Widzowie miotający się między pragnieniem sprzeciwu i ucieczki. Grupa aktorów odmawiająca wzięcia udziału w spektaklu, określonym przez nich mianem „bluźnierczego", po czym wymieniona z nazwiska i napiętnowana w trakcie przedstawienia. List otwarty 25 z 33 członków zespołu, domagających się (daremnie) odwołania dyrektora teatru. Nestorzy sceny narodowej kończący swoją karierę sceniczną w proteście przeciw zawłaszczeniu teatru przez krzykliwą publicystykę. I zachwyt, bezbrzeżny zachwyt miejscowych krytyków nad dokonaniami reżysera, który zdołał „obnażyć faszystowskie fascynacje naszej prawicy" i „zdekonstruować narodowe samozadowolenie". Na scenie – smuga wymiocin na fladze państwowej, krew (sztuczna), dużo krwi, z głośników dobiera parafraza hymnu.
Kraków? Warszawa? Nie, Sarajewo i Belgrad – dwa pierwsze przystanki środkowoeuropejskiego tournée reżyserskiego Olivera Frljicia.
Tytan pracy
Urodzony w 1976 w bośniackim (wówczas jeszcze w najlepsze jugosłowiańskim) Trawniku chorwacki (tak można by go określić na podstawie paszportu; on sam jednak oschle i z naciskiem podkreśla w wywiadach, że nie identyfikuje się z żadną wspólnotą narodową) reżyser ukończył studia w Zagrzebiu w roku 2002 (oprócz reżyserii studiował m.in. filozofię i religioznawstwo), ale na offowej scenie chorwackiej czynny był wraz ze swoim zespołem teatralnym Le Cheval od połowy lat 90. Poznano się na nim już w trakcie studiów, kiedy to został zatrudniony w teatrze w Istrii – pierwsza dekada XXI wieku zaowocowała zaś kilkunastoma premierami, nagrodami i udziałem w licznych europejskich festiwalach.
Kanon jego poglądów nie odbiega specjalnie od przekonań legionu młodych, wykształconych, opitych różową oranżadą lewicowości. Frljić z entuzjazmem przytacza tezę Michaela Hanekego, iż „rodzina jako podstawowa komórka społeczna jest w gruncie rzeczy szkółką faszyzmu, który wysysa się z mlekiem matki", i ubolewa nad faktem, że w Chorwacji „stosunki z Watykanem określane są przez szereg wasalnych aktów prawnych". „Z fazy nacjonalizmu – wzdycha, podsumowując przemiany na Bałkanach ostatnich 20 lat – przeszliśmy w fazę rynku, przy czym myślę, że są to dwa porównywalne rodzaje zła". Kiedy zabiera głos na temat Kościoła katolickiego, trudno mu zdecydować się, czy gorsza jest w nim „powszechność pedofilii", czy „zaprzeczanie seksualności ludzkiej". Etc.
Znacznie ciekawsza jest jego spójna wizja nowego teatru i żar polityczny, za sprawą którego od kilku lat uważany jest za specjalistę od mierzenia się z dziedzictwem titowskiej Jugosławii w różnych jego wymiarach, od wojen lat 90. po przytulność i obłudę wcześniejszych dekad sukcesu. Coraz częściej zapraszany bywa do reżyserowania na scenach krajów „postjugosłowiańskich". Tytan pracy, w ciągu ostatnich trzech lat wystawiał w słoweńskim Mariborze, czarnogórskiej Podgoricy, w Suboticy, Lublanie i Belgradzie: w swoim dorobku ma już kilkadziesiąt realizacji scenicznych.
W tym roku reżyseruje spektakl „lack Box Schule" w düsseldorfskim Schauspielhaus – ale, jak widać, znalazł czas i na Stary Teatr. Dla jego reputacji twórcy teatru politycznego największe znaczenie miały jednak dwa spektakle: „Pismo iz 1920 godine" („List z roku 1920", rzecz oparta na motywach prozy Ivo Andricia) w bośniackiej Zenicy (październik 2011 r.) i „Zoran Djindjić" w belgradzkim teatrze Atelie 212 (wiosna 2012 r.).