Sondaż, w którym Koalicja Obywatelska prześciga Prawo i Sprawiedliwość o punkt procentowy, wszyscy komentują jako wydarzenie. Po roku 2015 było już kilka takich badań opinii. Ten przychodzi w momencie wyjątkowego rozpalenia nastrojów. W upalne lato politycy próbują prowadzić bardzo brutalną kampanię – na grubo ponad rok przed wyborami.
Jarosław Kaczyński odniósł się do sprawy podczas jednego ze swoich występów poza Warszawą. Opowiadając, że PiS też mógłby stworzyć czy przejąć sondażownię i dawać sobie choćby 60 proc. poparcia. Wypada przypomnieć, że w przeszłości wyborcy PiS wręcz odwoływali się do niektórych sondaży pracowni Kantar. Oczywiście, zaraz pojawiły się kolejne sondaże, w których Zjednoczona Prawica wciąż wygrywa. Niemniej pewna tendencja jest faktem. Potwierdził ją sam prezes PiS, jadąc w Polskę i zmuszając do tego kolegów, z premierem na czele.
Wilcze prawo opozycji
Kaczyński występuje na tle z góry przygotowanej publiki. Ale już premier Morawiecki dopuścił raz czy drugi do konfrontacji z ludźmi krzyczącymi mu w twarz o drożyźnie i kłopotach z węglem. Złe nastroje to jest po prostu fakt. Inną sprawą jest osąd okoliczności tego swoistego osaczenia rządzących przez społeczne nastroje.
Jestem historykiem politycznych dziejów Stanów Zjednoczonych. I po pierwszej, i po drugiej wojnie światowej następowała w tym kraju taka eskalacja typowych dla wojny trudności ekonomicznych i bytowych, że to przesądzało o politycznym zwrocie. Po roku 1918 był on względnie trwały, po roku 1945 – przejściowy. Tracili rządzący podczas obu wojen demokraci, zyskiwali – republikanie.
Republikanie korzystali z wilczych praw opozycji. Oto – przykładowo – po drugiej wojnie przedmiotem sporu stała się rządowa kontrola cen. Opozycja żądała, aby ją znieść, bo uderza w producentów. Kiedy Harry Truman zawetował ustawę przedłużającą tę kontrolę, opozycja równie wielkim głosem krzyczała, że ceny szybują w górę. Donald Tusk i próbujący za nim nadążyć liderzy opozycji nie wymyślili niczego nowego.