich przed powrotem. Postanowili wrócić na swoje gospodarstwo i walczyć o przyszłość swoją i swoich dzieci w Argentynie.

Podróż do Buenos Aires nie poszła jednak na marne. Juan wrócił ze stolicy z głową pełną pomysłów. Pracował w warsztacie kowalskim, gdzie obserwował niemieckie maszyny do obróbki metalu. Postanowił skonstruować własną. Choć nie miał żadnego przygotowania technicznego, a szkołę musiał porzucić wraz z wyjazdem z Polski, zaprojektował i zbudował tokarkę. Najpierw drewnianą, a po trzech latach kolejną – całą zrobioną z metalu. Wszystkie części stworzył we własnym warsztacie. Dziś przyjmuje się, że była to pierwsza tego typu maszyna skonstruowana na terenie Argentyny. – Są ludzie, którzy nie mogą w to uwierzyć, ale ja to widziałam na własne oczy. Byłam obok niego, wiele razy, kiedy pracował w nocy, towarzyszyłam mu, trzymając lampę" – opowiadała Bronislada Kruchowski we wspomnieniach spisanych przez syna Albino José Szychowskiego.

Tokarka ułatwiła konstrukcję innych maszyn. Juan mógł zrealizować marzenie nieżyjącego już wtedy ojca o młynie do mielenia manioku na mąkę. Stworzył też młyn do ryżu, a w końcu także maszyny do mielenia i pakowania yerba mate, którą w gospodarstwie uprawiano od 1920 r. Misiones to główne miejsce uprawy tej rośliny, a większość światowej produkcji yerba mate pochodzi właśnie z tej argentyńskiej prowincji. To głównie sprzedaż suszu z ostrokrzewu paragwajskiego zbudowała potęgę firmy Szychowskich i pozwoliła wzbogacić się rodzinie. Była ona pierwszym w regionie producentem yerba mate na skalę przemysłową.

Żeby lepiej zrozumieć historię firmy, trzeba wiedzieć,  czym jest yerba mate w Argentynie – mówi Fabiana. I wyjaśnia, że zwyczaj picia tego naparu aborygeni mieli jeszcze za czasów misji jezuickich. – Yerba to rodzaj drzewa. Dawniej rosło w dżungli. Aborygeni przygotowywali napar, ale by zdobyć liście, musieli zapuszczać się głęboko w las. Jezuici zauważyli, że yerba mate jest napojem energetyzującym, docenili także to, że zwyczaj picia mate skupia ludzi, sprzyja dyskusjom, wymianie doświadczeń. Opracowali metodę pozyskania nasion i zaczęli uprawy na terenie misji. Nie trzeba już było szukać liści w dżungli. W dodatku wysuszone i zmielone rośliny mogli wymieniać na inne potrzebne produkty – opowiada.

Autochtoni

Zwyczaj picia yerba mate szybko przejęli od aborygenów osiadli w Argentynie Hiszpanie i Kreole. Rozpowszechnił się on także w Paragwaju i Brazylii. Szybko przyjęli go też koloniści z Europy. – Nawyk picia yerba mate przekazywano z pokolenia na pokolenie. Przetrwał do dziś. To nie jest tak, że Argentyńczyk nie może żyć bez mate. Pijemy również herbatę czy kawę, ale uważamy, że wspólne picie mate pozwala na dzielenie czasu z innymi, sprawia, że nawiązują się przyjaźnie – tłumaczy Fabiana.

Yerba mate jest dziś narodowym napojem Argentyńczyków. Termos materka, czyli specjalne naczynie do picia zrobione z tykwy lub drewna, oraz bombilla – rodzaj rurki, przez którą pije się mate, to nieodłączny element argentyńskiej codzienności. Zestaw zabiera się wszędzie. Mate sączy się w pracy, w kolejce na poczcie, nawet za kierownicą – wtedy to pasażer musi wziąć na siebie obowiązek dolewania do materki z suszem gorącej wody. Najprzyjemniejsze są godziny popołudniowej sjesty. Wtedy na mate schodzi się rodzina, znajomi czy sąsiedzi. Siadają w kole i piją z jednego naczynia podawanego kolejnym osobom.

Żniwa plantatorzy yerba mate zaczynają tamtejszą jesienią i prowadzą jeszcze w zimie. Zbiory zaczynają się w kwietniu i trwają do września. Wtedy na ulicach Misiones można zobaczyć ciężarówki obładowane liśćmi yerba mate zawinięte w charakterystyczne szmaciane plandeki. Gałęzie obcina się głównie ręcznie, choć dziś są też specjalne maszyny. Potem zielone plony trafiają do suszarni, gdzie po czterech godzinach ze 100 kg zielonych liści zostaje 35 kg suszu. Trzeba go jeszcze zmielić, przebadać, zapakować i rozesłać do sklepów.

– Dawniej yerbę każdy przygotowywał samodzielnie – zbierał liście, suszył je. Potem yerba pojawiła się w sklepach. Pamiętam z dzieciństwa, że tu w Misiones zawsze była yerba od Szychowskich. Dziś do kupienia jest ona od kilkunastu innych producentów – mówi Rosita Jejer, córka polskich emigrantów, którzy do Argentyny przyjechali w latach 30.

W 1937 r. w posiadłości Szychowskich młyn do mielenia yerby pracował już pełną parą. Właściciel gospodarstwa zbudował zaporę na pobliskiej rzece, a to dostarczało energię, którą zasilał liczne sprzęty. W 1940 r. w fabryce pojawiła się maszyna do pakowania yerby, w 1950 r. Don Juan stworzył kolejną, doskonalszą. W pracę firmy po woli włączyły się dzieci Szychowskiego, a doczekał się czterech synów i czterech córek.

Szychowscy chcieli ze swoimi produktami wyjść poza Misiones, gdzie swój susz sprzedawali pod nazwą gospodarstwa „La Cachuera". „Tu marka ta była znana, chętnie kupowana, ale okazało się, że nie była dobrze przyjmowana poza naszą prowincją" – opowiadał w argentyńskiej telewizji publicznej Juan Pancho Szychowski, syn Juana Szychowskiego. „Zastanawialiśmy się nad wyborem nowej nazwy. Kiedy ojciec zaczynał sprzedaż yerba mate, miał świetną nazwę „Aroma", ale jej nie zarejestrował. Zrobił to ktoś inny i chciał nam ją odsprzedać, ale firma była jeszcze mała, nie było nas stać, żeby płacić za markę.  W radiu, którego wtedy słuchaliśmy, występowała aktorka Amanda Ledesma i stąd wpadliśmy na pomysł, by wybrać nazwę Amanda".

Nowa marka się przyjęła, a yerba Szychowskich zaczęła docierać do odbiorców w całym kraju, dzięki czemu rodzinny interes rósł w siłę, a zatrudnienie w firmie znalazły nie tylko dzieci, ale i wnuki Szychowskich. Dziś rodzinny zakład jest w stanie przygotować 7 tys. kg suszu dziennie. Na 9 tys. mkw. przetwórni pracuje około 100 osób – wiele z nich to potomkowie polskich emigrantów.  Choć firma głównie zajmuje się sprzedażą yerba mate, jest też znaczącym producentem ryżu i herbaty.

Pierwszy szampan

Wieści o sukcesach Juana Szychowskiego dotarły do międzywojennej Polski. W 1936 roku rząd II RP uhonorował go Brązowym Krzyżem Zasługi, doceniając przedsiębiorczość i kreatywność. W 1957 roku Szychowskiego doceniło także amerykańskie Nacional Geographic Society. Amerykanie zainteresowali się polskim kolonistą po artykule w „National Geographic Magazin". Urzekła ich wynalazczość Szychowskiego i fakt, że do wszystkiego doszedł sam, nie mając żadnego wykształcenia. Nacional Geographic Society przyznało mu honorowe członkostwo.

Zmarł w 1960 roku. Został pochowany na terenie gospodarstwa, na wzgórzu które sam wybrał i z którego rozciąga się widok na La Cachuera. Niemal do końca legitymował się polskim paszportem. Dopiero w 1955 r. zdecydował się wraz z żoną na przyjęcie argentyńskiego obywatelstwa. – Teraz zdecydowaliśmy się przyjąć argentyńskie obywatelstwo, reszta rodziny ma je z racji urodzenia. Jestem dumny, choć to zrzeczenie się obywatelstwa kraju, z którego pochodzę, to dla mnie ciężka próba. Ale próbą jest także to, by należycie podziękować krajowi, który pozwolił mi wychować moje dzieci w godności i wolności – mówił Juan Szychowski, gdy odebrał argentyński paszport.

Jego syn Albino José wspomina, że wtedy po raz pierwszy w historii La Cachuera odkorkowano szampana. „Ojciec z dumą pokazywał paszport nie tylko rodzinie, ale wszystkim, którzy chcieli go zobaczyć. Mówił o identyfikacji z krajem, w którym jego poświęcenie zostało docenione nie tylko w wymiarze materialnym (...). Nigdy nie wymazał też miłości do swojej pierwotnej ojczyzny. Jednej miłości nie rzuca się dla innej, co najwyżej można być bogatszym o nowe uczucie. Pod tym względem ojciec czuł się milionerem".

Do oddalonego o 7 kilometrów od centrum miasta gospodarstwa Szychowskich dziś może zajrzeć każdy. W 1997 r., w setną rocznicę przyjazdu do Apóstoles pierwszych polskich osadników, dzieci i wnuki Don Juana na terenie gospodarstwa zainaugurowały poświęcone mu muzeum. Prowadzi do niego szutrowa droga z czerwonej od pierwiastków żelaza ziemi, tak charakterystyczna dla argentyńskiego Misiones. Zwiedzający muszą przejść przez bramę, obok której Szychowscy umieścili kapliczkę z obrazem Jezusa Miłosiernego. W muzealnych pomieszczeniach, na które zaadaptowano dawne pomieszczenia gospodarskie, można nie tylko usłyszeć opowieść o historii rodziny, ale dotknąć i zobaczyć, jak działają maszyny, które Juan Szychowski konstruował w warsztacie przy świetle lampy trzymanej przez żonę Broñę. Są rodzinne zdjęcia, pierwsze wozy, które służyły w gospodarstwie, narzędzia i dobytek przywieziony przez rodzinę z Borszczowa. Na honorowym miejscu wisi polski Krzyż Zasługi.

Polskie tradycje i zainteresowanie krajem przodków są u Szychowskich podtrzymywane do dziś. Niektórzy z członków rodziny potrafią jeszcze powiedzieć coś po polsku, inni się uczą, działają też w lokalnych stowarzyszeniach polonijnych – jak prawnuczka Juana Szychowskiego – Fabiana Sniechowski. – Dla naszej rodziny bardzo ważna jest polska tożsamość. Ja się wychowałam, wiedząc, jakie są moje korzenie, znałam potrawy, polskie zwyczaje świąteczne. Do dziś kultywuje się je w naszej rodzinie. Z językiem jest trudniej, ale znamy podstawowe słowa, polskie piosenki i modlitwy w języku polskim – wylicza Fabiana. – Jestem wiceprezydentem Stowarzyszenia Polskiego w mieście Posadas, więc niemal każdego dnia próbuję zdobywać nowe informacje na temat Polski, języka i kultury polskiej. Zależy mi na tym, by propagować polskość poprzez naukę języka, pieśni, tańców, historii.

Piosenki, modlitwy, fundacja

Rodzina Szychowskich, chcąc upamiętnić nie tylko ojca i dziadka Juana, ale także mamę i babcię Bronislady Kruchowski, założyła fundację jej imienia. Wspiera ona potrzebujących, zwłaszcza mieszkańców wsi, promuje rozwój, edukację, innowacyjność. W Apóstoles ufundowała szkołę dla niepełnosprawnych i nadała jej nazwę, jakiej życzyłaby sobie patronka fundacji. Szkoła nosi imię „Rzeczypospolitej Polskiej".

Po 113 latach od wyjazdu Szychowskich do Argentyny rodzinna firma kierowana dziś przez wnuczkę Juana – Amandę Szychowski nie zasypia gruszek w popiele. Potomkom polskiego kolonisty nie brakuje pomysłów na rozwój firmy. W dużych argentyńskich miastach powstają modne Mate Bary pod znakiem Amandy, gdzie można spotkać się z przyjaciółmi na wspólne picie mate. A tych do wyboru jest cała gama, od tradycyjnej z gałązkami (con palo) po drobno zmieloną (sin palo) do aromatyzowanej.

Firma jest jednym z czterech największych producentów yerby i pierwszym eksporterem tego suszu. Wysyła go nie tylko do Urugwaju czy Chile, ale także do USA, Meksyku, Syrii, Libanu, Francji, Hiszpanii. Wyroby Szychowskich bez problemu można kupić także w Polsce. Ciekawe, czy charakterystyczne czerwone torebki z yerbą od Amandy trafiły już do Borszczowa?

Przy pisaniu tekstu korzystałam z pracy Claudii Stefanetti Kojrowicz „Don Juan Szychowski, un pion ero polaco, un nuevo modelo de trabajo para Argentina" oraz z fragmentów książki Albino José Szychowskiego „Mi querido papá".

W czasie sjesty trudno spotkać tu żywego ducha. Zamknięte sklepy, urzędy, punkty usługowe. W comedorach, czyli miejscowych niedrogich jadłodajniach, kelnerzy też zaciągają żaluzje, zamykają okiennice i pędzą do domu, by od lejącego się z nieba żaru odpocząć pod klimatyzatorem albo chociaż domowym wiatraczkiem.

W argentyńskim Apóstoles w lecie temperatura chyba nigdy nie spada poniżej trzydziestu stopni, a w okolicach południa lepiej nie patrzeć na słupki rtęci, bo może to przyprawić o zawrót głowy. Cóż, taki już jest subtropikalny klimat argentyńskiej prowincji Misiones, położonej na północy kraju, na granicy z Brazylią i Paragwajem.

Robinsonowie z Borszczowa

Spacerując w poszukiwaniu cienia po opustoszałym mieście, łatwo  zauważyć polskie akcenty. Choć to drugi koniec świata, to ostrzyc się, wyleczyć zęby czy zatankować auto można u kogoś o swojsko brzmiącym nazwisku. Wysocki, Swiderski, Chalecki... Jest polska aleja – Avenida de Polonia, i postawiony w 1918 r. monument z polskim napisem „Dla wolnej i niepodległej Ojczyzny".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ostatnia przysługa”: Kobieta w desperacji
Plus Minus
„Wieczne państwo. Opowieść o Kazachstanie": Władza tłumaczyć się nie musi
Plus Minus
"Nobody Wants to Die”: Retrokryminał z przyszłości
Plus Minus
Krzysztof Janik: Państwo musi czasem o siebie zadbać
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Plus Minus
Olimpijskie boje smutnych panów