Reklama
Rozwiń

Piękna pani Gray. Fragment powieści Johna Banville'a

Dziś wmawia nam się, iż nie ma żadnej różnicy w tym, jak obie płcie doświadczają świata, ale idę o zakład, że żadna kobieta nie zaznała tej mrocznej rozkoszy, która wypełnia każdego przedstawiciela męskiego rodu na widok przypadkowo odsłoniętych intymnych części kobiecego ciała. Fragment „Prawa do światła", najnowszej powieści laureata Nagrody Bookera Johna Banville'a.

Aktualizacja: 07.02.2015 10:27 Publikacja: 06.02.2015 01:00

Piękna pani Gray. Fragment powieści Johna Banville'a

Foto: Bridgeman/Corbis

Billy Gray był moim przyjacielem, a ja zakochałem się w jego matce. Zakochać się to może zbyt mocno powiedziane, ale nie znam łagodniejszego określenia, które by tutaj pasowało. Zdarzyło się to pół wieku temu. Miałem 15 lat, a pani Gray była 35-letnią kobietą. Takie rzeczy łatwo się mówi, bo słowa same w sobie nie mają wstydu i nie bywają zaskoczone. Niewykluczone, że pani Gray wciąż żyje. Miałaby teraz ile – 83, 84 lata? W tych czasach kiepski to wiek.

A gdybym zechciał ją odnaleźć? To by dopiero były poszukiwania! Chciałbym znów się zakochać, znów kochać, jeszcze jeden raz. Przyjęlibyśmy serię zastrzyków z małpich gruczołów i oboje, ona i ja, bylibyśmy tacy jak 50 lat temu: bezsilni w uniesieniach. Ciekaw jestem, co u niej, oczywiście o ile nadal przebywa wśród żywych. Była wtedy nieszczęśliwa, tak bardzo nieszczęśliwa, na przekór swej dzielnej, niewyczerpanej wesołości, i mam nadzieję, że los się dla niej odmienił.

Co dziś, w tych łagodnych, jasnych dniach u schyłku roku, pamiętam o niej? Obrazki z odległej przeszłości tłoczą się w mojej głowie, nie zawsze potrafię oddzielić wspomnienia od tworów wyobraźni. Nie to, żeby między nimi istniały jakieś wielkie różnice, o ile w ogóle czymkolwiek się różnią. Niektórzy mówią, że nieświadomie wszystko sami na bieżąco wymyślamy, koloryzujemy i upiększamy, i jestem skłonny dać temu wiarę, albowiem rzeczywiście Pani Pamięć jest wielką i subtelną symulantką. Wspomnienia, gdy im się przyglądam, płyną wartkim strumieniem, niemającym początku, niezmierzającym ku żadnemu końcowi, przynajmniej nie takiemu, którego miałbym doświadczyć, chyba że mowa o ostatecznym końcu, kropce wieńczącej zdanie. Rupiecie, które wyławiam z potoku szczątków – a czymże jest życie, jeśli nie stopniowym rozpadem? – i następnie wystawiam w szklanej gablocie, mogą się wydawać wybrane z rozmysłem, ale w rzeczywistości są przypadkowe; być może są reprezentatywne, może nawet przekonujące, ale tak czy owak, losowe.

Pozostało jeszcze 91% artykułu

Już za 19 zł miesięcznie przez rok

Jak zmienia się Polska, Europa i Świat? Wydarzenia, społeczeństwo, ekonomia i historia w jednym miejscu i na wyciągnięcie ręki.

Subskrybuj i bądź na bieżąco!

Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Donald Trump, Ukraina i NATO. A co, jeśli prezydent USA ma rację?
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Plus Minus
Trzęśli amerykańską polityką, potem ruch MAGA zepchnął ich w cień. Wracają
Plus Minus
Kto zapewni Polsce parasol nuklearny? Ekspert z Francji wylewa kubeł zimnej wody
Plus Minus
„Brzydka siostra”: Uroda wykuta młotkiem
Plus Minus
„Super Boss Monster”: Kto wybudował te wszystkie lochy