Tymczasem nowa szczepionka jest szybsza w opracowaniu i tańsza w produkcji. Gdy 10 stycznia 2020 r. Chińczycy opublikowali sekwencję genomu koronawirusa SARS-CoV-2, była to podstawowa informacja dla naukowców, by rozpocząć prace nad szczepionką – wystarczył komputer, by zestawić nukleotydy w odpowiedniej kolejności. Zresztą cały genom koronawirusa nie jest bardzo złożony. To zaledwie 30 tys. nukleotydów, co oznacza, że mieści się na dwóch stronach maszynopisu. W porównaniu do ludzkiego genomu jest jak paragon sklepowy wobec encyklopedii. Jednak, jak widać, nawet tak prosty organizm potrafi zagrozić naszemu życiu.
Z całego zapisu genomu naukowcy wybrali fragment kodujący białka błonowe wirusa, gdyż to one są elementem widocznym dla układu odpornościowego. Znając kolejność nukleotydów, stworzono syntetyczny łańcuch RNA kodujący te białka. Jednak posiadanie właściwego łańcucha nie decyduje jeszcze o sukcesie. Taki łańcuch trzeba skutecznie „dostarczyć na miejsce", czyli wprowadzić do komórki. A to nie lada wyzwanie.
Sam pomysł wprowadzenia łańcucha kodującego obce białko do komórki narodził się w latach 90. XX wieku. Idea produkowania pożądanych białek wydawała się bardzo obiecująca. Zakładano, że można w ten sposób leczyć wiele chorób. Skłonienie organizmu do syntetyzowania brakujących enzymów pomagałoby leczyć wrodzone wady metaboliczne, cukrzycę czy chorobę Parkinsona. Czynniki wzrostu mogłyby pomóc w naprawie uszkodzonych tkanek.
Jak przeprogramować komórki
Węgierska biochemiczka Katalin Karikó zajmowała się terapią immunologiczną nowotworów, kiedy usłyszała o rzeczonym pomyśle. Uczulenie organizmu na białka komórek nowotworowych dawało perspektywę na zlikwidowanie choroby siłami samego organizmu. Niezależnie jednak od wkładanego wysiłku, eksperymenty rozbijały się o jedną przeszkodę. Po wprowadzeniu do organizmu RNA zawierającego informacje o obcych białkach układ odpornościowy natychmiast rozpoznawał intruza i bezwzględnie go atakował, błyskawicznie unicestwiając. Nawet najlepiej przygotowana matryca mRNA stawała się bezużyteczna. Kolejne eksperymenty zawodziły, jednak Katalin Karikó wspólnie z Drew Weissmanem – immunologiem z bostońskiego uniwersytetu – znaleźli na to sposób. Podmienili niektóre nukleotydy w łańcuchu na takie, które nie występowały w organizmie. Łańcuchy mRNA z syntetycznymi nukleotydami oszukiwały układ odpornościowy organizmu – zamiast włączać alert „uwaga obcy" i aktywować obronę, powodowały odmienną reakcję, sugerując, że to jakiś tajemniczy nieznajomy, ale taki, którego można zostawić w spokoju. I o to dokładnie chodziło naukowcom. Jednocześnie zmienione cząsteczki nie wpływały na produkcję białek w rybosomach.
To zadziwiające z dzisiejszej perspektywy, że ich odkrycie, choć niezwykle istotne, przeszło niemal bez echa. Dopiero Derrick Rossi, kanadyjski naukowiec zajmujący się komórkami macierzystymi na uniwersytecie Stanforda, przeczytawszy w 2005 r. ich artykuł, zrozumiał przełomowy charakter tego odkrycia. Nie bał się nawet stwierdzenia, że Karikó i Weissmann zasługują na nagrodę Nobla.
Rossi nie upatrywał jednak w ich odkryciu drogi do nowej szczepionki, tylko widział dla niego zastosowanie w swoich badaniach. Przy pomocy mRNA chciał „przeprogramować" komórki dorosłego organizmu, tak by cofnęły się do stadium płodowych komórek macierzystych, które mają potencjał rozwinięcia się w dowolną tkankę. W 2009 r. zobaczył pod mikroskopem to, czego oczekiwał. Podzielił się odkryciem ze swoim kolegą z Harvardu, który skontaktował ich z Robertem Langerem, inżynierem biomedycznym z Massachusetts Institute of Technology (MIT). Kiedy Rossi opisał Langerowi swoje prace badawcze, naukowiec z MIT zdał sobie sprawę, że jego kolega dokonał znacznie większego odkrycia, niż przypuszczał.