Tak, oczywiście, nowa rzecz Llosy to nie jest „Rozmowa w »Katedrze«", arcydzieło, które na nowo zdefiniowało współczesną powieść polityczną, nie są to nawet „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki", które wprawdzie nowych dróg literaturze nie wytyczały, ale opowiedziane były porywająco. Ale już porównanie z „Marzeniem Celta", czyli ostatnią książką wielkiego Peruwiańczyka, wypada nieźle. Mnie osobiście (i zdaje się, że również milionom czytelników na całym świecie) „Dyskretny bohater" podoba się bardziej niż tamta opowieść o irlandzkim rewolucjoniście, który naoglądał się okrucieństw białych ludzi na ludziach kolorowych w afrykańskim jądrze ciemności.
Pisarz bez noblozy
I nawet wiem dlaczego. Llosa wrócił, w sensie literackim, do ojczyzny. W ciągu ostatnich kilkunastu lat był tam tylko raz, we wspomnianych już „Szelmostwach...", i była to najlepsza jego rzecz od co najmniej ćwierć wieku. W pozostałych książkach peregrynował: a to po Francji i Tahiti, a to się na Dominikanę wybrał, a to na Wyspy Brytyjskie. „Raj tuż za rogiem", „Święto kozła" czy „Marzenie Celta" to były, ma się rozumieć, dobre książki, bo Llosa słabych nie pisuje. Jednak nie miały tej siły, jaką mają historie rozgrywające się w Peru i opowiadające o rodakach pisarza. Dość powiedzieć, i nie jest to tylko moje doświadczenie, że niemal 400 stron „Dyskretnego bohatera" połyka się dosłownie w kilka godzin. ?I że trudno się od tej książki oderwać. Dowodzi to, że prawdziwy mistrz, nawet gdy nie ma rewelacyjnego pomysłu, to rewelacyjnie opowiada.
Każdy, kto lubi Llosę albo jest jego wyznawcą, a tych w Polsce nie brakuje, musi się cieszyć, że nie dopadła go typowa nobloza – choroba pisarzy laureatów, których paraliżuje pasowanie na geniusza przez Akademię Szwedzką. „Dyskretny bohater" to pierwsza książka napisana przez Peruwiańczyka już po odebraniu najważniejszej nagrody w świecie literatury. Powieść, która do historii nie przejdzie, ale została napisana ze swadą, jakiej zbliżającemu się do osiemdziesiątki autorowi mogą pozazdrościć współczesne dwudziestolatki. Można wręcz sądzić, że to rodzaj pożegnania. Mamy tu bowiem antologię motywów i postaci dobrze znanych z poprzednich książek Llosy.
Akcja rozgrywa się na przemian w najważniejszych dla niego miastach, o których opowiadał po wielekroć ?– w prowincjonalnej Piurze i stolicy Peru Limie. Na kartach spotykamy znanych dobrze bohaterów: don Rigoberta („Pochwała macochy" i „Zeszyty don Rigoberta"), a także jego syna Fonsita i żonę Lukrecję. No i ulubieńca Llosy – policjanta Litumę (oraz jego szefa Silvę), który pojawił się w jednej z jego pierwszych książek prawie pół wieku temu („Zielony dom"), a potem parę razy wracał (przede wszystkim w „Litumie w Andach"). Także motywy fabularne „Dyskretnego bohatera" u Llosy już się pojawiały, z tym najważniejszym, nienawiścią synów do ojców na czele. Tak zatem pisarz sięga po arsenał chwytów, które są dobrze znane z jego własnej twórczości, ale czy to komuś przeszkadza, skoro jego książkę czyta się fantastycznie?
Punktem wyjścia dla tej opowieści była prawdziwa historia, na którą Mario Vargas Llosa natknął się w peruwiańskich mediach. Otóż pewien przedsiębiorca zamieścił w gazecie ogłoszenie, że nie zamierza płacić haraczu mafii i w imię zasad gotów jest nawet na śmierć. Taką właśnie postać 55-letniego Felicito Yanaqué, prowincjonalnego biznesmena z Piury, czyni pisarz głównym bohaterem książki. Choć w zasadzie tych głównych bohaterów jest tu co najmniej dwóch (o ile nie trzech). Kolejnym jest znany dobrze czytelnikom Peruwiańczyka don Rigoberto, wielbiciel erotycznego malarstwa i koneser kobiecych wdzięków. Ten ostatni właśnie przechodzi na emeryturę po to, by wreszcie oddać się swoim pasjom, choć w jego wieku głównie tym estetycznym. Po latach pracy w firmie ubezpieczeniowej w Limie ma zamiar wybrać się w podróż po najwspanialszych galeriach Europy.