Bardzo bym chciała, żeby ta diagnoza była prawdziwa, bo to przynajmniej nadałoby sens tragicznej śmierci 96 osób – mogłabym się pocieszać, że zginęły za coś wielkiego, a nie przez coś głupiego. Niestety, jeśli to był zamach, to tak dobrze przygotowany, że po 12 latach nadal niewiele wskazuje, że ich śmierć miała jakąkolwiek inną przyczynę niż wyjątkowo niefortunny splot zaniedbań i błędów. Sam bezsprzeczny fakt, że Putin miał motyw, zasoby i okazję do pozbycia się polskiego prezydenta, może być jedynie punktem wyjścia do weryfikacji hipotezy zamachowej, na pewno jednak nie jest rozstrzygającym dowodem na jej potwierdzenie. A dowodów ciągle brak, i choć wojna w Ukrainie stwarza pokusy do nadania katastrofie sprzed lat nowego kontekstu, odpowiedzialni politycy nie powinni gorliwie z tego korzystać. I to nawet nie z troski o prawdę – ta już dawno nie ma większego znaczenia – ale z troski o mit, który udało się przez te lata zbudować.