Reklama

Marzenie o władzy stabilnej

Globalny event, jakim był ślub księcia Williama i Kate Middleton, świetnie wykorzystano, żeby brytyjskiemu społeczeństwu przekazać trochę ewangelicznej prawdy o małżeństwie i rodzinie.

Publikacja: 29.06.2013 01:01

Marzenie o władzy stabilnej

Foto: ROL

Świat ogarnął szał oczekiwania na narodziny kolejnego dziecka w angielskiej rodzinie królewskiej. Dlaczego monarchia brytyjska mimo braku istotnego znaczenia politycznego wywołuje tak ogromne emocje? Czy chodzi o wcieloną bajkę o królach i księżniczkach, czy o coś innego?



Marek Jurek historyk, były marszałek Sejmu, honorowy członek Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego:

Reklama
Reklama

Anglicy monarchię mieli „zawsze" (dwadzieścia strasznych lat rewolucji i Republiki Cromwella to wyjątek potwierdzający regułę, której potem już nikt nie miał ochoty łamać). To jest nie tylko instytucja, ale jeden z fundamentów cywilizacji brytyjskiej. Czternaście lat temu Australijczycy 60-proc. większością zdecydowali w referendum o zachowaniu monarchii. Kanadyjczycy czy Nowozelandczycy też nie zamierzają zmieniać ustroju. Zwornikiem solidarności tych krajów z Wielką Brytanią jest przede wszystkim monarchia, a świadectwem historycznej siły tego związku był ich udział w wojnie z Niemcami na drugim końcu świata. Zresztą – tam gdzie monarchia działa, zachowuje dużą atrakcyjność i ludzie z reguły chcą ją zachować. W Liechtensteinie w ostatniej dekadzie społeczeństwo dwukrotnie opowiedziało się za silną władzą suwerena, co zresztą bardzo zaniepokoiło Unię Europejską: bo czy naród, który broni prerogatyw księcia, nie narusza standardów demokratycznych? A mieszkańcy Liechtensteinu może dlatego tak mało przejmują się opinią zagranicy, że żyją w bliskich relacjach ze Szwajcarią, ojczyzną demokracji bezpośredniej. I, tak jak Szwajcarom, nie brak im ani poczucia wolności, ani nonkonformizmu.



Chodzi tylko o atrakcyjność?


Reklama
Reklama


To również żywe dziedzictwo. Monarchia brytyjska, chociaż nie jest instytucją bezpośrednio wpływającą na politykę – ciągle uważana jest za podstawę ustroju brytyjskiego. Świetnie opisał to lord Amery, syn Leo Amery'ego, który odegrał tak kluczową rolę w brytyjskiej polityce oporu wobec Hitlera. Otóż Amery wykazuje, że wyjątkowa pozycja premiera w ustroju brytyjskim to efekt historycznego przejęcia przez szefa rządu podstawowych kompetencji monarchy. Ukształtowało się to za Jerzego I, który nie mówiąc po angielsku, chciał mieć wśród ministrów jednego, który będzie go zastępował – i od tamtej pory to trwa. Premier jest faktycznie wicekrólem. To dlatego szef rządu decyduje o rozwiązaniu parlamentu (rzecz w innych demokracjach niebywała), co z kolei konsoliduje opozycję i utrwala dwupartyjność (która tam nie ma w zasadzie charakteru podziału ideologicznego). Bez monarchicznego punktu wyjścia ustrój brytyjski nie ukształtowałby się w ten sposób i jest wątpliwe, czy taki by pozostał bez monarchii. Kiedyś w Westminsterze znajomy poseł powiedział mi o brytyjskim parlamencie: cudzoziemcy uważają, że mamy tu wiele dziwactw – ale to działa! I tak też jest z Koroną Brytyjską.



Jakie korzyści z monarchii, poza tradycją, mają Brytyjczycy?

Reklama
Reklama



Jedność narodową i dobrą reprezentację państwa, wewnątrz i na zewnątrz. To również w wielu republikach demokratycznych jest zasadniczym zadaniem głowy państwa. Taki charakter ma prezydentura w Niemczech i tak było w Polsce przed zamachem majowym. Jerzy Stempowski napisał, że druga wojna światowa była czasem próby dla monarchii europejskich. Te domy panujące, które były poręczycielami legalizmu i demokracji, przetrwały i zwiększyły swój autorytet. A te, które dały się zinstrumentalizować w państwach totalistycznych – upadły. To bardzo ciekawa figura, choć tylko częściowo prawdziwa. Owszem, królowa Wilhelmina w Holandii rzeczywiście odegrała rolę wybitną. Wyjechała do Anglii i przez cztery lata kierowała gabinetem w sposób absolutny. Dymisjonowała każdego ministra, który ujawniał chwiejność w sprawie kontynuacji wojny z Niemcami. Ale w Belgii, gdzie król Albert miał podobnie heroiczną kartę w pierwszej wojnie światowej, jego syna Leopolda III oskarżano (bardzo stronniczo) o kolaborację. Mimo to w referendum Belgowie, głównie głosami Flamandów, obronili monarchię. I do dzisiaj widać, że dom panujący jest jednym z nielicznych czynników belgijskiej jedności narodowej. Włoską monarchię oskarżano o legitymizowanie władzy Mussoliniego. Tymczasem tak naprawdę była czynnikiem (tak jak Kościół i Senat) hamującym totalizację państwa. W referendum, które po wojnie obaliło monarchię, ponad 40 proc. Włochów głosowało za jej zachowaniem, w tym większość na południu. Uczciwość tego referendum bardzo zresztą kontestowano, a protesty krwawo stłumiono. Świetnie o tym pisał Józef Mackiewicz. Tak więc tam, gdzie monarchia istnieje – zawsze ma obrońców. Dziś też nabiera nowego znaczenia symbolicznego. Kiedyś zaskoczył mnie swą opinią o szwedzkiej monarchii pastor Ake Green. Myślałem, że duchowny niepaństwowej dysydenckiej wspólnoty (jest zielonoświątkowcem) będzie w tej sprawie obojętny. Tymczasem powiedział mi, że to bardzo pożyteczna instytucja. Rodzina królewska jest rodziną – więc ludzie w czasach rozpadu rodzin widzą, że w ogóle tak można żyć. Podobnie u nas jeden z naszych dominikańskich publicystów napisał po transmisji ze ślubu księcia Williama i Kate Middleton, że zwierzchnicy anglikańscy świetnie wykorzystali ten globalny event, żeby brytyjskiemu społeczeństwu przekazać trochę ewangelicznej prawdy o małżeństwie i rodzinie.

Rodziny królewskie bywają bardzo różne. Niektóre są mocno frywolne – romanse, skandale, zdrady małżeńskie. Trudno uznać je za wzór cnót.

Reklama
Reklama

Otóż to. Pastor Green z takim podziwem mówił o swoim władcy, który potem stał się bohaterem bardzo nieprzyjemnego skandalu. Zresztą jest i kwestia poważniejsza od prywatnych perypetii książąt, która u każdego konserwatysty musi budzić sprzeciw. Monarchowie, nawet powołując się w podpisywanych ustawach na łaskę Boga, dzięki któremu panują – promulgują ustawy totalnie podważające ład moralny, na przykład eutanazyjne. I wtedy zawsze staje pytanie: czy to jeszcze pozostałość cywilizacji chrześcijańskiej czy już ukoronowanie dyktatury relatywizmu?

Ale król Baldwin abdykował na jeden dzień, żeby nie musieć podpisywać ustawy legalizującej w Belgii przerywanie ciąży. Uznał się za „niezdolnego do sprawowania władzy", bo nie mógł w zgodzie z własnym sumieniem podpisać ustawy zezwalającej na aborcję. To lepsze rozwiązanie?

Lepsze niż brak jakiegokolwiek protestu. Na zasadzie – skoro nie można robić tego, co się uważa za słuszne, trzeba przynajmniej manifestować niezadowolenie z tego, co się uważa za niesłuszne. W każdym razie lepsze to niż brak jakiejkolwiek reakcji. Książę Sykstus Parmeński (karlistowski pretendent do tronu Hiszpanii) powiedział kiedyś, że wielu jego panujących (i pretendujących) kuzynów mogłoby wywierać o wiele większy wpływ na opinię społeczną – gdyby tylko chcieli to robić (przez gesty czy wypowiedzi). Tego, że jest to możliwe, dowiódł książę-regent Liechtensteinu Alojzy, który przed ubiegłorocznym referendum w sprawie dopuszczalności tzw. aborcji na życzenie zapowiedział, że nie podpisze takiej ustawy, i jego determinacja – zamiast wywołać oburzenie – przyczyniła się do jednoznacznego opowiedzenia się społeczeństwa za życiem. Wielki książę Luksemburga Henryk też potrafił zawetować ustawę o eutanazji. Takich przypadków nie ma zbyt wiele – ale dobrze, że są. W ogóle w ocenie współczesnych monarchii europejskich należy zachować umiar. Na pewno są częścią historii narodów, w których istnieją. Z punktu widzenia cywilizacji chrześcijańskiej – są co najwyżej jej śladem, niekiedy słabo widocznym. Ale na pewno wielkim uproszczeniem byłoby widzieć w nich tylko element popkultury.

Reklama
Reklama

Polscy monarchiści uważają, że władza autorytarna jest lepsza od demokratycznej. Zgadza się pan z tym?

Jacy polscy monarchiści? Mówi pani o profesorze Jacku Bartyzelu? To wielki uczony, ale ma szczególną perspektywę: jest historykiem i teoretykiem kontrrewolucji, zajmuje się bardziej monarchizmem niż monarchiami. Monarchie zaś z zasady współistnieją z demokracją. Przecież dzisiejsze parlamenty wywodzą się z monarchii stanowych. Francuzi już w średniowieczu opisywali dobry ład polityczny prostą formułą wykluczającą jakikolwiek despotyzm: „le prince en son conseil, le peuple en ses états", czyli władca rządzi wraz ze swym rządem, a naród – poprzez swoje zgromadzenia. Autorytarny charakter w XX wieku miały monarchie ułomne – regencyjne „monarchie bez monarchów": Hiszpania generała Franco i w mniejszym stopniu Węgry admirała Horthy'ego (które były pluralistycznym państwem podobnym do Polski sanacyjnej). Węgrzy po pierwszej wojnie światowej bardzo chcieli restaurować Habsburgów, bardziej niż Austria, skąd Habsburgowie pochodzą. Zabraniały im tego traktaty i nacisk sąsiadów. Do końca jednak zachowali ustrój, którego pragnęli, choć nie mogli go w pełni zrealizować. Monarchię zniesiono dwukrotnie: w czasie okupacji niemieckiej, w 1944 roku, a potem sowieckiej – w 1946. A dziś Viktor Orbán poprzez nową konstytucję zakończył działalność trzeciej republiki, przywracając tradycyjną nazwę państwa – po prostu Węgry, i nawiązując w konstytucji wprost do Korony Świętego Stefana. Właściwie to akt „postmonarchistyczny", tym bardziej że dla Węgrów sama korona ich królów to najświętsza relikwia narodowa, przechowywana w najgodniejszym miejscu parlamentu. Tradycje mają życie dłuższe od samych instytucji.

Przywrócenie monarchii przez generała Franco było okupione setkami tysięcy ofiar.

Wojna domowa w Hiszpanii była antykomunistycznym powstaniem, a nie wojną o restaurację monarchii. Falangiści nie byli monarchistami (zresztą potem hasłem wielu z nich stało się „nie chcemy króla-idioty"). Inna rzecz, że antykomuniści nie mają szczęścia w Europie, żaden z aktów zbrojnego oporu wobec komunizmu nie wszedł do kanonu wspólnej tradycji europejskiej. Ani marszałek Piłsudski, ani marszałek Mannerheim, ani generał Denikin nie są bohaterami Unii Europejskiej. A wracając do Hiszpanii – monarchia stała się bardzo ważnym czynnikiem stabilizacji politycznej i pokoju społecznego po śmierci generała Franco. To fakt bezsporny, uznawany przez wszystkie hiszpańskie siły polityczne. Choć osobiście politykę, którą prowadził Don Juan Carlos, oceniam bardzo krytycznie, bo król nie zrobił nic, żeby Hiszpania stała się konserwatywną demokracją, taką jak Irlandia.

Reklama
Reklama

Może król Hiszpanii wcale nie miał aż takiego wielkiego autorytetu, żeby przeciwstawiać się rządzącym? Potulnie czekał do śmierci generała Franco, żeby objąć tron.

Hiszpania w znacznie większym stopniu mogła pozostać wierna wartościom duchowym, które obroniła w czasie wojny domowej. Oczywiście, na ogół się przyjmuje, że zwrot Hiszpanii w lewo był reakcją na dyktaturę generała Franco, ale Jan Karol nie zrobił nic, żeby tę reakcję powstrzymać.

Myśli pan, że ludzie w dzisiejszych czasach tęsknią do silnej władzy?

Nie wiem czy do silnej, ale do suwerennej i stabilnej na pewno. Przecież autorytet Unii Europejskiej nie opiera się na partycypacji polskiej opinii publicznej w jej decyzjach i procedurach, ale na tym, że Unia jest w szerokim odczuciu upostaciawianiem jedności, pomyślności i stałości.

Przecież wpływamy na Unię, chociażby wybierając Parlament Europejski.

Wybieramy. Tylko kogo interesują wyniki tych wyborów? Owszem, ciekawe są w skali narodowej, jako element demokracji. Przeciętny polski wyborca wie, która polska partia wygrała wybory do Parlamentu Europejskiego, ale czy przejmuje się tym, który obóz europejski je wygrał? Czy ma swego kandydata na przewodniczącego Rady Europejskiej, czyli prezydenta Europy? Tzw. euroentuzjazm jest najczęściej wyrazem tęsknoty za imperialnym pokojem. Parafrazując Aksakowa, można powiedzieć, że państwa narodowe dały narodom Europy wolność polityczną, Unia Europejska – wolność od polityki. Monarchie współczesne są zaś czymś więcej niż wyrazem takich tęsknot, są raczej czynnikiem wzmacniającym „republikański" (w głębszym, rzymskim i tomistycznym sensie tego słowa) charakter państw. Wyrażają ich suwerenność, odrębność, tradycję, utrwalają wspólnotę.

Żałuje pan, że w Polsce nie przywrócono monarchii?

Monarchie istnieją siłą tradycji, są owocem historii. Tego nie można „wprowadzić" – choć należy o dziedzictwie monarchii pamiętać, i uczyć się od narodów, które ją zachowały. Gdyby Polska powstała w XIX wieku, na przykład na kongresie berlińskim (tak jak Bułgaria) – byłaby w sposób oczywisty monarchią. Podobnie – w wypadku innego końca pierwszej wojny światowej. Cat-Mackiewicz słusznie pisał, że jeszcze w 1916 roku monarchiczny kształt przyszłego państwa był oczywistością dla wszystkich najważniejszych ludzi polskiej polityki. Po roku 1918 Polska stała się – w sposób równie oczywisty – republiką, tak jak Czechosłowacja czy państwa bałtyckie. Co nie zmienia oczywistego charakteru wartości, które urzeczywistniała monarchia i które trzeba zachowywać, również jako warunek tego właśnie „republikańskiego" w głębszym sensie charakteru państwa, o którym mówiłem; wartości takich jak suwerenność, polityczna koncepcja narodu, tradycja, szacunek dla majestatu Rzeczypospolitej. Z tej perspektywy ciekawym zjawiskiem są „monarchie republikańskie", a więc elementy porządku monarchicznego wprowadzone do republiki demokratycznej. We Francji III Republika żyła dwiema antybonapartystycznymi obsesjami: lękiem przed wzmocnieniem kompetencji prezydenta i przed demokracją bezpośrednią (właściwie do tego dochodziła trzecia – przed głosowaniem kobiet, którym do końca III Republiki w 1940 roku nigdy nie przyznano praw wyborczych). V Republikę określa się często jako „monarchię republikańską" – gdyż de Gaulle dokonał radykalnej przebudowy państwa w oparciu o te dwie bonapartystowskie zasady. Dlatego właśnie René Rémond, najwybitniejszy historyk francuskiej prawicy, uważa gaullizm za swego rodzaju neobonapartyzm. Również w Polsce myśl monarchistyczna miała wybitny wpływ na kształt konstytucji kwietniowej, nadającej prezydentowi władzę prawie suwerenną. Bardzo sprawdziło się to w momencie wojny i na emigracji. Pozycja Polski bez władzy mającej tak mocną pozycję prawną byłaby słabsza wobec aliantów. Nawiasem mówiąc, jedną z rzeczy, których w swej działalności publicznej najbardziej żałuję, jest to, że w 1990 roku nie odwołaliśmy się mocniej do faktu istnienia władz Rzeczypospolitej na wygnaniu.

Sądzi pan, że w Europie może dojść do załamania się demokracji? Unia Europejska od wybuchu kryzysu gospodarczego jest w poważnych kłopotach.

Na tle realnego kryzysu ekonomicznego (bezrobocie) i społecznego (bankructwo państwa socjalnego, imigracja) mogą wzmocnić się radykalne ruchy populistyczne, ale bynajmniej nie z tęsknoty za odpowiedzialną moralnie władzą czy za tradycją. Przeciwnie – z pragnienia władzy idącej na skróty, odrzucającej reguły etyczne i społeczne. A historia uczy, że demokracja pozbawiona zasad ją przekraczających słabo opiera się takim naciskom.

Monarchie na naszych oczach podlegają ewolucji, tracą swoją niezwykłość, niedostępność. Czy z tego powodu stają się mniej atrakcyjne dla obywateli?

Zdolność ewolucyjna należy do natury monarchii, podobnie jak ich ludowy charakter. Siła tej instytucji polega na jej związku z życiem: ewoluuje jak rodzina. W XIX wieku dwie wielkie rewolucje społeczne – zniesienie niewoli chłopów w Rosji i niewolnictwa w Brazylii – przeprowadziły monarchie w sposób całkowicie pokojowy. W Stanach Zjednoczonych niewolnictwo zniesiono w czasie najbardziej krwawej wojny w historii tego kraju.

Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Diana Brzezińska: Bachata i morderstwa
Plus Minus
„Gra w kości”: Święte kości
Plus Minus
„Przyjaciele muzeum”: Sztuka zdobywania darczyńców
Plus Minus
„Mafia: The Old Country”: Wyspa jak z krwawego obrazka
Plus Minus
„Lato 69”: Edukacja seksualna
Reklama
Reklama