Glany, wyciągnięte swetry, pacyfka na rzemyku – tak wyobrażałem sobie kontrkulturowość w liceum. I tak się nosiłem. Tyle że czym jest kontrkultura, zrozumiałem, a może jeszcze bardziej moja żona, gdy zdecydowaliśmy się na trzecie, czwarte i piąte dziecko. To był dla naszych rodziców i wielu znajomych prawdziwy szok. Wykształceni, wysoko funkcjonujący profesjonaliści, którzy decydują się na kolejne dzieci? „Może nie wiecie, że istnieją takie środki, co pozwalają mieć seks, a nie mieć dzieci” – wyjaśniała mi kiedyś pewna dziennikarka, którą zaszokowałem informacją, że właśnie urodziło mi się czwarte dziecko. „Jak to?” – pytali mnie także moi rodzice, którzy – a przynajmniej mój tata – sami pochodzili z dużych rodzin, ale dla których to już było przekroczenie tego, jak wyobrażali sobie życie swoich dzieci. Wnuki kochali do szaleństwa, ale gdy pojawiała się informacja o tym, że Małgosia jest w ciąży, nieodmiennie pojawiało się zrzędzenie, ubolewanie i z trudem ukrywane zaskoczenie. „Nie możesz się powstrzymać” – słyszałem czasem od bliskich, choć decyzja o kolejnym dziecku zawsze podejmowana była wspólnie, co nie powinno być dziwne dla nikogo, kto wie, jak do poczęcia dochodzi.