Marcus Brauchli: Gdyby nie wirus, Biden by przegrał

Stany Zjednoczone będą teraz skoncentrowane na sobie jak nigdy od okresu międzywojennego - mówi Marcus Brauchli, były redaktor naczelny „The Wall Street Journal" i „The Washington Post".

Publikacja: 13.11.2020 10:00

Joe Biden z bliskimi podczas przemówienia w rodzinnym Wilmington w stanie Delaware, po ogłoszeniu pr

Joe Biden z bliskimi podczas przemówienia w rodzinnym Wilmington w stanie Delaware, po ogłoszeniu przez media jego wygranej z Donaldem Trumpem, 7 listopada 2020 r.

Foto: AFP

Plus Minus: Od Niemiec po Koreę Południową – świat z utęsknieniem czeka na przejęcie sterów rządu Stanów Zjednoczonych przez Joe Bidena. Te nadzieje się spełnią czy też nowy prezydent stanie przed takimi wyzwaniami wewnętrznymi, że sprawy międzynarodowe zejdą dla niego na drugi plan?

Joe Biden ma ogromne doświadczenie w polityce światowej, choćby z czasów, gdy był przewodniczącym komisji spraw zagranicznych Senatu czy wiceprezydentem. Doskonale wie zatem, jak bardzo poza granicami Ameryki go potrzebują. Ale jeszcze lepiej wie, że Donald Trump, choć brakiem kompetencji doprowadził do uśmiercenia przez covid 250 tys. Amerykanów i nie potrafił zapobiec najgłębszemu załamaniu gospodarki od kryzysu lat 30. XX wieku, dostał ponad 70 mln głosów i o mało nie wygrał tych wyborów. Nie ma więc dziś dla Bidena rzeczy pilniejszej, niż przywrócić jedność narodu, godność, jaka przysługuje każdemu niezależnie od koloru skóry. Wszystko inne będzie temu podporządkowane. Inaczej trumpizm szybko wróci.

Ameryka wraca do okresu izolacjonizmu?

Owszem, Stany będą teraz skoncentrowane na sobie jak nigdy od okresu międzywojennego. Ale to jest proces, który nie zaczyna się wraz z Bidenem. W tym kierunku szedł przecież już Trump. Wycofał nasze wojska z Afganistanu, zakończyłby ten proces także w Syrii, gdyby nie opór generalicji. Sekretarz stanu Mike Pompeo sygnalizował, że cały nasz kontyngent powinien opuścić także Irak, a w Bagdadzie należy zamknąć naszą ambasadę. Na szczęście tego nie zrobiono, bo to postawiłoby Bidena w niezwykle trudnej sytuacji, z Irakiem będącym zasadniczo przybudówką Iranu. Taki izolacjonizm forsował jednak także Bernie Sanders, to popularny koncept również wśród wyborców demokratów.

Ameryka umyje ręce od problemów międzynarodowych?

Oczywiście nie. Biden uspokoi naszych sojuszników w NATO. Przestanie naciskać na Koreę Południową i Japonię, aby płaciły astronomiczne rachunki za amerykańskie bazy. Jeszcze bardziej niż Trump będzie się stawiał Chinom, nie tylko dlatego, że budując obozy koncentracyjne dla swoich przeciwników czy likwidując autonomię Hongkongu, Xi Jinping obrał bardzo ostry kurs, ale także dlatego, że Chiny stają się coraz bardziej niebezpiecznym rywalem Stanów. Biden zaostrzy również politykę wobec autorytarnych reżimów w Rosji i Turcji i ich imperialnych ambicji. Ale powtarzam: to nie będzie dla niego priorytet.

To nie będzie zresztą wyjątkowy układ w historii Ameryki. Po drugiej wojnie światowej Waszyngton zaangażował się w świat, bo zrozumiał, jak wielką cenę przyszło mu zapłacić za bezczynność, gdy Niemcy i Japonia budowały swoją potęgę u progu wojny. Później zaś trzeba było powstrzymać zagrożenie, jakie niósł Związek Radziecki. Jednak przez większość swojej historii Stany patrzyły do wewnątrz. Woodrow Wilson pod koniec pierwszej wojny światowej zdołał wciągnąć USA w europejski konflikt tylko dlatego, że oszukał wyborców: został prezydentem na fali obietnic utrzymania izolacjonistycznej polityki.

Doświadczenie prezydentury Trumpa pokazuje, że liberalna demokracja jest w Stanach zagrożona?

Trump w tym roku przegrał, ale dla mnie wynik tych wyborów jest bardziej pesymistyczny niż tych z 2016 r. Dostał w nich więcej głosów niż przed czterema laty. A przecież wówczas przed werdyktem urn stawał nie tyle polityk, ile człowiek, który kreował się na rzutkiego kapitalistę, gwiazdę show-biznesu, który ubiegał się o nominację republikanów tylko dlatego, że tak mu pasowało taktycznie, ale który wcześniej wspierał i demokratów. Tym razem wyborcy wiedzieli, na kogo głosują: na człowieka, który choć nie buduje konsekwentnie systemu autorytarnego jak Putin czy Erdogan, to przecież ma tak silne skłonności narcystyczne, że jest gotów zmieść wszystko na swojej drodze, również instytucje demokratycznego państwa, aby dopiąć swego. Kiedy kierowałem „Wall Street Journal", spotkałem wielu miliarderów. Są często otoczeni klakierami, którzy liczą, że dzięki temu skapnie im choć kropelka ich fortuny. Trump od dzieciństwa był wychowany w takim świecie. Nigdy nikt mu nie mówił „nie". To mocno wpłynęło na jego charakter.

Ameryka pierwszy raz stanęła przed tak fundamentalnym ustrojowym zagrożeniem?

Z pewnością nie! Przez wiele dekad poprzedzających wojnę secesyjną obietnicę wolności w Deklaracji niepodległości wielu Amerykanów interpretowało jako wolność posiadania innej istoty ludzkiej. Z kolei gdy w 1932 r. został wybrany na prezydenta Franklin D. Roosevelt, wielu namawiało go, aby przejął uprawnienia dyktatorskie, tak bardzo kraj był roztrzaskany przez wielki kryzys finansowy. Po drugiej wojnie światowej maccartyzm, wietrzenie wszędzie spisku komunistycznego, złamało życie wielu porządnym ludziom nie tylko w polityce i służbie cywilnej, ale też w Hollywood.

Ogromna polaryzacja dochodów, poczucie braku perspektyw, jakie ma wielu Amerykanów, są źródłem dzisiejszego zagrożenia dla demokracji?

Nie chodzi tylko o rosnącą przepaść między niewielką grupą bogatych i rzeszą biednych, ale także o niespełnione oczekiwania podsycane przez marketing, nowe technologie. W czasie kryzysu finansowego lat 2008–2009 kilkanaście procent Amerykanów straciło nie tylko pracę, ale i domy, na które często tak naprawdę nie było ich stać. To doświadczenie ciąży na naszym społeczeństwie do dziś. Dlatego w wyborach w 2016 r. ogromna część społeczeństwa chciała odrzucić dotychczasowy system, sygnalizowała głębokie zmęczenie jałowymi sporami dwóch głównych partii, które od dziesięcioleci monopolizują życie polityczne w Waszyngtonie. Co prawda Hillary Clinton, uosobienie establishmentu, przegrała kilkudziesięcioma tysiącami głosów, których jej zabrakło w kluczowych stanach, bo tuż przed głosowaniem dyrektor FBI James Comey podjął decyzję o zbadaniu jej podejrzanego konta e-mail, jednak jakże trudna była jej droga do demokratycznej nominacji! Musiała stawić czoło Berniemu Sandersowi, który nie jest politykiem Partii Demokratycznej, ale socjalistą, i który tylko w taki sposób dostrzegł możliwość zdobycia Białego Domu. Takim samym outsiderem był Trump, tylko po prawej strony sceny politycznej.

Trudno jednak wyobrazić sobie polityka bardziej związanego z establishmentem Waszyngtonu niż Joe Biden, który po raz pierwszy został senatorem 47 lat temu. A jednak Amerykanie wybrali go na prezydenta.

Biden nie wygrałby tych wyborów, gdyby nie covid! To był więc w pewnym sensie wypadek przy pracy. Trump nie zdołał pokonać instytucji Waszyngtonu i uważam, że to bardzo dobrze. Ale to wcale nie jest zdanie wielu Amerykanów. Dla nich Trump, przystępujący do tych wyborów jako outsider, który musi dokończyć robotę, nadal wydaje się bardzo atrakcyjną opcją. Biden nie jest jednak jedynym czołowym politykiem Partii Demokratycznej, który należy do ścisłego establishmentu. Nie inaczej trzeba opisać Nancy Pelosi, przewodniczącą Izby Reprezentantów, czy Chucka Schumersa, lidera demokratów w Senacie.

Demokraci nie czują, jakie są oczekiwania Amerykanów?

To jest partia bardzo podzielona. O tym świadczy sukces w prawyborach przedstawicieli radykalnej lewicy, Berniego Sandersa czy Elizabeth Warren, ale także kariera charyzmatycznej kongresmenki z Nowego Jorku Alexandrii Ocasio-Cortez, która potrafi pociągnąć młodych. Jednak w takim układzie najbardziej doświadczeni politycy zwykle potrafią dzielić różne frakcje i sami utrzymywać się u władzy. Podobnie zresztą jest u republikanów, gdzie przeciwko tradycyjnym konserwatystom wystąpił radykalny ruch Tea Party. Na to wszystko nakłada się problem pokoleniowy. Pelosi ma 80 lat, Biden wkrótce będzie ich miał 78, Trump – 75, lider republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell – 79. Można się poczuć jak w Związku Radzieckim lat 80.

Rahm Emanuel, szef administracji Białego Domu za Baracka Obamy, uważa, że Biden znalazł się w sytuacji „psa, który dogonił samochód": nie wie, co zrobić ze swoim zwycięstwem, jak rozwiązać problemy Ameryki, które doprowadziły ją do takiej desperacji.

Biden doskonale zdaje sobie sprawę z polaryzacji dochodów w Ameryce. W czasie kampanii wiele rozmawiał z robotnikami, osobami o niskich dochodach. Pytanie, czy zdoła przełamać aparat Partii Demokratycznej, który ma własne priorytety: rozwiązanie problemów nielegalnej imigracji, uregulowanie wolnego handlu, utrzymanie dobrych relacji z wielkim biznesem. Biden ze względu na wiek nie chce jednak ubiegać się o drugi mandat, a to mu daje dużo więcej swobody w działaniu.

Zdecyduje się na coś w rodzaju New Dealu Roosevelta, budowę zabezpieczeń socjalnych, jakie znamy z Europy Zachodniej?

To jest z pewnością dla niego wielka pokusa. Ale i pułapka. W amerykańskim społeczeństwie wiedza ekonomiczna i polityczna jest bardzo mierna. Z terminem „socjalizm" ludzie utożsamiają i to, co mamy w Niemczech, i to, co na Kubie i w Wenezueli. Właśnie dlatego, nazywając Bidena socjalistą, Trump przyciągnął tyle głosów Latynosów na Florydzie i zdobył ten stan. Wielu robotników, owszem, uważa, że trzeba stworzyć lepsze warunki pracy, pozwolić na działanie związków zawodowych. Ale inni obawiają się już, że ten „socjalizm" oznacza oddanie zbyt dużej władzy różnym podejrzanym grupom interesu. Dlatego tak wielu górników postawiło w 2016 r. na Trumpa, choć jego obietnice odbudowy kopalń był nierealne, tak wielu farmerów i robotników uwierzyło, że wojna handlowa z Chinami będzie im służyć, choć odcięła rynki zbytu dla amerykańskiej produkcji rolnej i spowodowała wzrost cen wielu podstawowych produktów konsumpcyjnych.

Jaki jest zatem plan Bidena?

Zacznie od próby uporania się z pandemią. Dalej postawi na ochronę środowiska – ale w taki sposób, aby prowadziło to do powstania milionów wartościowych miejsc pracy. Chodzi o nowe normy ocieplania budynków, obniżenie cen aut elektrycznych, budowę dla nich w całym kraju stacji ładowania. Kolejny punkt: powrót do Obamacare, powszechnego systemu ubezpieczeń zdrowotnych, który będzie dostępny także dla gorzej sytuowanych Amerykanów. Podobnie Biden będzie chciał obniżyć koszty edukacji, w szczególności wyższej. Rozwój zdalnego nauczania w czasie pandemii pokazał, jak wiele mogą tu dać innowacyjne rozwiązania.

Nowy prezydent powróci do protekcjonistycznej polityki Donalda Trumpa?

Byłbym zaskoczony, gdyby w dalszej części kadencji nie zawarł umów o wolnym handlu z naszymi sojusznikami w Europie i Azji. Ale nie zrobi tego od razu. Musi pokazać, że dla niego priorytetem są pracownicy wielkich zakładów przemysłowych w Ameryce.

Trump nie ma jednak sporo racji, gdy mówi, że globalizacja w obecnym kształcie mocno przyczyniła się do polaryzacji dochodów w Stanach?

Problem leży gdzie indziej: nie w tym, że amerykańskie koncerny zarabiają krocie na handlu światowym, tylko w tym, jak te zyski są dzielone. Dziś w nieproporcjonalnym stopniu idą do akcjonariuszy, dochody z kapitału są znacznie większe niż dochody z pracy. Temu służą uregulowania fiskalne: podatki od zysków kapitałowych są o wiele niższe niż te od dochodów osobistych. Politycy twierdzą, że to warunek, aby firmy dalej inwestowały w Ameryce, ale dla mnie to nie ma sensu, bo jeśli ktoś ma pieniądze, to w każdym wypadku będzie chciał je zainwestować, nawet jeśli przyniesie to mniejszy dochód. Czy jednak Biden zdoła przełamać opór w tej sprawie, nie wiem.

Trump pozostawia po sobie Sąd Najwyższy, w którym sześcioro spośród dziewięciorga sędziów ma zapatrywania konserwatywne. To zapowiedź rewolucji cywilizacyjnej, choćby odrzucenia prawa do aborcji?

Nie jest to takie proste. Sąd Najwyższy jest powołany do interpretacji konstytucji, a nie wyrażania poglądów swojego składu orzekającego. Ale nawet gdyby doszło do zmiany wyroku z 1973 r. zezwalającego na przerywanie ciąży, liberalnie nastawione stany będą szukały sposobu ominięcia takiego orzeczenia. Dziś dokładnie to samo, tylko w odwrotnym kierunku, robią stany rządzone przez republikanów.

Amerykanie są gotowi na kobietę na czele państwa? Kamala Harris wydaje się dziś mieć dobrą pozycję wyjściową, aby zdobyć w 2024 r. Biały Dom.

Biden, owszem, był wiceprezydentem, ale tu nie ma żadnego automatyzmu. To jest wręcz dość rzadka sekwencja. Harris pozostaje więc wciąż jeszcze bardzo daleko od prezydentury. Ale Ameryka jest przygotowana na kobietę na tym stanowisku, to akurat nie jest dla wyborców żadnym problemem.

Trump, wszystko na to wskazuje, odchodzi. Ale zdaniem wielu trumpizm pozostaje.

Jak już mówiliśmy, Trump wchodził w 2016 r. do wielkiej polityki jako outsider, wbrew republikanom. Ale przez cztery lata gruntownie zmienił partię. Ci, którzy – jak nieżyjący już senator z Arizony John McCain czy deputowany do Izby Reprezentantów z tego stanu Jeff Flake – próbowali stawić mu czoło, zostali odsunięci. Pozostali Trumpowi się podporządkowali. Był to nieraz przykry widok, jak w przypadku niegdyś bardzo bliskiego McCainowi senatora z Karoliny Południowej Lindseya Grahama, który dla prezydenta byłby dziś gotów zrobić wszystko. Chętnych do przejęcia schedy po Trumpie i kontynuowania jego linii jest zresztą teraz wielu: senatorowie Ted Cruz z Teksasu, Tom Cotton z Arkansas, Josh Hawley z Missouri, Marco Rubio z Florydy czy była gubernator Karoliny Południowej Nikki Haley.

Na razie Trump nie daje za wygraną, wciąż nie uznaje swojej przegranej. Dlaczego?

Od lat wszyscy staramy się odgadnąć motywy jego działania! Ludzie z jego otoczenia mówią mi, że jego prawnicy chcą zajść jak najwyżej w tym sporze w strukturach wymiaru sprawiedliwości, bo tylko tak będą mogli powiedzieć Trumpowi: szefie, nic więcej nie dało się zrobić, trzeba uznać porażkę. Nie sądzę jednak, aby to wszystko było przekonujące nawet dla zwolenników tego prezydenta. W końcu republikanie utrzymali w tym głosowaniu większość w Senacie, Trump dostał niespodziewanie dużo głosów. Trudno więc obronić tezę, że demokraci dokonali fałszerstw.

Trump ma jakąś przyszłość polityczną?

Będzie próbował założyć wielką firmę medialną, sieć telewizyjną. I zacznie punktować nowego prezydenta. Jeśli Bidenowi powinie się noga, być może Trump będzie miał szansę wygrać wybory w 2024 r. Jego nigdy nie można przekreślać! Jednak osobiście sądzę, że o wiele bardziej prawdopodobne jest, iż bardzo szybko zostanie sprowadzony w oczach opinii publicznej do roli śmiesznego ekscentryka. Ameryka ma przed sobą tyle wyzwań, że o Trumpie szybko zapomni. 

—rozmawiał Jędrzej Bielecki

Marcus Brauchli jest współzałożycielem i partnerem zarządzającym funduszu inwestycyjnego North Base Media. Był redaktorem naczelnym „The Wall Street Journal" i redaktorem wykonawczym „The Washington Post", zasiada w radzie nadzorczej Gremi Media, wydawcy „Rzeczpospolitej"

Plus Minus: Od Niemiec po Koreę Południową – świat z utęsknieniem czeka na przejęcie sterów rządu Stanów Zjednoczonych przez Joe Bidena. Te nadzieje się spełnią czy też nowy prezydent stanie przed takimi wyzwaniami wewnętrznymi, że sprawy międzynarodowe zejdą dla niego na drugi plan?

Joe Biden ma ogromne doświadczenie w polityce światowej, choćby z czasów, gdy był przewodniczącym komisji spraw zagranicznych Senatu czy wiceprezydentem. Doskonale wie zatem, jak bardzo poza granicami Ameryki go potrzebują. Ale jeszcze lepiej wie, że Donald Trump, choć brakiem kompetencji doprowadził do uśmiercenia przez covid 250 tys. Amerykanów i nie potrafił zapobiec najgłębszemu załamaniu gospodarki od kryzysu lat 30. XX wieku, dostał ponad 70 mln głosów i o mało nie wygrał tych wyborów. Nie ma więc dziś dla Bidena rzeczy pilniejszej, niż przywrócić jedność narodu, godność, jaka przysługuje każdemu niezależnie od koloru skóry. Wszystko inne będzie temu podporządkowane. Inaczej trumpizm szybko wróci.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy