"Od utworzenia republiki w 1923 r., Turcja nawiązała bliskie gospodarcze i wojskowe relacje z Zachodem, co było częścią jej wizji kreowania nowoczesnego i świeckiego narodu. Ale po dwóch dekadach rządów prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) próbuje przekształcić kraj w niezależnego gracza i światową potęgę, rządzącą się własnymi prawami” – pisze ekspertka amerykańskiej Council On Foreign Relations Kali Robinson w opublikowanej przez ten think tank kilka tygodni temu analizie.
Oczywiście, Ankara nigdy nie miała zamiaru poprzestać na statusie „wschodniej flanki NATO” czy jakiejś odległej wschodniej prowincji powojennej Europy. „Osmanizm” – czyli traktowanie dawnych części Imperium jako stref swoich wpływów czy obszaru szczególnie bliskich relacji – zawsze był obecny w tureckiej polityce, nawet jeśli tylko w tle. Ale też do epoki Erdogana politykom w Ankarze nie śniły się nawet otwarte konfrontacje z Zachodem czy kordialne relacje z jego geopolitycznymi adwersarzami.
Czytaj więcej
Bayraktary TB2 stały się najbardziej rozpoznawalną marką dronów na świecie. Ich twórca, Selcuk Bayraktar – utalentowany inżynier, żarliwy muzułmanin i zięć prezydenta Erdogana – ma w Turcji status bohatera narodowego.
Inna sprawa, że – jak to często w polityce bywa – raptowne przyspieszenia w tureckiej dyplomacji zwykle mają przysłonić ekonomiczne lub polityczne ciemne chmury, gromadzące się nad głowami rządzących. A te właśnie zgęstniały: latem inflacja nad Bosforem niemalże dobiła 80 proc., w sierpniu deficyt w handlu zagranicznym sięgnął 11,2 mld dol. (od początku roku to już 73,4 mld dol., a wzrost deficytu w stosunku do poprzedniego roku wynosi 146 proc. – czyli jest najwyższy od 1984 r.). Turcy w tradycyjny sposób sygnalizują, że czarno widzą nadchodzące miesiące: import złota i innych metali szlachetnych skoczył w sierpniu o 389 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem, a jego wartość przebiła 2,6 mld dol. Innymi słowy, ucieczka od liry trwa już na całego. „A w obliczu gospodarczych niepokojów rząd sięga po naprawianie stosunków z Rosją, Chinami i krajami z sąsiedztwa, z którymi relacje psuły się w ostatnich latach” – podsumowuje Robinson.
Do Europy i z powrotem
Cóż, wyjątkiem od tej zasady zdają się być dotychczasowi alianci. „Czy Turcja wywoła kolejną wojnę w Europie?” – dopytywał w jednym z felietonów opublikowanych w sieci Gabriel Gavin, korespondent m.in. magazynów „Time” oraz „Foreign Policy”. Retoryczne pytanie było lapidarnym podsumowaniem awantury między Turkami a Grekami, która wybuchła po prowokacyjnej wypowiedzi Erdogana na temat wysp na Morzu Egejskim. – Mają te wyspy w swoim władaniu, mają na nich swoje bazy. Jeśli ich bezprawne pogróżki wobec nas nadal będą formułowane, to nasza cierpliwość też ma swoje granice – perorował na temat zdemilitaryzowanych wysp turecki prezydent. – Możemy nagle przyjść którejś nocy, gdy nadejdzie ku temu pora – dorzucał groźnie.