To jest jeden z najpoważniejszych dylematów, z jakimi w długiej karierze politycznej przyszło się zmierzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu. Po spektakularnym zwycięstwie Fideszu w niedzielnych wyborach Viktor Orbán jawi się jako jeszcze atrakcyjniejszy wzór dla PiS, jak umocnić władzę i oprzeć się naciskom Brukseli. Ale jest też pamięć brata, który w 2008 r. ostrzegał przed imperializmem Putina, a dwa lata później zginął na rosyjskiej ziemi. Jak pogodzić wierność jego testamentowi z utrzymaniem sojuszu z węgierskim premierem, który w noc wyborczą nazwał Wołodymyra Zełenskiego swoim „przeciwnikiem", natychmiast otrzymał gratulacje od Władimira Putina i nadal zamierza odmawiać nie tylko przekazania Ukrainie broni, ale nawet jej przerzutu z krajów zachodnich?