Reżyser Bernard MacMahon i jego współscenarzystka Allison McGourty, ujawniając na łamach „The Guardian” kulisy starań o powstanie filmu „Becoming Led Zeppelin”, nie kryją, że wiele ryzykowali. Spędzili sporo czasu na dokumentowaniu scenariusza, tymczasem muzycy, z którymi chcieli rozmawiać, mają opinię nieuchwytnych.
Powód jest wyjawiony pośrednio w filmie, który przypomina mało dziś pamiętaną i w sumie zaskakującą historię: Led Zeppelin zdobyli sławę w Ameryce, choć byli atakowani i lekceważeni przez prasę. Stali się gwiazdami dzięki wsparciu niezależnych stacji radiowych oraz występom na żywo. Wcześniej Ahmet Ertegun, szef Atlantic Records, podpisał umowę na płytę z zaliczką 200 tys. dolarów. Menedżer Peter Grant wypłacił muzykom po 3 tys. funtów, a każdy z nich kupił sobie złotego jaguara S. A jednak gdy w Ameryce wyrastali na zespół nr 1, w ojczyźnie byli na marginesie. Wniosek? Led Zeppelin nie potrzebuje reklamy. Druga płyta i tak strąciła z pierwszego miejsca „Billboardu” „Abbey Road” The Beatles i sprzedała się w pół roku w 5 milionach egzemplarzy. Mając perspektywę namówienia takich muzyków na wywiady, reżyser brał pod uwagę, że gdy zadzwoni do Zeppelinów, okaże się, że nie są zainteresowani udziałem w powstaniu filmu. Nic nowego: zawsze odmawiali większości wywiadów lub występów w telewizji czy przed kamerą.