Dlatego pewnie tak mnie zdumiało pewne zdarzenie podczas Euro. Zanim zaczął się mecz Polska–Rosja, na most Poniatowskiego w Warszawie wkroczyli pseudokibice. Dziwna ciekawość, a raczej wiara w ludzi, zaprowadziła mnie tam, w sam środek zagrożenia. Koło mnie stał młody chłopak, który na widok zbliżających się kibiców rosyjskich nagle zdjął jasną koszulkę i wciągnął czarną. W ten sposób wtopił się w grupę innych czarno ubranych, którzy pojawili się zupełnie nagle spod mostu.
Nie było jak uciekać i dlatego znalazłam się w środku bitwy i bardzo blisko grupki „naszych", którzy chwycili jakiegoś Rosjanina i zaczęli go kopać wielkimi butami. Coś krzyczałam wtedy do nich, ale nie słyszeli. Patrzyłam na zacięte twarze i nagle pomyślałam z przerażeniem: to Polacy.
Dlaczego tak pomyślałam? Przecież nieraz zetknęłam się z chuligaństwem czy nawet z bestialstwem ulicznym i nigdy nie przyszedł mi do głowy „polski" kontekst. Nigdy nie pomyślałam: „Jak to możliwe, że Polak ukradł portfel?". Tu jednak chłopcy nieprzytomni z agresji bili kogoś dlatego, że był Rosjaninem. A ja byłam zdumiona, chociaż przecież nie jestem na tyle naiwna, żeby uważać, że Polacy to same szlachetne dusze.
Kiedy stałam tak blisko polskich chłopców kopiących jednego Rosjanina, stanęły mi przed oczami sceny opowiadane przez świadków nagonek na Żydów. Kiedy już udało mi się zejść z Poniatowskiego, zaczęłam zadawać sobie pytanie: Czy to Polacy kopali po brzuchu i twarzy tego chłopaka czy raczej ludzie o naturze bojówkarzy? Czy mam pytać o stan mojego narodu czy raczej o stan ducha i agresji młodych ludzi?
Te pytania wróciły, kiedy rozpętała się burza po słowach Olgi Tokarczuk. Nie wdaję się w komentarze hejterów ani w słowa nieprzytomne z nienawiści. Chciałabym spokojnie zastanowić się nad sensem tej wypowiedzi. Cytuję: