Czarnowski w swoim warszawskim gabinecie przy ulicy, nomen omen, Belgijskiej ma sporo gadżetów związanych z lotnictwem. Mówi, że samoloty od zawsze były jego pasją, ale niestety nigdy nie zrobił licencji pilota. Jest za to kopalnią anegdot i wiedzy o lotnictwie. Podobnie jak o mechanizmach działania lobbingu. Lobbing w Brukseli nazywa „dwupoziomowym”. Jeden poziom jest jawny i dość dobrze zdefiniowany, opisany prawem, regułami, kolorami wejściówek do Parlamentu Europejskiego. Drugi, mniej widoczny, w dużej mierze uprawiają byli urzędnicy państwowi albo nawet unijni, którzy po rozstaniu z posadą w instytucjach zostają jednak na miejscu. „I chyba nie stanowi specjalnego zaskoczenia, który z tych lobbingów jest faktycznie skuteczny?” – pyta retorycznie PR‑owiec.
Ciągną w swoją stronę kołdrę regulacji
By zapanować nad rosnącą armią konsultantów, doradców, ekspertów i prawników dobijających się do polityków i urzędników, powstał przy KE wspomniany Rejestr służący przejrzystości, w którym lobbyści, jeżeli chcą mieć oficjalny dostęp do unijnych instytucji, mają obowiązek się rejestrować, podając nazwy klientów, obszary działania, źródła finansowania, liczbę zatrudnianych pracowników, w tym lobbystów, jeśli rzecz dotyczy całej agencji. „Ale to jest rejestr dobrowolny. A że z czasem bardzo, ale to bardzo sformalizowano rejestrację i wbrew nazwie utajniono sporo z meandrów jego funkcjonowania, to coraz więcej lobbystów zaczęło go sobie całkiem odpuszczać” – wyjaśnia Czarnowski. W ten sposób instytucja unijna, która miała być symbolem i wcieleniem przejrzystości, prowokuje do wytwarzania fałszywego obrazu. Rośnie liczba niezarejestrowanych lobbystów, ich działania rzadziej wychodzą na światło dzienne, a transfery do lobbingu osób związanych z polityką, wojskiem, a nawet służbami specjalnymi dostały silną osłonę.
Jak to wygląda w praktyce, opowiada mi niemiecki etyk nowych technologii, profesor Thomas Metzinger, ten sam, który pracował w grupie przygotowującej założenia pozwalające na uchwalenie AI Act. Po dwóch latach mieszkania i pracy w stolicy Unii Europejskiej nauczył się, że lobbystą może się tam okazać naprawdę każdy. „Im ktoś jest milszy, im ciekawiej się z nim konwersuje, im więcej ma fascynujących opowieści, anegdot i plotek, tym większa szansa, że pracuje dla któregoś z cyfrowych gigantów. To mnie strasznie zmęczyło i zraziło. Nie byłbym w stanie wrócić do tego miasta” – mówi Metzinger o Brukseli niemal jak o siedlisku wszelkiego zła.
A przecież lobbingowa Bruksela zdaje się o wiele łagodniejsza od wspomnianego Waszyngtonu. Była komisarz Mariann Fischer Boel nazwała ją niegdyś „lobbingowym rajem”. Sami konsultanci lubią porównywać Dzielnicę Europejską do spokojnej wsi, gdzie wszyscy dbają o siebie nawzajem. Wciąż żywe są słowa June O’Keefe z grupy SEAP (Society of European Affairs Professionals, jednej z trzech najważniejszych branżowych organizacji lobbystów) sprzed prawie 20 lat, gdy brukselscy lobbyści tworzyli swój kodeks etycznych działań: „W wioseczce Bruksela reputacja jest wszystkim”.
Choć tak naprawdę w świecie lobbingu „wszystkim” jest raczej skuteczność. Osiągana za wszelką cenę. Autorzy książki „Bursting Brussels Bubble. The Battle to Expose Corporate Lobbying at the Heart of the EU” („Przebijając brukselską bańkę. Walka o ujawnienie korporacyjnego lobbingu w sercu Unii Europejskiej”) opisywali kilka lat temu wrażenia jednego z niemieckich posłów: „Dzwonią, łapią mnie na schodach, piszą codziennie setki listów. Nie da się przemknąć do wyjścia z budynku, nie napotykając lobbystów”.
I rzeczywiście, nie trzeba nawet specjalnych wycieczek po Brukseli, bo lobbyści są tam wszędzie. Już w 2004 roku lobbingowe stowarzyszenia skarżyły się, że ich pracownicy nie mieszczą się w salach obrad i muszą stać, bo brakuje miejsc siedzących. A przecież dwie dekady temu ich liczba i tak była nieporównywalnie mniejsza. W 1985 roku było formalnie zarejestrowanych 654 lobbystów, w 1992 już ponad 3 tysiące, w 2018 roku – 15 tysięcy. Przypomnijmy: w 2024 roku ta liczba oficjalnie wzrosła do 50 tysięcy. Dla porównania na początku 2023 roku zgodnie z oficjalnymi informacjami Komisji Europejskiej w Brukseli pracowało nieco ponad 32 tysiące urzędników. Czyli na jednego oficjela PE przypada obecnie półtora lobbysty.