Dla dobra Lazio

Każda śmierć kibica wydawała się dziełem przypadku, a nie czymś zamierzonym. Tak już po prostu było, że w chaosie walki, pośród wybuchających koktajli Mołotowa i błyskających noży, zdarzały się ofiary.

Publikacja: 28.06.2024 17:00

„Dla dobra Lazio staraliśmy się robić krzywdę ludziom z drugiej strony, dla dobra Lazio chcieliśmy w

„Dla dobra Lazio staraliśmy się robić krzywdę ludziom z drugiej strony, dla dobra Lazio chcieliśmy wejść na trybuny i ich pozabijać. Przelewając krew, chcieliśmy udowodnić, jak wiele jesteśmy gotowi zrobić dla klubu”. Na zdjęciu: ultrasi Lazio na Curva Nord, północnej trybunie Stadio Olimpico, mecz Pucharu Włoch SS Lazio – Novara, 12 stycznia 2019 r.

Foto: PAP/EPA/CLAUDIO PERI

Oglądając mistrzostwa świata [w 1990 roku] – pisał Grit we wspomnieniach zatytułowanych »Anni Buttati« (Zmarnowane lata) – zrozumiałem, że futbol się zmienia, że staje się narzędziem autopromocji”. Grit jest grafikiem, więc łatwo przychodziło mu projektowanie efektownych opraw. Irriducibili byli widoczni nawet wówczas, gdy brakowało ich na trybunach. W sezonie rozegranym po mundialu to oni przewodzili strajkowi kibiców, którzy w pierwszych połowach meczów zostawiali na pustej trybunie transparent: „Dwunasty zawodnik drużyny tylko wtedy, gdy sami tego chcemy”. Fani starali się w ten sposób skłonić klub, by przestał ich bagatelizować. Inny transparent – z napisem: „Więźniowie wiary”, z literami przedstawionymi za kratami – zestawiał ultrasów z więźniami sumienia.

Irriducibili mieli również genialnego artystę plastyka w osobie niejakiego Disegnello (Mały Designer). Z jednej strony ostro krytykowali zmienianie futbolu w widowisko za pośrednictwem telewizji, z drugiej natomiast sami mocno na tym korzystali. Transparenty przestały być kawałkami materiału, a stały się flagami przykrywającymi całą curva, czyli jedną czwartą stadionu. Im bardziej widowiskowa oprawa, tym większa przecież szansa, że przesłanie grupy pokażą kamery telewizyjne – a w późniejszych latach internet.

Czytaj więcej

Kobiety piszą ukraińską tożsamość

Trybuny zamieniały się w targowisko

W świecie ultrasów kładziono coraz większy nacisk na pozory. Każda rebelia musi mieć swoją treść i formę, a ultrasi zawsze byli pozerami. W szczególności fani Lazio szczycili się własną stylówką. „Dobrze ubrani, źle wychowani” – brzmiało jedno z ich haseł. Od teraz jednak wręcz patologicznie zaczęli skupiać się na własnym wizerunku. Jeden z członków Irriducibili z wczesnych lat 90. wspomina, że sprzedawali pojedynczym ultrasom zdjęcia własnych opraw, by zebrać pieniądze na kolejną oprawę, której znowu zamierzali zrobić fotki na sprzedaż.

Spontaniczność z lat 70. dawno minęła, już nikt nie ekscytował się indywidualną ekspresją. Dominująca grupa fanów zaczęła zasłaniać wszystkim widok na boisko, żeby telewidzowie na całym świecie przez moment mogli ujrzeć tysiące metrów kwadratowych materiału na trybunach. Jednolitość dotyczyła nie tylko sfery wizualnej, ale i akustyki. Na początku sezonu 1991/92 Irriducibili ustawili na Curva Nord cztery olbrzymie głośniki, więc od tego momentu jeden człowiek z mikrofonem mógł narobić więcej hałasu niż tysiące kibiców bez sprzętu nagłaśniającego. Szefowie Irriducibili nazywali to zjawisko coerenza (spójność), ale wielu bywalców trybun dostrzegało w tym coś niepokojąco totalitarnego.

Co jednak ważniejsze, im bardziej skomplikowane stawały się meczowe oprawy, tym więcej gotówki potrzebowali kibice. Koszty opraw cały czas rosły, nic zatem dziwnego, że ultrasi zaczęli szukać innowacyjnych sposobów, by pokryć zapotrzebowanie. Przy okazji każdego meczu trybuny zmieniały się w targowisko. Uzyskiwane w ten sposób pieniądze musiały wystarczyć nie tylko na wymyślne oprawy, ale też na koszty obsługi prawnej kibiców sądzonych za przestępstwa, na opiekę nad rodzinami ultrasów siedzących w więzieniach oraz na opłacenie wynajmu siedziby grupy.

Szczególnie duży ruch w interesie panował na Curva Nord, trybunie Lazio. Po części wynikało to z faktu, że na początku lat 90. futbol stał się modny nie tylko wśród szarych mas, ale również wśród zamożniejszej części społeczeństwa. Fani na trybunach mieli pieniądze, a Lazio wreszcie zaczęto uważać za coś cool. Klub miał nowego właściciela, Sergio Cragnottiego, przedsiębiorcę z branży spożywczej, który postanowił zainwestować w Paula Gascoigne’a i Beppe Signoriego. Signori, drobny napastnik, który zdawał się tonąć w piłkarskiej koszulce, regularnie strzelał widowiskowe gole. Po raz pierwszy od niemal dwóch dekad kibice Lazio mieli się czym ekscytować, a w świecie barwnego konformizmu podaż biało-błękitnych koszulek Lazio nie nadążała za popytem. Włochy słyną z tego, że z klubowymi gadżetami jest tam po prostu słabo (na Półwyspie Apenińskim trudno nawet znaleźć oficjalny strój meczowy). Ponadto w 1992 roku, po licznych starciach z Irriducibili, rozwiązano grupę Eagles, więc ci pierwsi zdobyli monopol na handel gadżetami klubowymi i nie musieli już z nikim rywalizować o tysiące klientów na trybunach.

W nieustannie rozrastającej się bandzie Grita pojawił się pewien młody chłopak, Fabrizio Piscitelli. Dostał ksywę Diabolik, od postaci z kreskówki o złodzieju i zabójcy. Diabolik był nieco podobny do Quentina Tarantino, szczególnie przez wzgląd na wydatny podbródek i budzący niepokój uśmiech. Zawsze pokazywał się w czapce z daszkiem i okularach bez oprawek albo przeciwsłonecznych. Chętnie sięgał po narkotyki, ale najbardziej kręciły go awantury. Mówił, że czuje się wówczas „żywy pośród zmarłych”.

W szczególności lubił bić się z policją. „Jeszcze więcej frajdy daje walka z mundurowymi – powiedział kiedyś. – Już na starcie wiesz, że mają przewagę, że sam masz tylko pas, a oni są uzbrojeni od stóp do głów. Kiedy jednak odważą się wejść na trybunę i uciekają przed nimi wszyscy poza dwudziestoma szaleńcami gotowymi stawić im czoła, bez strachu, z pełną świadomością, że odbędzie się to w zasięgu kamer monitoringu, i w przekonaniu, że tylko jedna ze stron wyjdzie z tego starcia zwycięsko… to jest dla nas jak mecz”. Diabolik bywa przyjazny albo brutalny – wszystko zależy od sytuacji. „Dla dobra Lazio staraliśmy się robić krzywdę ludziom z drugiej strony, dla dobra Lazio chcieliśmy wejść na trybuny i ich pozabijać. Przelewając krew, chcieliśmy udowodnić, jak wiele jesteśmy gotowi zrobić dla klubu”.

Diabolik miał też głowę do liczb. Obliczeniami i analizami zajmował się razem z przyjacielem, Toffolo. Znajomi znajomych skontaktowali go z ludźmi z Neapolu. Diabolik zaczął spotykać się z mężczyznami, którzy samych siebie nazywali „kupcami tekstylnymi”, a tak naprawdę handlowali importowanymi z Azji podrabianymi koszulkami i szalikami. Szybko zrozumiał, że zyski są potencjalnie olbrzymie – różnica między ceną zakupu a ceną sprzedaży towaru wynosiła około 60 tysięcy lirów (mniej więcej 10–20 funtów). Diabolik wychodził z założenia, że w dniu meczu można sprzedać kilkaset sztuk w pół godziny, a przez tydzień nawet kilka tysięcy. Warto mieć świadomość, że koszulki i szaliki to tylko jeden z wielu możliwych strumieni dochodów. Jego znajomi w Neapolu, należący do rodziny Senese, mieli w ofercie także mniej legalne produkty, gdyby Diabolik był nimi zainteresowany.

Czytaj więcej

Co siedzi w mózgu kibica

Dzieli nas wiara, łączy pożądanie

Nikt tak naprawdę nie wie, w jaki sposób Grit został zmuszony do odejścia z założonej przez siebie legendarnej grupy. Jeden z ultrasów Lazio w rozmowie ze mną ograniczył się do stwierdzenia, że Diabolik i jego kumple „byli niczym Rotary Club, ale zainteresowany złem”. Gdy rozmawia się z Gritem, odnosi się wrażenie, że wolałby zachować w grupie status „byłego lidera”. Nie chce powiedzieć, co się stało, ponieważ nie zamierza drażnić swoich następców. W połowie lat 90. Diabolik objął szefostwo nad Curva Nord na stadionie Lazio i szybko zaczął działać w zgodzie ze swoją ksywą.

Nawet w Cosenzy, gdzie o pacyfizm zabiegał Padre Fedele, doszło do eskalacji przemocy między grupami kibicowskimi. Podczas rozegranego 14 marca 1993 roku meczu Lecce – Cosenza w ruch poszły granaty ręczne domowej roboty. Jeden z fanów gospodarzy stracił wtedy dłoń. Inny kibic Lecce odrzucił ładunek, a ten wybuchł u stóp fana Cosenzy, który w wyniku obrażeń stał się tak niepełnosprawny, że później aż odebrał sobie życie. W trakcie tego pokazu brutalności Padre Fedele na zmianę podnosił i opuszczał ręce, wściekle krzycząc na swoich chłopców, by przerwali tę głupotę.

Można odnieść wrażenie, że sytuacja wymknęła się wszystkim spod kontroli. Ktoś stracił oko, gdy podczas meczu z Brescią oberwał zapalniczką. Ktoś inny złamał nogę, ponieważ skoczył z górnego piętra Stadio Marcantonio Bentegodi w Weronie, gdzie wdarł się, by ratować 50-metrowy transparent z napisem: „Naprzód, Wilki!”. Otoczyli go skinheadzi Verony i facet musiał wylądować na znajdującym się dużo poniżej betonie. Veronesi zafundowali mu z góry deszcz rac i moczu, więc cosentini wyrwali krzesełka i potraktowali je jak frisbee, celując w aryjskich bandziorów.

Do sporów dochodziło nawet między ekipami z Cosenzy. Sprawy stanęły na ostrzu noża 12 września 1993 roku, w meczu, który powinien zostać zapamiętany z dryblingu w stylu Maradony Pietro Maiellaro – zawodnik pokonał z piłką pół boiska, mijając przy okazji pół zespołu rywala, a potem strzelił gola dla Cosenzy. W tym czasie na trybunach trwała jednak wściekła rozróba między ekipami ultrasów z tego miasta. Powodów do wszczęcia awantury było tyle, ilu jej uczestników. Niektórzy uważali, że chodziło o walkę o terytorium prowadzoną przez rywalizujące ze sobą rodziny przestępcze. Inni sądzili, że decydujące znaczenie miał osobisty konflikt liderów i walka o przywództwo. Tak czy owak, tego dnia wszelka jedność na curva Cosenzy dobiegła końca. Ultrasi na jakiś czas usunęli się w cień, jak to mają w zwyczaju, gdy skupią na sobie uwagę, która może im nie służyć. Nuclei Sconvolti ulegli rozwiązaniu. Na następnym meczu jeden z transparentów głosił: „Wszyscy są winni. Wszyscy milczą”. Grupa Amantea wywiesiła transparent obwieszczający, że planuje drzemkę: „Amantea S’Abbiocca”.

W tym okresie Padre Fedele zaczynał cieszyć się coraz większą popularnością we włoskich mediach. Przeniósł się na Sycylię, do Messyny, gdzie rozpoczął studia medyczne, a obecnie regularnie występuje w telewizji. W każde Boże Narodzenie stawiał namiot na głównym placu miasta – tak samo jak w Cosenzy – i zbierał w nim pieniądze na charytatywne wyprawy do Afryki. Pośredniczył w kontaktach fanów Cosenzy i innych klubów, między którymi nie było zatargów. Starał się jednoczyć ludzi, choć ci być może wcale tego nie chcieli. Próbował łączyć kluby kibica z grupami ultrasów. Opublikowano też jego biografię, której autorem był Paride.

Później, na konferencji przeciwko przemocy stadionowej, która odbyła się w Lecce, Padre Fedele poznał Luanę Borgię, gwiazdę porno. Od razu złapali wspólny język. Oboje lubili znajdować się w centrum uwagi i byli siebie wzajemnie ciekawi. W kolejnych miesiącach mieli coś w rodzaju flirtu, w ramach którego jedno usiłowało przeciągnąć drugie na swoją stronę: cielesnego libertynizmu, wiary w Chrystusa, a może jednego i drugiego naraz.

Widywano ich wspólnie na stadionie, co tylko podkręcało plotki. Jako że Padre Fedele nie przepuścił żadnej okazji do zbierania pieniędzy, stał ramię w ramię z Borgią na „targach erotycznych” w Bolonii i surowymi spojrzeniami nakłaniał grzeszników do zasilania jego sakiewki (aktorka mówiła potem, że zebrali dość pieniędzy, by sfinansować z nich zakup karetki i wyposażenie sali operacyjnej w Rwandzie).

Dla ultrasów rywalizujących z Cosenzą duchowny stanowił aż nazbyt łatwy cel. Fani Fiorentiny poświęcili mu transparent, na którym oprócz erotycznego rysunku znalazło się przesłanie: „Padre Fedele, dzieli nas wiara, łączy – pożądanie”.

Mnich zawsze był mało zakonny – potrafił krzyczeć i kląć jak każdy inny kibic, często też żartował, że również u niego „krew nie woda”. Nie był świątobliwy, wywodził się z ludu. Pewnego razu chwycił węzły symbolizujące jego śluby i zażartował: „Te dwa [ubóstwo i posłuszeństwo] są zawiązane ciasno, ale ten [celibat] chyba się rozluźnia”. Ultrasi nie byli moralistami i nie przeszkadzało im, że tak kochający innych człowiek mógłby od czasu do czasu być przez kogoś kochany. Pewnie czyniłoby go to złym mnichem, ale dla większości ateistycznych ultrasów nie byłby z tego powodu złym człowiekiem.

Paride i Luca trochę się jednak niepokoili. Klasztor Padre Fedele od dłuższego czasu był cennym ośrodkiem buntu przeciw zaniechaniom władzy. Zorganizowano tam publiczne ambulatorium, jadłodajnię i pokoje noclegowe dla osób bezdomnych czy ubogich, a coraz częściej również dla imigrantów. Ultrasi spotykali się tam co tydzień, a za dostęp do lokali płacili 3000 lirów miesięcznie (niecałe 100 funtów). W miejscu tym powstał ekscytujący tygiel, w którym mieszały się nowe pomysły i inicjatywy, więc Paride i Luca obawiali się, że Padre Fedele igra z ogniem. Flirt z rozpustną kobietą nie był problemem – Mnich tak głośno i jawnie walczył z niesprawiedliwością, że narobił sobie sporo wrogów, a ci mogli wykorzystać jego słabości, by pociągnąć w dół nie tylko rewolucyjnego franciszkanina, ale też cały ruch kontrkulturowy, w którym działał.

Czytaj więcej

„Histeria sztuki. Niemy krzyk obrazów”: Ucieczka przed oprawcą

To zawsze będą dobre chłopaki

Celowo ryzykowna i beztroska kultura świata ultrasów oznaczała, że od zawsze było w nim niebezpiecznie. Mimo to każda śmierć kibica wydawała się dziełem przypadku, a nie czymś zamierzonym. Tak już po prostu było, że w chaosie walki, pośród wybuchających koktajli Mołotowa i błyskających noży, zdarzały się ofiary. To wręcz zaskakujące, że w trakcie rozrób ginęło tak mało osób. W połowie lat 90. coś się jednak zmieniło. Od tego momentu można było odnieść wrażenie, że niektórzy ultrasi wzięli przeciwników na cel. 30 stycznia 1994 roku 22-letni Salvatore Moschella został wyrzucony przez okno jadącego pociągu (rzekomo sam z niego wyskoczył) po tym, jak grozili mu i pobili go fani Messiny. Prezydent tego klubu powiedział o ultrasach: „Dla mnie to zawsze będą dobre chłopaki”.

Trzy lata później, latem 1997 roku, Abdellah Doumi kręcił się w okolicy murazzi, murów i nabrzeży po zachodniej stronie turyńskiego odcinka Padu. Doumi był 24-letnim Marokańczykiem, imigrantem z Casablanki. Opanował włoski na tyle, by zamienić parę zdań z przechodniami. Niestety część imprezowiczów nie miała ochoty na rozmowy z obcokrajowcem. Kilku członków grupy Granata Korps, ultrasów Toro, w tym niejaki Yeti – miał psa, który wabił się Adolf – podeszło do Doumiego. Tuż obok płynęła cicha i mroczna rzeka, więc chyba nie mogło się to skończyć inaczej. Mężczyźni nie otoczyli ofiary, za to ustawili się w linii, jak na trybunie. Unieśli ręce i zaczęli obrażać Abdellaha. Doumi stał już w wodzie. Bosh otworzył magazyn baru, puste butelki wędrowały z rąk do rąk i wkrótce poleciały w stronę Marokańczyka, który coraz bardziej oddalał się od brzegu. Usiłował zbliżyć się do stopni znajdujących się dalej w dole rzeki, ale ktoś rzucił w niego odkurzaczem. Doumi znalazł się w opałach – był skołowany, przerażony i pijany. Tonął.

Czterej mężczyźni zostali skazani za nieumyślne spowodowanie śmierci. Sędzia w uzasadnieniu wyroku napisał, że nie ma „najmniejszych wątpliwości, że w sprawie wystąpił silny element nienawiści rasowej”. Ultrasi oczywiście bronili kumpli. Po zakończeniu procesu Granata Korps wywiesili transparent o treści: „Komunistyczna sprawiedliwość”. Gdy Yeti został uznany za winnego, jego ojciec, posługując się jakąś dziwną logiką, stwierdził: „Wstyd mi, że jestem Włochem”.

W tym samym roku w trakcie meczu Brescii z Salernitaną doszło do bójki w gronie około 50 fanów tej pierwszej drużyny. W trakcie zamieszania 28-letni spawacz Roberto Bani stracił przytomność i już nigdy jej nie odzyskał. Zapadł w śpiączkę i zmarł sześć dni później.

Fragment książki Tobiasa Jonesa „Ultra. Podziemny świat włoskiego futbolu”, przeł. Bartosz Sałbut, która ukazała się w czerwcu nakładem wydawnictwa Sine Qua Non, Kraków 2024

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Tobias Jones

Brytyjski pisarze autor bestsellerów, dziennikarz i nauczyciel. Mieszka w Parmie we Włoszech. Wydaje zarówno beletrystykę, jak i udokumentowane reportaże. Aktywny w mediach społecznościowych, często gości w programach telewizyjnych

Oglądając mistrzostwa świata [w 1990 roku] – pisał Grit we wspomnieniach zatytułowanych »Anni Buttati« (Zmarnowane lata) – zrozumiałem, że futbol się zmienia, że staje się narzędziem autopromocji”. Grit jest grafikiem, więc łatwo przychodziło mu projektowanie efektownych opraw. Irriducibili byli widoczni nawet wówczas, gdy brakowało ich na trybunach. W sezonie rozegranym po mundialu to oni przewodzili strajkowi kibiców, którzy w pierwszych połowach meczów zostawiali na pustej trybunie transparent: „Dwunasty zawodnik drużyny tylko wtedy, gdy sami tego chcemy”. Fani starali się w ten sposób skłonić klub, by przestał ich bagatelizować. Inny transparent – z napisem: „Więźniowie wiary”, z literami przedstawionymi za kratami – zestawiał ultrasów z więźniami sumienia.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał