Wywód był jasny, a teza oczywista; po rozszarpaniu filozofki przez tłuszczę mnichów nitryjskich i publicznym spaleniu jej szczątków na przedmieściach Aleksandrii zwanych Kynarion miały nastać wieki ciemne, czyli – innymi słowy – średniowiecze.

Zgrabny skrót myślowy i niebanalna metafora przełomowego roku 415 po Chrystusie, z tą jednak drobną wadą, że nieprawdziwa. Jak się miało okazać, tej pociągającej historiozoficznej figurze dałem się uwieść nie tylko ja, ale także Alejandro Amenabar, reżyser odrobinę niedocenionego filmu „Agora", którego bohaterką była właśnie aleksandryjska filozof. Profesor Dzielska zbuntowana przeciw swoim czytelnikom (obaj przyznawaliśmy się do lektury „Hypatii z Aleksandrii" jej pióra) gestem znanym z pewnego fresku w Kaplicy Sykstyńskiej stanowczo odesłała nas do źródeł.

Jeśli bowiem nawet ktoś miał kiedyś prawo do skonstruowania takiej metafory końca antyku, to obowiązkiem czytelników Dzielskiej jest podążanie za historyczną prawdą, a nie kłanianie się stereotypom, o historycznej prawdzie zaś rozstrzygają badania archeologów i ustalenia historyków. To dzięki nim mamy szansę wiedzę aktualizować, a poglądy zmieniać. W drażliwej kwestii śmierci Hypatii zmieniło się tyle, że badacze odkryli ruiny akademii datowane na długo po jej kamienowaniu, co jest dowodem na to, że aleksandryjski ośrodek intelektualny buzował dużo dłużej, niż wcześniej zakładano. Trudno więc wciąż uparcie twierdzić, że antyczną tradycję myślenia spalono wraz z filozofką. Zapewne była więc w większym stopniu ofiarą ówczesnej polityki niż zwycięskiego chrześcijaństwa, które niczym walec miało się przetaczać po popadających w ruinę ostatnich ośrodkach myśli starożytnej.

Był więc początek V wieku po Chrystusie. Wciąż aktywny ośrodek aleksandryjski nadal krzewił myśl następców Platona. Nieco dalej na zachód, w Kartaginie, również królował neoplatonizm, a w nieodległej Hipponie, dzięki Augustynowi, biskupowi tego miasta, urastał właśnie do rangi intelektualnego fundamentu chrześcijaństwa, którym pozostał przez kolejne niemal tysiąc lat. Mimo że Rzym w tamtym czasie nie doczekał się szkół na miarę Aleksandrii, a w podbitej Grecji zamknięto stworzony przez Arystotelesa Lykeion, poważne ośrodki intelektualne rozwijały się w Syrii, a wśród rozproszonych neoplatoników kiełkowała myśl o ożywieniu Akademii w Atenach. I w istocie tak się stało. Potrzeba było kilku barbarzyńskich najazdów i osoby Augustyna, by odnowiona Akademia Platońska znów zaczęła zapraszać w swoje progi spragnionych filozofii rzymskich poddanych. Akademia istniała przez kolejne półtora wieku. Nierozumnie nękana przez Justyniana, zamknięta na dwa lata (uczeni przenieśli się na ten czas do Persji), znów się odrodziła, by skonać ostatecznie około roku 560 po Chrystusie.

Po co ten wywód? Czy tylko po to, by pokazać korzenie humanistycznego myślenia, które legło u podstaw naszej cywilizacji? Na pewno nie. Nie po to także, by inspirować peregrynacje po ruinach Aleksandrii, Antiochii czy Aten. Mam wrażenie, że ta opowieść (z pointą, która za chwilę) jest najlepszym dowodem, że potrzeba humanizmu jest silniejsza niż wszyscy jej wrogowie razem. Wychodzi z wewnętrznej potrzeby dyskursu, wiecznego kwestionowania oczywistych prawd i przyjętych stereotypów. Z potrzeby wolnego myślenia per se. Nie przemoże jej ani wola władców, ani zaborcze religie. Władców zainspiruje, a w religie się wtopi i da im siłę przetrwania. Najlepszym dowodem – chrześcijaństwo. Przemoże również schematy myślowe, o co dopominała się, grożąc palcem, profesor Maria Dzielska.

Piszemy w tym numerze o pewnym kryzysie humanistyki. Inżynierowie współczesności zdają się znów jej nie doceniać, stawiając w centrum uwagi solidne nauki praktyczne. Ale nie pchną ludzkości do przodu nawet najlepiej wykształceni technicznie ślusarze, murarze, lekarze, prawnicy, programiści, bo świat pcha do przodu ludzka myśl dyskursywna, czyli humanistyka. Wyrzucisz ją ze szkół, wróci w literaturze. Będziesz próbował zabić budżetem czy nakazem – odezwie się głosem niespodziewanego następcy. Owszem, zaburzono ciągłość trwania Akademii w końcu wieku VI (to obiecana pointa). Zlikwidowano Akademię Platońską, a afrykańskie ośrodki intelektualne pochłonął potop barbarzyństwa i wojującego islamu. Jednak przetrwały wyspy. Archipelag klasztorów, muzułmański Dom Mądrości w Bagdadzie, Al-Azhar w Kairze, uczelnia Magnaura w Konstantynopolu, kilka jeszcze innych enklaw, które dziedziczyły tradycję, by przenieść ją w przyszłość. Przeniosły. Udało się. Zgaszony płomyk akademizmu eksplodował wielkim światłem u progu nowego tysiąclecia najpierw w Bolonii, Paryżu, Oxfordzie, Modenie i Salamance. Narodziły się uniwersytety. Trwają po dziś dzień. I jest to fenomen nie do pokonania.