Rodzina marszałków wodnych

Bartłomiej Marszałek frunie nad wodą w tempie 250 km na godzinę, niewiele widzi z kabiny łodzi i jeszcze do tego dopłaca. Ale to jest właśnie sens jego życia.

Aktualizacja: 28.08.2015 16:59 Publikacja: 28.08.2015 01:00

„Ferrari na wodzie” Bartłomieja Marszałka: prawdziwie epickie bryzgi

„Ferrari na wodzie” Bartłomieja Marszałka: prawdziwie epickie bryzgi

Foto: archiwum prywatne

W roku 1982 podczas wyścigu na jeziorze Gatow w Berlinie Zachodnim Waldemar Marszałek omal nie stracił życia. Łódka wyleciała w powietrze i wpadła do wody. Przy szybkości grubo ponad 100 km na godzinę zderzenie z wodą jest gorsze od uderzenia w ścianę. Marszałek znalazł się w stanie śmierci klinicznej. Jego kibice przyzwyczaili się, że łamie w wypadkach ręce, nogi, żebra, że trzeba go zszywać. Ale tak źle jak wtedy jeszcze nie było. Przez kilkanaście dni pływał już po jeziorach niebiańskich, wolał jednak ziemskie. Był już po tamtej stronie, otrzepywał się tym razem dłużej niż zwykle, po czym znowu wsiadł do realnej łódki i wrócił do życia. We wrześniu roku 1983 urodził się jego drugi syn – Bartłomiej. Pierwszy, Bernard, miał wtedy niespełna siedem lat. Do czasu feralnego wypadku Waldemar Marszałek zdobył trzy tytuły mistrza świata. Później dodał kolejne trzy. Mówiono o nim, że jest niezniszczalny, niezatapialny i jako jedyny na świecie ma stopień marszałka wodnego.

Przedszkolem dla obydwu synów były pomosty przystani na Wiśle i na jeziorach, a ślizgacz ojca, zawsze z numerem 11, zastępował im konika na biegunach. Pani Krystyna Marszałek była żoną, matką, opiekunką, pielęgniarką, a nieformalnie i z konieczności stała się też menedżerem najpierw męża, potem obydwu synów, teraz już tylko Bartka. Spoiwem całej rodziny stała się woda.

Waldemar Marszałek swój ostatni tytuł mistrza świata zdobył w 51. roku życia. Zszedł z areny tuż przed sześćdziesiątką jako najbardziej utytułowany motorowodniak. Bernard poszedł w jego ślady. Tytuł mistrza świata zdobył, mając 27 lat. Wygrał zawody w Żninie w klasie O-350. Cztery lata później już nie żył. Zmarł w roku 2007 w wyniku ataku astmy. Świat Marszałków się zawalił.

Dla Bartka śmierć starszego brata była taką samą tragedią jak dla rodziców. Bracia byli też przyjaciółmi, wspierali się, najpierw jako dzieci czyścili ojcu łódkę, przykręcali śrubki, potem pomagali w poważniejszych pracach i zawsze wierzyli, że kiedyś mu dorównają. Kiedy Bernard zmarł, Bartek miał świadomość, że został sam, a dla rodziców jego wyniki sportowe przestały mieć znaczenie. Ważne, żeby był zdrowy i szczęśliwy.

Tyle że w tej rodzinie szczęście polega na spełnianiu marzeń, a można je spełnić tylko na wodzie. Bartek był skazany na ślizgacze, jak ojciec i brat.

Kubicą nie jestem

Ludzie pytają Bartłomieja, czym się różni Formuła 1 H2O od Formuły 1 na kołach, a on od Roberta Kubicy. „Jest sporo podobieństw i wiele różnic. W obydwu seriach zawodnicy ścigają się w zespołach i walczą o punkty mistrzostw świata. Pojemność silnika samochodu wynosi 1,6 litra, a łodzi 2,5 litra. Bolid ma 600 KM, a łódź – 450 KM. Kierowcy Formuły 1 osiągają prędkości do 360 km na godzinę, a łódź – do 250 km na godzinę. Szybkość na starcie jest podobna. Samochód osiąga 100 km na godzinę w czasie 2,4 sekundy, a łódź o jedną dziesiątą sekundy wolniej. Samochód i łódź wyścigowa zbudowane są z takich samych materiałów: karbonu i kevlaru. W łodzi nie ma skrzyni biegów ani hamulców, a podczas wyścigu nie można zjechać do serwisu – wyjaśnia Bartłomiej.

Waldemar Marszałek był całe życie związany był z klubem Polonia Warszawa. Łódkę trzymał w blaszanym kontenerze obok wejścia na stadion przy Konwiktorskiej. Bartek patrzył, jak ojciec dokręca śrubki w silniku, a kiedy mu się nudziło, biegł na basen pod trybunami. I dzięki temu nauczył się pływać. W liceum trenował koszykówkę i pływanie, ale myślał o tym, kiedy ojciec da mu wreszcie wsiąść do łódki. Doczekał się w roku 2005. Miał 21 lat. Wsiadł i nie potrafił wystartować. Kiedy już się udało, wcale nie było tak, jak sobie wyobrażał. Czuł, jak ślizgacz uderza nierówno o taflę wody, co wcale nie było przyjemne. I nagle cisza – łódka zaczęła się ślizgać po falach, frunęła nad wodą, świat zostawał z tyłu. Krzyczał z radości. I już wiedział, co chce w życiu robić.

W następnym roku został wicemistrzem świata w klasie 350 ccm, czyli w kategorii, w której ojciec był mistrzem dwa razy, a Bernard raz. Podczas zawodów na Łotwie jeszcze nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństw, jakie niosły silny wiatr i wysoka fala. Wszyscy jechali ostrożnie, a on wyciskał z maszyny, ile fabryka dała, aż w ostatnim wyścigu zatarł silnik. Jednak to, co zdobył wcześniej, wystarczyło do srebrnego medalu. Od tej pory wszyscy wiedzieli, że skoro pojawił się na wodzie trzeci Marszałek, to nadzieje na zwycięstwa trzeba odłożyć.

Bartek Marszałek próbował się ścigać katamaranem w Augustowie. Zaczął skromnie, od silnika 60-konnego, potem był dwulitrowy, na którym wystartował w zawodach Endurance na jeziorze Necko w zespole stoczni Balt Yacht. To już była Formuła 2. Ojciec stał na pomoście, łapał czas treningowych biegów i rwał sobie włosy z głowy. – Do dupy z taką robotą, nie można robić kichy – mówił ni to do siebie, ni do syna.

Waldemar Marszałek jest człowiekiem łagodnym, ale ma rozwinięty ponad miarę zmysł perfekcji, co sprawia, że bywa trudny. Albo robi coś najlepiej, albo w ogóle nie robi. Synowie przejęli ten gen, bo nie mieli wyjścia. Żona i mama się podporządkowała. Bartek wiedział, że musi próbować tak długo, aż ojciec przestanie gadać. W końcu to był ich wspólny interes. I za którymś razem łódka przestała się kolebać między falami, tylko na nie wskoczyła. I śmigała od tej pory jak trzeba, „tańczyła po falach".

Nie tylko ojciec patrzył, jak Bartek ujarzmia katamaran. Najpierw Łotysze zaprosili go do udziału w mistrzostwach świata Formuły 2 w Rydze. Tam zobaczyli go następni promotorzy, tym razem z włoskiego zespołu Nautica, i uznali, że trafił się talent. Problem polegał na tym, że Bartek nie miał swojej łódki. Na pierwszy rzut oka jego łódź z Formuły 2 nie różniła się od tej z Formuły 1. Jednak to były tylko pozory, ponieważ F1 H2O to już najwyższa światowa liga. Szanse w starciu z konkurentami wyglądały tak, jak małego fiata z mercedesem. Gdyby stać go było na wykupienie miejsca w profesjonalnym zespole, toby to zrobił, bo najbogatsi tak robią. Ale mógł jedynie prowizorycznie przerobić F2 na F1 i jechać na talencie.

To wtedy, żeby zaistnieć w Formule 1, zainwestował wszystko, co miał. Prywatne życie przestało mieć znaczenie, wszystko podporządkował wyścigom. Jednak nawet pieniądze za sprzedane mieszkanie i od ówczesnych sponsorów nie wystarczyły, aby rywalizować z konkurentami jak równy z równym.

To było raptem przed czterema laty, a wyglądało jak typowa polska prowizorka. Nawet na tej łodzi Marszałek zdobył pierwszy punkt mistrzostw świata. Sprawa rozwiązała się sama, kiedy na zawodach w Abu Zabi przejechał po niej Amerykanin, przecinając ją na pół. Marszałkowie nie mieli wyboru. Kupili od Szwedów używaną łódkę F1, jak kupuje się samochodowe rzęchy w Niemczech, i przez półtora roku ją reanimowali. W roku 2013 Bartłomiej Marszałek wystartował nią w Kijowie, pierwszy raz w barwach Lotto. I tak już zostało.

Łódka jak marzenie

Gdyby nie Totalizator Sportowy, nie byłoby nowej łodzi ani całej tej zabawy. W sportach motorowych powstał program o nazwie Szkoła Mistrzów Lotto. W dwuosobowych zespołach obok mistrza jest uczeń, który teoretycznie powinien wkrótce zająć jego miejsce. W rajdowych samochodach osobowych mistrzem jest Krzysztof Hołowczyc, a uczniem Martin Kaczmarski, w ciężarowych mistrz to Jarosław Kazberuk, uczeń Robin Szustkowski, w zawodach motorowodnych duet tworzą Waldemar i Bartłomiej. Ojciec jest jednocześnie mistrzem. Nie ma lepszego układu.

Totalizator Sportowy określa budżet, w ramach którego Szkoła Mistrzów funkcjonuje. Ale firma dobrze wiedziała, że aby myśleć o sukcesie Marszałka, musi zadbać o sprzęt, na którym znajduje się reklama Lotto.

– Pierwszy raz, po dziesięciu latach startów, mam wreszcie nową łódź, zrobioną dla mnie. Przez dwa lata budowano ją w Como, w zespole DAC Racing, którego szefem jest Guido Cappellini, dziesięciokrotny mistrz świata w Formule 1 H2O. W tym czasie bodaj 15 razy jechałem tam z Warszawy busem, spałem po drodze na parkingach. Ale musiałem tam być, żeby wszystkiego dopilnować. Początkowo Włosi, którzy mnie nie znali, myśleli, że reklamowana przeze mnie stocznia jest własnością mojej rodziny albo że jestem synem jakiegoś bogacza, który w ramach fanaberii postanowił kupić mi łódkę. Wielu takich jest w tej branży. Ale kiedy zorientowali się, w jakich warunkach podróżuję i że potrafię jeździć, ich stosunek bardzo się zmienił. Tak się zdobywa szacunek. Zresztą jestem przyzwyczajony do takich podróży. Kiedy miałem 20 lat, pojechałem busem ze starą łódką do Rosji, mając stracha, czy wrócę. Teraz po części jeżdżę do Belgii, a korzystam z cargo na lotnisku w Luksemburgu – opowiada Bartłomiej Marszałek.

Nowa łódź jest warta mniej więcej tyle co dobry samochód wyścigowy. Za te pieniądze można kupić mieszkanie w centrum Warszawy, nawet w wieżowcu zaprojektowanym przez Daniela Libeskinda. – Jestem szczęśliwy, bo mam wreszcie ferrari na wodzie, ale boję się, co będzie, gdy otrę się o słupek – mówi Bartek.

Wie, co mówi. Jedna łódka to ciągły strach oznaczający rezygnację z ryzyka podczas wyścigu. A żeby wygrać, trzeba ryzykować. Pięciu najlepszych kierowców w F1 H2O ma po kilka łódek. Kiedy 2 sierpnia podczas zawodów w Porto Sami Selio wyleciał w powietrze, jego katamaran już drugi raz w tym sezonie został uszkodzony. Finowi nic się nie stało, bo bezpieczeństwo kierowców jest dla konstruktorów tych priorytetem. Selio przesiądzie się do innego katamarana. Gdyby to samo spotkało Marszałka, oznaczałoby koniec zawodów, bo nie miałby na czym startować.

Widać, że robi postępy jako kierowca, że coraz bliżej mu do tych najlepszych, i chociaż to nie są siermiężne czasy ojca, ciągle tych najlepszych trzeba gonić kosztem rozmaitych wyrzeczeń. A jednocześnie ma poczucie, że jest jedynym kierowcą F1, który dostał się do elitarnej grupy bez zaplecza finansowego i mocnych menedżerów. Wszystko zawdzięcza sobie.

W zawodach F1 H2O startuje 21 kierowców w dziesięciu zespołach: CTIC China, Abu Dhabi, F1 GC Atlantic, Mad-Crock Baba Racing, F1 Team Sweden, Motorglass F1 Team, Emirates, Victory, EMIC i Maverick Racing. Marszałek jest trzecim kierowcą włoskiego Motorglass. Oprócz niego jeżdżą w nim Włoch Francesco Cantando oraz Austriak Bernd Enzenhofer. Wśród startujących jest jedna kobieta, 39-letnia Norweżka Marit Stromoy. Od 32-letniego Marszałka młodszych jest sześciu kierowców. Regulamin przewiduje starty do 60. roku życia. Jeden z najlepszych na świecie, Philippe Chiappe, mistrz świata z roku 2014, drugi w klasyfikacji trwającego sezonu, jest o 20 lat starszy od Marszałka. Na pierwsze ważne zwycięstwo w zawodach o mistrzostwo świata musiał czekać 16 lat, bo tyle trwało dopasowywanie się do kolejnych łodzi i nabieranie doświadczenia.

Delikatna kwestia równowagi

Łódka waży 450 kg. Ja ważę 80 kg, tankujemy 90 litrów paliwa, a spalamy litr na kilometr. Po zakończeniu wyścigu bolid musi ważyć 530 kg. Od 20 do 30 kg trzeba rozłożyć tak, aby nie poleciał albo nie wbił się w taflę wody. Musi być równomiernie obciążony. To jest jeden z większych problemów kierowców pracujących nad odpowiednim balansowaniem każdej nowej łodzi. Na początku sierpnia podczas wyścigu na rzece Duero w Porto już myślałem, że wylecę w powietrze, ale wtedy Bernard z góry przycisnął łódkę do wody. Problem polega na tym, że ja się wciąż do niej przyzwyczajam, a nie mogę jej mieć na co dzień i trenować. Po wyścigu w Porto została załadowana do kontenera i zobaczę ją dopiero na przełomie września i października na zawodach w Chinach. Praktycznie w tej łodzi jeszcze nie trenowałem w Polsce i muszę ją dopiero „rozjeździć". W przyszłości muszę mieć możliwość treningu jak wszyscy pozostali kierowcy – opowiada Bartłomiej Marszałek.

Porównanie z Robertem Kubicą staje się więc coraz mniej sensowne. Pod względem zarobków również. – Na razie to ja płacę, żeby być w teamie Motorglass. Płacę absolutne minimum, ale to i tak dużo. Za tzw. logistykę łodzi, przeloty, hotele, natomiast łódź jest moja i silniki też. Wożę je na lawetach, w busach, sam przygotowuję, tnę koszty, gdzie się da, bo są astronomiczne. Jak już złożymy i dopieścimy z ojcem silnik w Warszawie, wysyłam go samolotem do padoku na miejsce startu w Grand Prix. Mogę natomiast startować ze swoimi reklamami. To przede wszystkim Lotto, które jest obecnie jedynym partnerem finansującym starty, podróże i mój rozwój.

Podczas zawodów przy każdym kierowcy pracuje około dziesięciu osób. To są specjaliści od silnika, śmigła, kompozytów, z których składa się łódź, telemetrii. Są wśród nich Kanadyjczycy, Skandynawowie, Łotysze, Chińczycy. Gdybym nawet miał większe pieniądze, nie mógłbym ich zatrudnić, bo wszyscy już pracują dla różnych stajni. Jest ich w sumie około stu na świecie. Mogę liczyć na cztery zaufane osoby z Polski i tyle zabieram na zawody. Dwie to pracownicy stoczni Balt Yacht pomagający w pracach fizycznych.

Moja dziewczyna Nikola od trzech lat jeździ ze mną jako tak zwany Radio Man, a raczej Radio Woman. To jest funkcja będąca odpowiednikiem nawigatora czy pilota w samochodzie, tyle że ona zostaje na brzegu i przez radio mówi mi, jaka jest sytuacja na trasie, jaka fala, z której strony powinienem zaatakować, na kogo muszę uważać. To jest ważne, bo bywają takie chwile, wcale nierzadkie, że płynąc w tempie 200 km na godzinę, kilkadziesiąt centymetrów od siebie, zalewani wodą wylatującą spod bolidów rywali, w ogóle nie widzimy trasy. Jedziemy na wyczucie. Blisko pół tony jest wtedy oparte na małym śmigle, jedynej części łódki mającej kontakt z wodą. Stop metali, z jakich zbudowane jest to śmigło, stanowi tajemnicę producenta. Czwarta osoba to oczywiście mój ojciec. On wszystko widzi, więc daje mi rady jak trener – mówi Bartek.

Sześciocylindrowy silnik to amerykański Mercury. Takich używają bodaj wszyscy kierowcy F1 H2O. Ale silnik silnikowi nierówny. Waldemar Marszałek ma opinię eksperta w dziedzinie budowy silników. Udoskonalał nawet te, które wyszły z fabryki Dietera Koeniga w Berlinie Zachodnim, zresztą ku jego zadowoleniu. W domu państwa Marszałków obok lotniska na Bemowie jednym z najważniejszych miejsc jest duża piwnica. To skrzyżowanie muzeum sportu motorowodnego, sali gimnastycznej i warsztatu, który cieszy się wśród motorowodniaków opinią jednego z najlepszych na świecie.

Dawniej wiadomo było, że jak Waldemar Marszałek weźmie do ręki śrubokręt, to łodzie przeciwników zostaną za nim 10 m na starcie. Dziś to jest bardziej skomplikowane. Do regulacji używa się wielu precyzyjnych instrumentów pomiarowych. Ojciec z synem za ich pomocą określają ruch korbowodów, sprawdzają luz we wszystkim, co się w silniku rusza, przygotowują go w zależności od miejsca startu. Bo inaczej łódź zachowuje się w zimnej Finlandii, a inaczej w ciepłym Porto czy w Zatoce Perskiej. Sprawdza się to wszystko z dokładnością do jednej tysięcznej milimetra. Przecież na takim samym silniku jedni pędzą z szybkością 220, a drudzy tylko 210 km na godzinę. Niebawem pojadą z ojcem i 100-kilogramowym silnikiem do Kanady, gdzie w warunkach niemalże centrum kosmicznego będą wspólnie z największym specem na świecie ten silnik modyfikować. Kiedyś nie mógł się temu nadziwić Koenig, teraz może zdziwią się inżynierowie z Mercury'ego. Marszałek senior ma miarkę w oku i uchu.

Silnik silnikiem, ale łódź prowadzi człowiek. Bartek musi codziennie ćwiczyć, jest pod stałą kontrolą lekarzy. Podczas wyścigu przeciążenia są porównywalne z tymi, jakich doznają piloci myśliwca F-16. Skończył studia na AWF, biegle mówi po angielsku. Spełniają się jego kolejne marzenia. Doszedł do ostatniego, pozostał już tylko najwyższy stopień podium.

Nic na pół gwizdka

W sporcie nie można niczego robić na pół gwizdka. Albo oddajesz się temu i płacisz, godzisz się na wyrzeczenia, żeby osiągnąć cel, i wtedy masz szanse, albo starasz się jakoś klecić jedno z drugim. Dokonałem wyboru. Nie mam przyjaciół. Wszyscy poznikali, kiedy okazało się, że moje życie jest uzależnione od kalendarza startów i treningów. Dobrze, że mam dziewczynę, która myśli tak jak ja i jest ze mną wszędzie. Ciągle dokładam. Nie mam nawet bazy w moim rodzinnym mieście. Potrzebuję 100-metrowego lokalu w Warszawie bez wygód. Wystarczą światło i toaleta. Do reszty dopłacę. Chodzi o to, żebym miał gdzie rozłożyć łódkę, silnik, przyjąć inżynierów z Włoch i innych gości ze świata, zaangażowanych w ten sport i moje starty. Dla mnie to ważne. W piwnicy już się nie da. Lotto jest znakomitym sponsorem, daje mi tyle, abym przez sezon mógł jeździć swobodnie. Ale jeden sponsor w tym drogim sporcie to za mało – mówi Bartłomiej Marszałek.

– Wcale nie jestem szczęśliwy, że on się ściga – przyznaje Waldemar Marszałek, ale chyba sam w to nie wierzy. Przecież od ponad pół wieku to jest sens ich życia. Cały ten warszawski z dziada pradziada dom to łódki, Polonia na Konwiktorskiej, dwa jamniki, które na kanapę wchodzą po zbudowanych dla nich schodkach, i miejsce na czterometrową choinkę. A mama czuwa, żeby było normalnie.

W roku 1982 podczas wyścigu na jeziorze Gatow w Berlinie Zachodnim Waldemar Marszałek omal nie stracił życia. Łódka wyleciała w powietrze i wpadła do wody. Przy szybkości grubo ponad 100 km na godzinę zderzenie z wodą jest gorsze od uderzenia w ścianę. Marszałek znalazł się w stanie śmierci klinicznej. Jego kibice przyzwyczaili się, że łamie w wypadkach ręce, nogi, żebra, że trzeba go zszywać. Ale tak źle jak wtedy jeszcze nie było. Przez kilkanaście dni pływał już po jeziorach niebiańskich, wolał jednak ziemskie. Był już po tamtej stronie, otrzepywał się tym razem dłużej niż zwykle, po czym znowu wsiadł do realnej łódki i wrócił do życia. We wrześniu roku 1983 urodził się jego drugi syn – Bartłomiej. Pierwszy, Bernard, miał wtedy niespełna siedem lat. Do czasu feralnego wypadku Waldemar Marszałek zdobył trzy tytuły mistrza świata. Później dodał kolejne trzy. Mówiono o nim, że jest niezniszczalny, niezatapialny i jako jedyny na świecie ma stopień marszałka wodnego.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku
Plus Minus
„Pić czy nie pić? Co nauka mówi o wpływie alkoholu na zdrowie”: 73 dni z alkoholem