Ten numer jeden przewidzieć można było już w dniu, gdy do publicznej wiadomości podane zostało, że David Lagercrantz napisze kontynuację „Millennium" Stiega Larssona. Czytelnicy rzucili się więc na „Co nas nie zabije" (Czarna Owca), by z satysfakcją przeczytać, że Lisbeth Salander „lubiła czarne dziury. Czuła, że coś ją z nimi łączy. (...) Interesowały ją procesy, które je tworzą, a przede wszystkim to, że gwiazdy zaczynają się zapadać w szerokiej, rozciągniętej części wszechświata, którą zwykliśmy tłumaczyć teorią względności Einsteina, a kończą w znikającym małym świecie podlegającym prawom mechaniki kwantowej. Była przekonana, że gdyby tylko potrafiła opisać ten proces, mogłaby pogodzić dwa nieprzystające do siebie języki – fizykę kwantową i teorię względności. Niewątpliwie jednak przekraczało to jej możliwości, podobnie jak ów przeklęty szyfr. Znów zaczęła myśleć o ojcu". A tatuś był kim? Dowiadujemy się, że „superszpiegiem radzieckiego wywiadu wojskowego GRU", co wiele tłumaczy, ale nie wyjaśnia podstawowego dylematu, dlaczego – biorąc pod uwagę, że była to niesłychana kanalia – skandynawscy pisarze nie obarczyli jego zbrodniami i zwyrodnieniami CIA. Jak to mają w zwyczaju.