Sport, czyli walka o życie - felieton Bogusława Chraboty

To była jedna z tych chwil, które chciałbym wyrzucić z pamięci na dobre. Mogło się skończyć tragedią.

Publikacja: 07.06.2014 09:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa/ Rafał Guz

Najpierw mocne szarpnięcie. Potem poczucie, że coś zatrzymało moją rękę w górze. Zanim tam spojrzałem, miałem przez chwilę przed oczami piłkę, która w ciągu kilku chwil z szarej zrobiła się czerwona. Wokół niej szybko rosła kałuża krwi. Ręka było ciągle wyciągnięta jak struna i jakby przyklejona do metalowej poprzeczki. Podskoczyłem. Musiałem pomóc sobie dłonią. Ramię było od wewnątrz kompletnie poszarpane.

Nie czułem bólu. Zerwaną tętnicę ucisnąłem kciukiem lewej dłoni i pobiegłem do domu. Po kilku chwilach przed oczami miałem ciemne plamy. Wokół głucha cisza. Czułem tylko tępe uderzenia stopami o ziemię. Wpadłem do klatki bloku. Drzwi do mieszkania rodziców były zamknięte. Jakimś nagłym przebłyskiem umysłu pomyślałem o sąsiadach. Pobiegłem piętro wyżej. Oboje byli w domu. Mężczyzna i kobieta. Ona ścisnęła mi ramię jakąś znalezioną w szufladzie gumą i owinęła rękę ręcznikami. On pobiegł na dół i odpalił burożółtą syrenę. Potem, trąbiąc przeraźliwie, wiózł mnie do szpitala. Tam czekała już ekipa ratunkowa. Ktoś w biegu zerwał mi koszulę. W chwilę potem byłem już na stole operacyjnym. Ani przez moment nie straciłem przytomności. Modliłem się, by udało się ją uratować.

Kiedy to było? Leniwy koniec lata 1980 roku. Na kilka dni przed początkiem roku szkolnego. Nie jakieś tam podwórko, na którym „harataliśmy w gałę" od rana do wieczora. Właściwie w miejscu, w którym mieszkałem, czyli na nowohuckim osiedlu, tradycyjnych podwórek nie było. W piłkę grało się między garażami, ale tylko do momentu, kiedy pojawiali się ich użytkownicy. W garażach stały skarby: mikrusy, syreny, skody, zaporożce, małe fiaty – cała ta przedziwna menażeria świata komunistycznej motoryzacji. Gdzieniegdzie za spękanymi deskami bramy od garażu lśniły nawet chromowane zderzaki fiata 125 czy radzieckiej łady. To była ekstraklasa, przynajmniej w dzielnicy, w której mieszkałem. Jeśli idzie o popękane deski bram garażowych, to mieliśmy w tym swój udział. Trudno, by po tysiącu kopnięć piłką (ale i butem) zachowały pierwotną szczelność i urodę. Specjalnie się więc nie dziwię właścicielom, że gonili gówniarzy ze szmacianką, kiedy tylko mogli. Ale byli w tym kompletnie nieskuteczni; w dni robocze większość z nich pracowała, a my lubiliśmy wracać między garaże z uporem natrętnej muchy.

Po południu było już zupełnie inaczej. Właściciele garaży wystawiali kogoś na wysuniętą czujkę (opracowali system dyżurów), a my, by znaleźć odpowiednie miejsce do kopania, ruszaliśmy w teren. Ciężko było. W parku trawniki (na każdym obowiązkowo tabliczka z zakazem deptania trawy), kobiety z wózkami, jacyś zalegający na ławkach emeryci, a od czasu do czasu przechadzający się leniwie milicjant. Wystarczyło głośniej krzyknąć bądź kopnąć piłkę w niewłaściwym kierunku, by wszystko kończyło się wrzaskiem i groźbami aresztu. Gdzie więc grać w gałę? W środku robotniczej dzielnicy nie było niezagospodarowanych przestrzeni. Zostawały zmasakrowane boiska okolicznych szkół. Kiedyś otoczone stalową siatką, z której po latach zostały głównie poszarpane kawałki drutu i wielkie jak wół dziury.

Wśród lokalnych boisk królowały te uniwersalne, na których w czasie lekcji WF (teoretycznie) grano w piłkę ręczną i koszykówkę. Mało kto jednak spośród nauczycieli wychowania fizycznego przejmował się oficjalnym programem. Dość powszechnym obyczajem było wyganianie dzieci „na boisko". Dziewczyny rozsiadały się wtedy na ławkach, a chłopcy rżnęli w piłę. Dlaczego nikomu nie chciało przyjść do głowy, że wylane asfaltem boiska do tego kompletnie się nie nadają? Jakoś nikt o tym nie myślał, dlatego liczba realnych szkód i strat była nieskończona. Wybite zęby, połamane nogi, rozkwaszone kolana, otarte łokcie – to był standard. Każdy liczył sobie te straty z osobna. Byliśmy nawet dumni jak dawni wojownicy: im więcej blizn, tym więcej chwały. Jednak prawdziwy „dziki zachód" zaczynał się po ostatnim dzwonku. Pedagodzy wracali do domów, a w pustą przestrzeń boisk wkraczali chłopcy z podwórek.

Tu już nie było żadnej litości. Liczyła się siła fizyczna i twarda pięść. Młodszych goniono jak zające. Rządzili chuligani i cwaniacy. Ile razy dostało się pięścią między oczy albo „kopa w tyłek" – nie policzę. Jak więc mogła wyglądać infrastruktura tych boisk po kilku latach? Zniszczone ławki. Zarośnięte bieżnie. Zerwane obręcze i opalone tablice od koszykówki. Pordzewiałe bramki od piłki ręcznej, bez siatek, z pokrzywionymi hakami. Dziurawy po licznych zimach asfalt.

Na takie boisko wybrałem się pewnego popołudnia w sierpniu 1980 roku. Trochę kopaliśmy piłkę. Potem ktoś podniósł ją do góry. Przez chwilę przerzucaliśmy ją nad poprzeczką bramki do piłki ręcznej. Ktoś zaproponował: zagrajmy w siatkówkę! Proszę bardzo. Od niechcenia podskoczyłem do bloku. Ręka została na poprzeczce. Kiedy ją zdjąłem, zobaczyłem własne kości. A na poprzeczce wyprostowany jak gwóźdź hak na siatkę. Potem była już tylko próba ratowania ręki. Wiele miesięcy w gipsie. Jedna operacja, druga. Uratowałem. Służy mi do dzisiaj, choć często pobolewa przy zmianie pogody. Pamiątka po sportowych uniesieniach młodości. Przepraszam, że zanudzam swoimi sprawami, ale zawsze chciałem opowiedzieć tę historię. Może kogoś zaciekawi?

Najpierw mocne szarpnięcie. Potem poczucie, że coś zatrzymało moją rękę w górze. Zanim tam spojrzałem, miałem przez chwilę przed oczami piłkę, która w ciągu kilku chwil z szarej zrobiła się czerwona. Wokół niej szybko rosła kałuża krwi. Ręka było ciągle wyciągnięta jak struna i jakby przyklejona do metalowej poprzeczki. Podskoczyłem. Musiałem pomóc sobie dłonią. Ramię było od wewnątrz kompletnie poszarpane.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy