Szkarlatyna w epoce przedantybiotykowej to nie przelewki: paciorkowiec atakuje wszystkie węzły chłonne szyi. Mniejsza o wysypkę, wybroczyny i „malinowy język", koło ratunkowe na egzaminie z diagnostyki. Ale ta tężejąca gula w dole gardła; zapalenie mięśnia sercowego; senność, koma, śmierć.
I był sobie Eduard Georgijewicz Bagricki, z rodziny odeskich kupców. Jak tylu innych gimnazistów zarażonych snem o karierze poety nawet kursów na geodetę nie skończył: w latach Wielkiej Wojny przesiaduje po kawiarniach literackich, pokasłuje, przypalając eleganckie papierosy, debiutuje w kilku almanachach, a jesienią 1918 r. zaciąga się do oddziału agitacyjnego Armii Czerwonej. Od połowy lat 20. – „humorysta" i „literat" na etacie w Moskwie, wynajmuje pokój w Kuncewie. Przeżytki karci szczodrze, wydano mu już dwa tomiki, ale to ciągle nie to, nie to...
Poemat „Śmierć pionierki" opublikował w dwa lata po agonii córki swoich gospodarzy, w październikowym numerze miesięcznika „Krasnaja Nov". Prosty trochej pomieścił wszystko: i wyliczankę symptomów, i burzę przewalającą się po niebie. Dobra robota: nawet tych, którzy wiedzą, jak się podkręca frazę, ściska w gardle, kiedy czytają o lekarzach bezradnie gładzących „spocony jeżyk włosów". I dla matki siedzącej u wezgłowia łóżka znalazło się miejsce – żałosnej mieszczki opłakującej trud zbierania posagu. Ciasno i ciemno – a w oknach szpitala łyskają błyskawice i Wala, niczym Nemeczek, słyszy pionierskie trąbki i werble, niesforna zasłona jawi jej się proporcem. Wreszcie koda: rozpalona męczennica odpycha pozłacany, tłusty krzyżyk z dnia chrztu, który podsuwa jej matka, podnosi pięść do skroni w geście pozdrowienia. Ręka opada, po stoliku turla się niepotrzebnie otwarta ampułka.
Tak, to był złoty strzał. „Śmierć pionierki" recytowano na każdej akademii i na każdym zebraniu Stowarzyszenia Wojujących Bezbożników. Pieśni masowe, płótna, płaskorzeźby z terakoty, a na każdej – wyciągnięta obronnie chuda ręka Wali: tysiąckroć pomnożona apostazja.
Ale też ile było tej radości, tej wyprowadzki od poczerniałych mieszczan do przestronnego apartamentu w Domu Literatów? Jesienią 1933 nasila się astma Bagrickiego. W epoce przedkortykosterydowej to nie przelewki: świszczący kaszel, straszny metaliczny smak śluzu i pryskające na boki kościane guziki, gdy, wcześnie posiwiały, tłusty, nie panując nad sobą, szarpie piżamę.