Lodovico Ariosto sam przeżył wielką miłość z przeszkodami, więc był poniekąd ekspertem (poślubił ukochaną wiele lat po oszołomieniu pierwszym porywem uczucia, a i to po kryjomu). To dlatego, mimo nagromadzenia sprzecznych wątków i tradycyjnej fantazyjności poematu, liryczna strona dzieła wychodzi na ogół zwycięsko z gąszczu fabularnego nieprawdopodobieństwa i dziwacznych przygód. Jest coś prawdziwego w uczuciach bohaterów, przebijających się przez baśniową scenerię dalekich krain, przygód z udziałem karłów, olbrzymów i potworów oraz opowieści o potężnych czarach wróżek, magów i czarnoksiężników.
Zaraz, zaraz. Czy ktoś tu nie twierdził, że renesans był wyzwoleniem rozumu z pęt ciemnego średniowiecza?
Sto lat później, po ludowo-groteskowych fabułach epiki rycerskiej nastąpi poważna próba wznowienia bohaterskiego eposu o religijnym zabarwieniu. Ukaże się dojrzałe dzieło późnego Renesansu, a raczej już Baroku – „Jerozolima wyzwolona" tragicznego Torquata Tassa (1544–1595). Chrześcijańską wersją „Iliady" i „Eneidy" zarazem rządzi mieszanka namiętnego liryzmu, elegijnego nastroju, gwałtownych uczuć, a także heroiczne charaktery oraz żarliwa religijność. Bądź co bądź jesteśmy już w epoce potrydenckiej. Ale i epos, i świat rycerski, a zwłaszcza płomienna religijność, należą już do innej epoki: minionej. Idzie zwariować.
Wizja Niebieskiego Jeruzalem
W Ferrarze najpiękniejsza jest katedra. Zbudowana z białego i różowego marmuru wydaje się lekka jak róża, choć to przecież kamienne Wrota Raju. Cała fasada, rozczłonkowana przez arkady, półkolumny, nisze i wejściowy baldachim, jest wielką dekoracją Bramy do Nieba. Dom Boga to Porta Coeli, otwarta potęgą krzyża. Dlatego nie ma już u Wrót Raju cherubów z płonącymi mieczami, bo drzwi są otwarte przez Pasterza i zbawieni mogą wejść. Już dzisiaj mają prawo przekroczyć Porta Aeterna (Bramę Wieczności):
JA JESTEM BRAMA!
Zbawiony będzie ten,
Kto wejdzie przeze mnie,
Wejdzie i wyjdzie,
I znajdzie pastwiska.
Podczas gdy złodziej przychodzi,
Aby kraść, zabijać i niszczyć,
Ja przyszedłem, aby owce
Miały życie i sytość.
JA JESTEM DOBRY PASTERZ!
(J, 10 w tłum. R. Brandstaettera)
Wielu znawców uważa, że ars est ancilla theologiae (sztuka jest służebnicą teologii) – zdanie utworzone na wzór frazy z Piotra Damianiego (XI wiek), który w traktacie „De divina omnipotentia" uznał, że służką teologii jest filozofia. Średniowiecze było epoką myślenia hierarchicznego, nic więc dziwnego, że nauka o sprawach najważniejszych cieszyła się największą powagą. Jeśli jednak chodzi o sztukę, to dla precyzji dodać należy, że służba w barwach religii miała dwa znaczenia. Z jednej strony spełniała funkcje katechetyczne, objaśniając niepiśmiennym sens historii świętej oraz prawdy wiary (sławna Biblia Pauperum), ale dla bardziej zaawansowanych intelektualnie przedstawiała modele rzeczywistości: symbolizowała strukturę tego i tamtego świata. Nie chodziło wyłącznie o dydaktykę, ale o wyrażanie ukrytego świata znaczeń, przedstawianie metafizycznej tajemnicy. Tak jak Chrystus przez Wcielenie połączył w sobie bóstwo i człowieczeństwo, tak architektura kościelna wraz z rzeźbą i malarstwem wcielały rzeczywistość transcendentną – stanowiły symboliczną formę, widzialną obecność Prawdy. Tak – na dwa sposoby – realizowano zasadę per artem ad Deum (przez sztukę do Boga).
Katedra w Ferrarze – jak każda romańska katedra – jest wizją Niebieskiego Jeruzalem przedstawioną w Apokalipsie św. Jana i już tu, teraz, na ziemi, realizuje i wciela Państwo Boże, począwszy od wspaniałości Niebieskich Wrót. Cherubów z gorejącymi mieczami już nie ma, to prawda, ale mimo to wejście nie jest takie łatwe, bo zagradzają drogę smoki, gryfy, lwy, kozły, syreny i inne bestie symbolizujące grzech i zło. Dlatego kamienne framugi drzwi upstrzone są płaskorzeźbami przypominającymi o zagrożeniu dla duszy i ciała. Do raju trzeba wejść czystym. Jeszcze na placu przed katedrą czają się ryże gryfy niczym harcownicy zła i spod czerwono-marmurowych pazurów widać wystające głowy grzeszników.
Ale u wrót romańskiej katedry niektóre bestie mają także szansę na pozytywne znaczenie, bo przecież przekaz jest zasadniczo radosny. Lwy podpierające kolumny trzymają w łapach jagnięta lub cielęta. A czyż nie powiedziane jest w Piśmie, że w czasach ostatecznego pojednania „wilk i baranek paść się będą razem" (Iz 65, 25), choć już dalszy ciąg mówiący o tym, że „lew też jak wół będzie jadał słomę", trzeba złożyć na semicką przesadę proroka Izajasza. Tak czy inaczej we wszystkich obrazach Niebieskiego Jeruzalem, które na wyspie Patmos zobaczył Jan, chodzi o to, że w odnowionym świecie ustaną krwiożercze instynkty, a zło pod wszelką postacią zostanie unicestwione. Jeśli w raju nie ma być śmierci, to i drapieżnik musi zadowolić się suchym prowiantem. Zło ostatecznie zostało pokonane, co wyraża duża płaskorzeźba wmurowana w tympanonie. Konny św. Jerzy w dydaktycznej scenie dobija mieczem groźnego smoka, w którego paszczy jeszcze drży złamana kopia rycerza. Nad nim – jako zwornik łuku – Paschalny Baranek.
Wejście ukryto pod uroczystym baldachimem. Portale baldachimowe są pewnym standardem w północnych Włoszech, ale ferraryjska elewacja przewidziała kilkupiętrową nadbudówkę. Na pierwszym piętrze, z pokaźnej lodżii, Matka Boska ukazuje wiernym Jezusa. Dziecię jest gołe, a ta golizna jest ważna, aby nie było wątpliwości, że dokonało się Wcielenie, będące rękojmią Odkupienia. Ponad tryumfującą Marią aniołowie trąbią na Sąd. Zmarli odsuwają wieka trumien, a choć kamień nieco skruszał, to na kilku twarzach znać zdumienie, oszołomienie lub radość. Szatan ciągnie za szalę wagi, aby jakaś mniej grzeszna dusza mu się dostała wbrew sprawiedliwości Sądu (nie zapominajmy, że szatan to po hebrajsku „przeciwnik", a diabeł to po grecku „oszczerca", więc scena precyzyjnie oddaje sytuację). Inni kosmaci już uprowadzają spętanych jeńców do piekła wyobrażonego na sąsiedniej płaskorzeźbie. Na twarzy starszego kotłowego maluje się sadystyczna radość, a jego ręce wytrwale mieszają smołę. Inny diabeł wrzuca grzesznika w paszczę jakiegoś zębatego potwora. Radość zbawionych – jak zwykle – robi mniejsze wrażenie. Złożone do modlitwy ręce, lekko taneczne ruchy – to wszystko. Może najbardziej przekonująco śpiewają dziecięce buzie wystające z gigantycznego fartucha patriarchy. Domyślamy się, że artysta chciał oddać szczęście przebywających na „łonie Abrahama".
W płaskim trójkącie zwieńczającym baldachim Chrystus w mandorli. To jest mandorla tradycyjna, w kształcie migdała, chyba jeszcze rodem ze Wschodu, może Egiptu, bo widać resztki niebieskiej farby symbolizującej boskość Chrystusa. Ale scena jest jakaś dziwna, pokorna, bo nie z Księgą Żywota i bez asysty Ewangelistów. Brak królewskiej pozy tryumfu. Przeciwnie. To Sługa Jahwe, Syn Człowieczy ukazujący swe przebite dłonie i nogi. Obok aniołowie prezentują narzędzia męki: krzyż i włócznię, która przebiła bok. Oto inny rodzaj przedstawienia chwały Baranka.
W asyście jakich dzwonów?
Zaraz za Ferrarą Rovigo. Nikt w Polsce nie poznałby nazwy tego miasta, gdyby Herbert nie wybrał go na symbol najzwyczajniejszego cierpienia, smutku przemijania i okrucieństwa nieuwagi, jaką obdarowujemy bliźnich. Kasia wyciąga tablet (jesteśmy przecież nowocześni) i czyta na głos wiersz, który dobrze znamy. Renata nie lubi tego utworu, bo „patetyczny". Przeciwnie! Daremność życia, a nie jego patos, płacze w tym wierszu. Ale trzeba być starym człowiekiem, by poczuć stratę tych, których się nie poznało, i deficyt miejsc, których się nie dostrzegło. Zazwyczaj dotkliwie odczuwamy zniknięcie tego co bliskie, znane, osobiście doświadczone, ale żeby płakać po ledwie przeczutym? Do tego potrzeba serca poety. Czyż współczucie nie jest znakiem firmowym poezji Herberta? Cóż jak nie cierpienie, zwłaszcza to bezimienne i zapoznane, może być obrazem naszej samotności?
A przecież było to miasto z krwi
i kamienia – takie jak inne
miasto w którym ktoś wczoraj umarł
ktoś oszalał
ktoś całą noc beznadziejnie kaszlał
W ASYŚCIE JAKICH DZWONÓW ZJAWIASZ SIĘ ROVIGO
Zredukowane do stacji do przecinka
do przekreślonej litery
nic tylko stacja – arrivi – parterze
i dlaczego myślę o tobie Rovigo
Rovigo
Zabawiamy się wyszukiwaniem topograficznych elementów. U Herberta nic nie jest zmyślone, zawsze jakiś rzeczywisty konkret wtargnie do wnętrza frazy. Oczywiście, przedmiotem poszukiwań nie jest wyobrażone miasto, którego nigdy nie dotknął „żywą stopą", lecz owa góra wyrastająca nagle z równiny:
Rovigo nie odznaczało się niczym
szczególnym było
arcydziełem przeciętności proste ulice
nieładne domy
tylko przed albo za miastem (zależnie
od ruchu pociągu)
wyrastała nagle z równiny góra
– przecięta czerwonym ?kamieniołomem
podobna do świątecznej szynki
obłożonej jarmużem
poza tym nic co by bawiło smuciło
zastanawiało oko.
Jedziemy, jedziemy, a żadnej góry ani dudu. Młodzież już gotowa uznać, że poeta ją wymyślił dla wielkanocnej metafory. Płasko i płasko. Uspokajam ludzi małej wiary, że będzie, tylko trzeba przejechać tak z 50 kilometrów.
Parę lat temu szukałem jej z kolegą, prokuratorem. Przyczółek Wzgórz Euganejskich nie umknął czujnemu oku przedstawiciela władzy. Byliśmy nawet w spostponowanym Rovigo. Stacja – jak w wierszu, tylko za czasów Herberta pewnie nie było elektronicznych wyświetlaczy. Smutek dworca. Szare szyny kolei plątają się, schodzą i rozchodzą melancholijnie. Co zaś do samego miasta, ze starym uniwersytetem i zabytkami z czasów Rzymian, to w Polsce byłoby zapewne celem pielgrzymek, jak Zamość albo Toruń. Tylko we Włoszech, kraju niesprawiedliwie obdzielonym przez Boga, „nie zmieści się w pierwszych trzystu miastach", jak mi powiedział Andrea Ceccherelli, tłumacz tego wiersza na język włoski.
Garb góry pojawia się nagle. Wszystko jest inaczej. Czerwone kamieniołomy od dawna nieużywane, więc zarosłe zielskiem, prawie niewidoczne. Został sam jarmuż, bez szynki. Podjeżdżamy bliżej, bo zjeżdżamy do Arquá Petrarca, żeby nawiedzić grób poety. „Coś z Byrona"? Oczywiście. Ale to już kolejna historia.
Autor jest eseistą i wydawcą. Studiował fizykę, polonistykę i filozofię na UJ. W PRL był działaczem opozycyjnym, jednym z założycieli Studenckiego Komitetu Solidarności w Krakowie, redaktorem „Tygodnika Solidarność". Współcześnie jest wydawcą serii „Biblioteka Pana Cogito"