Poruszony deklaracją znanej działaczki feministycznej jezuita ojciec Grzegorz Kramer wystosował do współorganizatorki corocznych Manif list otwarty, w którym poprosił ją, żeby nie uśmiercała swojego dziecka, i wyraził gotowość odejścia z zakonu, by je zaadoptować. Znamienna jest nie tyle odmowna odpowiedź adresatki tego listu, ile komentarz do niego na Twitterze autorstwa socjologa i działacza ruchów LGBT Jacka Kochanowskiego: „Bratkowska powinna wyskrobaną zygotę wsadzić w słój, zapeklować i wysłać panu księdzu. Niech kanonizują św. Zygotę. Patronkę oszołomów".
Mamy tu zatem do czynienia z jakimś makabrycznym happeningiem, w który dał się wkręcić prostoduszny jezuita (chociaż być może ojciec Kramer, jadąc po bandzie, chciał sprawdzić intencje kryjące się za szokującą deklaracją kobiety). Mniejsza o to, że – jak możemy przeczytać na portalu Fundacji PRO – Prawo do Życia – wystąpienie Bratkowskiej w Polsat News skompromitowało koronny argument w obronie legalności aborcji, to znaczy pogląd mówiący, że zjawisku temu najlepiej zapobiega nie prawny zakaz, lecz edukacja seksualna, czyli upowszechnianie wiedzy na temat antykoncepcji – wiedzy chyba bezużytecznej, skoro czołowa polska feministka zaszła w „niechcianą" ciążę. Warto natomiast zwrócić uwagę na elementy bluźnierstwa zawarte w deklaracji zamiaru dokonania aborcji 24 grudnia. Tak też należy traktować tweet – skądinąd wyczulonego na przejawy „mowy nienawiści" – Kochanowskiego.
Tu już nie chodzi o spór dotyczący tego, czy aborcja ma być legalna. Cała jatka nosi cechy wojny kulturowej. Dla jednej strony tego konfliktu istnieje Bóg jako dawca życia, a co za tym idzie, życie jest święte, dla drugiej zaś – mamy tu do czynienia z religianckimi fantasmagoriami. To pozwala zrozumieć, dlaczego pozytywnymi postaciami feministycznej narracji czy wręcz jej bohaterkami są czarownice jako ofiary obecności religii w przestrzeni publicznej. W tej wizji oskarżane o satanizm i skazywane z tego powodu na śmierć w chrześcijańskiej Europie kobiety są męczennicami wielkiej sprawy.
Czy z tego miałoby wynikać, że tacy ludzie jak Bratkowska czy Kochanowski to sataniści? Z pewnością nie wydają się oni jakimiś szalonymi czcicielami czarnej figurki z rogami i ogonem, na ołtarzu której składaliby ofiary z żywych istot. Jawią się oni natomiast jako wyznawcy kultu Materii. Jak Nergal, który niegdyś oznajmił, że zależy mu na udowadnianiu tego, że religia operuje fikcyjnymi pojęciami i że on bluźni po to, aby wykazać, iż takie jego zachowania nie niosą żadnych konsekwencji, bo nie odnoszą się do bytów realnych.
W tym się przejawia znak czasu. Uważamy za rzeczywistość to, co jest widzialne. Taki skutek przyniosła sekularyzacja, która przeorała mentalność człowieka nowożytnego. Tymczasem Credo Kościoła katolickiego zakłada istnienie także „rzeczy niewidzialnych". Ale w nie się wierzy, a nie o nich się wie – zaoponowałby ktoś, kto widzi wyłącznie jednokierunkowy rozwój ludzkości od tyranii ciemnoty do władzy światła, od panowania przesądów do przywództwa krytycznego rozumu.