Piotr Majewski: Czeska cena gry z kolaborantem

Z perspektywy Polaków w czasie wojny współpraca z okupantem była nie do zaakceptowania. Tymczasem czeskie społeczeństwo do pewnego momentu uznawało, że właściwie nie ma innej opcji i trzeba z Niemcami podjąć pewną grę - mówi Piotr M. Majewski, historyk.

Publikacja: 11.02.2022 17:00

Piotr Majewski: Czeska cena gry z kolaborantem

Foto: Agencja Wyborcza.pl, Mateusz Skwarczek

Plus Minus: Jest marzec 1939 roku. W Polsce dopiero rozpoczynamy przygotowania do ewentualnej wojny z Niemcami. A w Czechosłowacji?

Właśnie zaczyna się okres sześcioletniej okupacji niemieckiej. Właściwie nie ma już Czechosłowacji, zastąpiły ją Protektorat Czech i Moraw oraz Słowacja, która stała się odrębnym państwem.

Kto w tym czasie reprezentuje Czechów?

Kluczową postacią był wtedy prezydent Emil Hácha, który zaczął pełnić swoją funkcję jeszcze przed niemiecką okupacją. W 1939 r. stanął przed wyborem: stawić opór się czy ulec? Zdecydował się podporządkować się Rzeszy ze wszystkimi tego konsekwencjami. Należy też pamiętać o jego współpracownikach. Do jesieni 1941 roku jednym z nich był chociażby premier Alois Eliáš, który współpracował jednocześnie i z Niemcami, i z ruchem oporu. Z polskiej perspektywy, na ogół zerojedynkowej, wydaje się to niemal niemożliwe.

Ale Niemcy w końcu przerwali jego podwójną grę?

Gestapo długo zbierało dowody podwójnej gry czeskiego premiera, lecz aresztowano go dopiero wtedy, gdy Hitler zdecydował się zaostrzyć kurs wobec Czechów. Na scenie pojawili się wówczas nowi gracze. Háchę otaczali odtąd w większości ludzie cyniczni, którzy kolaborowali z Niemcami bez jakichkolwiek zahamowań. Najbardziej niechlubnie zapisał się pułkownik Emanuel Moravec, który jeszcze w 1938 roku był patriotycznie nastawionym oficerem. Chciał wówczas zginąć za kraj, za każdą cenę bić się z Niemcami. Jednak potem coś się w nim zmieniło i stał się głównym apostołem kolaboracji. Zresztą wciągnął w to całą swoją rodzinę, dla której miało to fatalne skutki.

Czytaj więcej

Albinosi i karate. Walka białych Afrykanów

Żeby uzupełnić obraz Czech z czasów II wojny światowej, trzeba wspomnieć także o okupantach.

Po stronie niemieckiej kluczową rolę odegrały dwie postaci. Pierwszą był Karl Hermann Frank. U nas raczej mało znany dygnitarz nazistowski średniej rangi, który w latach 1939–1945 nieprzerwanie koordynował całość polityki niemieckiej względem Czechów. Drugą postacią był Reinhard Heydrich, szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. We wrześniu 1941 r. objął urząd protektora Czech i Moraw. Zaczął brutalnie pacyfikować ruch oporu, zarządził deportację z kraju czeskich Żydów, których stopniowo wywożono do obozów zagłady. Kilka miesięcy po przybyciu do Pragi Heydrich został ciężko ranny w zamachu przygotowanym przez czechosłowackich cichociemnych i zmarł na skutek zakażenia. Niemcy odpowiedzieli na zamach nową falą represji. W Czechach okres ten nazywany jest heydrichiadą. Co ciekawe, czeski ruch oporu był przeciwny atakowaniu protektora Rzeszy. Nieformalny przywódca podziemia Vladimír Krajina, naukowiec z Uniwersytetu Karola, chciał nawet, aby odwołano akcję. Nie bez racji przewidywał, że spowoduje ona krwawy odwet okupanta.

Jest jeszcze strona rządu emigracyjnego. Na jego czele stał Edward Beneš – polityk odgrywający istotną rolę przed wojną, podczas wojny i po jej zakończeniu.

To on jako przedwojenny prezydent stanął w 1938 r. przed dylematem: bić się z wielokrotnie silniejszymi Niemcami czy skapitulować? Po konferencji monachijskiej został zmuszony do ustąpienia z urzędu i do emigracji z kraju. Krok po kroku stworzył na Zachodzie struktury czechosłowackich władz emigracyjnych, a następnie dokonał rzeczy niezwykle trudnej: przekonał państwa alianckie, że to on jest legalnym reprezentantem Czechów i Słowaków – a nie Hácha w Pradze oraz ksiądz Tiso w Bratysławie. To właśnie Beneš podjął decyzję, aby dokonać zamachu na Heydricha. Chciał pokazać światu, że Czesi nie pogodzili się z niemiecką okupacją.

Benešowi udaje się kolejna rzecz – wraca z emigracji i w 1945 r. ponownie staje na czele państwa.

Wyczyn Beneša był naprawdę niezwykły. Weźmy pod uwagę fakt, że polski rząd na uchodźstwie nie mógł powrócić po wyzwoleniu do kraju, chociaż był w 100-procentach legalny i powszechnie uznawany na arenie międzynarodowej. Tymczasem czechosłowackie władze emigracyjne startowały z bez porównania gorszej pozycji, a mimo to w maju 1945 r. Stalin pozwolił im na powrót do Pragi. Największą zasługę miał w tym Beneš, który zdecydował się na kompromis z czechosłowackimi komunistami i patronującym im Związkiem Radzieckim.

Wróćmy jednak do początku wojny. „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami" – to nie tylko tytuł pańskiej książki, ale także słowa, które miał wypowiedzieć w 1940 roku premier Eliáš. Czy Czesi już wtedy zdawali sobie sprawę, że tymi kolaborantami rzeczywiście byli?

Poprzez ten tytuł chciałem uwypuklić skomplikowane dylematy moralne, przed którymi stają ludzie podejmujący współpracę z wrogiem. Eliáš współdziałał z Niemcami i musiał z tego tytułu podejmować różne, często kontrowersyjne decyzje. Wystarczy wspomnieć, że jego rząd nie kiwnął palcem w obronie czeskich Żydów, a nawet próbował włączyć się w grabież ich majątku. Z drugiej strony ten sam Eliáš ofiarnie współpracował z ruchem oporu. Nie była to z jego strony żadna gra pozorów. Był patriotą, człowiekiem honorowym i zapłacił za to najwyższą cenę.

Władze Protektoratu bardzo długo odżegnywały się od kolaboracji. Uważały, że składają ofiarę dla dobra narodu, bo jeśli one ustąpią, to po nich przyjdą gorsi, a Niemcy zlikwidują Protektorat i zrobią to, co zrobili Polakom w Generalnym Gubernatorstwie. Tych potencjalnych tłumaczeń była zresztą cała masa. Ale im dłużej czeskie władze wysługiwały się Niemcom, tym bardziej wkraczały na pole otwartej kolaboracji z okupantem.

To zaskakujące, że niektóre ruchy czeskich władz wymierzone przeciwko Żydom wyprzedzały decyzje Niemców.

Dzisiaj niełatwo jest to zrozumieć. Należy jednak zwrócić uwagę na dwie istotne rzeczy. Po pierwsze, władze czeskie uważały, podobnie zresztą jak kolaboracyjne rządy innych okupowanych przez Niemcy państw, że nie mogą utracić sprawczości. Inaczej mówiąc: lepiej zrobić coś samemu niż pozwolić, żeby zrobił to okupant – nawet jeśli są to sprawy wątpliwe moralnie. Musimy też pamiętać, że kiedy władze czeskie decydowały się uprzedzić działania niemieckie na polu wywłaszczania Żydów, nie wiedziały jeszcze o „ostatecznym rozwiązaniu". Było lato 1939 roku. Nikt nie mówił o wywózkach, obozach zagłady. Rząd czeski zakładał, że Żydzi co najwyżej stracą fabryki czy konta bankowe, może zostaną przesiedleni, ale będą mogli przeżyć. Nikomu nie mieściło się wtedy jeszcze w głowie masowe mordowanie ludzi.

Jak jeszcze usprawiedliwiano antysemickie działania?

Wielu Czechów nie postrzegało Żydów jako pełnoprawnych członków własnej wspólnoty narodowej. Osoby żydowskiego pochodzenia łatwo było w związku z tym wyłączyć poza jej nawias. Przestały je chronić mechanizmy narodowej solidarności. Działania uderzające w Żydów nie były w efekcie uważane za akt kolaboracji – za postawę, która zasługuje na potępienie.

Czytaj więcej

Reportaże z niezwykłej historii

Skąd brało się takie przeświadczenie?

Czesi postrzegali Żydów jako konkurencję gospodarczą. Dotyczyło to zwłaszcza osób słabo zasymilowanych, które najczęściej mówiły po niemiecku. W grę wchodziły wielkie pieniądze, więc nawet władze Protektoratu kalkulowały, że jeśli same nie sięgną po żydowskie majątki, zrobią to Niemcy. Okupanci wspierali oczywiście antysemickie tendencje wśród Czechów. Od samego początku okupacji zachęcali chociażby do działania czeskich faszystów, którzy wywierali na rząd nieustanną presję, by rozprawił się z Żydami.

A ci byli gotowi wziąć sprawy w swoje ręce.

Tak, co najmniej do połowy wojny czeskie władze Protektoratu obawiały się, że jeśli sprzeciwią się Niemcom, ci zastąpią ich czeskimi faszystami. Obawa ta wplątała rząd i prezydenta Protektoratu w diabelski mechanizm nieustannych ustępstw. Antysemicką politykę realizowano przy tym bez szczególnych protestów – we wspomnieniach czeskich polityków znaleźć można wprawdzie zapewnienia, że zamierzali zagrozić Niemcom dymisją, ale nie znajduje to potwierdzenia w dokumentach.

Jak wyglądała czeska kolaboracja na co dzień?

Pierwszym jej szczeblem była kolaboracja państwowa, która nie występowała na ziemiach polskich. Polskie władze nigdy nie zdecydowały się na współpracę polityczną z okupantem, a Niemcy nigdy takiej oferty Polakom nie złożyli. W Czechach kolaboracja na poziomie państwowym trwała natomiast od 15 marca 1939 roku aż do końca wojny. Z niej wynikała z kolei bezpośrednio kolaboracja administracyjno-urzędowa. Od góry do dołu, od poziomu ministerstw, poprzez starostów powiatowych, urzędy skarbowe i urzędy pracy, a na sołtysach i stójkowych kończąc, wszyscy musieli współpracować z Niemcami. To rodziło różne konsekwencje. Przykładowo czescy żandarmi musieli uczestniczyć w niemieckich obławach na ukrywających się Czechów, musieli też pilnować Żydów wywożonych do getta w Terezínie. Rejestrowali donosy i zgłoszenia od mieszkańców, co często uderzało w działaczy ruchu oporu. Ważną rolę odgrywała też kolaboracja ideologiczna. Początkowo jej głównymi reprezentantami byli czescy faszyści, później zdystansował ich Emanuel Moravec, który stał się największym tam propagatorem narodowego socjalizmu.

Nie było natomiast kolaboracji militarnej. Hitler konsekwentnie nie życzył sobie, żeby Czesi dostali broń do ręki. W Protektoracie istniały wprawdzie szczątkowe czeskie siły zbrojne, ale pełniły one niemal wyłącznie funkcje strażnicze i dekoracyjne. W 1944 roku żołnierze ci zostali wysłani na front włoski, lecz po dotarciu na miejsce połowa z nich przeszła na stronę partyzantów.

Gdzie współpraca z okupantem była widoczna najbardziej?

Na szeroką skalę funkcjonowała współpraca gospodarcza i paradoksalnie ten temat jest nadal słabo zbadany. Na potrzeby Rzeszy pracowały nie tylko wielkie kompleksy zbrojeniowe – zakłady Škody w Pilźnie oraz Česká zbrojovka w Brnie – ale także większość innych przedsiębiorstw. Z reguły nie miały wyboru. Jan Antonín Baťa, szef słynnego koncernu obuwniczego, na początku istnienia Protektoratu został zmuszony przez Niemców do współpracy. Potem przedostał się na Zachód, ale czechosłowackie władze emigracyjne nie przyjęły go dobrze, bo w kraju jego firma cały czas produkowała buty dla Wehrmachtu. Po wojnie uznano go za kolaboranta. Nigdy się z tym nie pogodził, ale od zarzutów został uwolniony dopiero pośmiertnie, już po upadku komunizmu.

A co ze zwykłymi obywatelami Protektoratu?

Zjawisko kolaboracji można porównać do piramidy. Zaczyna się od wierzchołka, czyli władzy, i stopniowo obejmuje coraz większe grupy społeczne, aż w końcu dochodzi do zwyczajnych obywateli i staje się codziennością. Znane są historie ludzi, którzy pisali donosy na sąsiadów, a nawet członków własnej rodziny. Niekoniecznie o ich poglądach politycznych czy współpracy z ruchem oporu. Okupantów informowano, że ktoś chomikuje zboże albo po prostu wnosił wieczorem coś podejrzanego do domu. Obywatele mieli w głowach mętlik i wcale nie było dla nich jasne, że współpracują z Niemcami. Spora część donosów była przecież wysyłana do czeskiej policji podlegającej władzom Protektoratu.

Jak to nie było to dla nich jasne?

W trakcie przeglądania dokumentów czeskiej policji natrafiłem na zawiadomienie napisane przez jednego z dyrektorów przedsiębiorstwa naftowego, który informował, że jego podwładny kradnie na dużą skalę kartki na benzynę. Oczywiście, w pierwszym odruchu można powiedzieć, że doniósł na innego Czecha, a więc kolaborował. Ale z drugiej strony był to człowiek, który odpowiadał za stan majątkowy przedsiębiorstwa. Gdyby o tym nie poinformował władz, sam stałby się podejrzanym o kradzież, a przynajmniej o niedopełnienie obowiązków. W warunkach wojny mógłby za to zapłacić życiem. Na dodatek nie wiedział, czy jego podwładny kradł benzynę i po prostu sprzedawał ją na czarnym rynku, czy może pomagał ruchowi oporu. Nawet dziś są to sprawy trudne do rozstrzygnięcia i myślę, że podobnie było w czasie wojny.

Z miesiąca na miesiąc ta kolaboracja rozprzestrzeniała się coraz bardziej i w końcu dotarła też do ludzi kultury – jak oni radzili sobie ze współpracą z okupantem?

W odróżnieniu od Generalnego Gubernatorstwa czeska kultura wysoka nie była w Protektoracie tępiona, poddano ją natomiast ścisłemu nadzorowi ideologicznemu. Lata 1939–1945 to paradoksalnie okres wielkiego rozkwitu czeskiego filmu – powstało wówczas 120 filmów w języku czeskim, czyli proporcjonalnie więcej niż przed wojną, niektóre z nich były jednoznacznie patriotyczne, mówiły o przywiązaniu do ziemi rodzinnej, solidarności narodowej. Mogły jednak powstać dopiero po zatwierdzeniu scenariuszy przez Niemców. Oprócz nich nakręcono też obrazy o wymowie pronazistowskiej.

Po wojnie to się zemściło na tych, którzy w tym uczestniczyli.

Można nawet powiedzieć, że zostali ukarani niewspółmiernie do szkód, które wyrządzili. A ponieważ byli na świeczniku, czekała ich więc wyższa kara. Aktorki, które romansowały z Niemcami, nie zostały nawet skazane, ale od razu bez wyroku sądu trafiły do więzienia. Kara nie ominęła też producenta filmowego Miloša Havla – stryja późniejszego prezydenta Václava Havla. W mojej ocenie niesłusznie, gdyż w czasie wojny nie zachowywał się gorzej niż większość czeskich biznesmenów. Spotykał się wprawdzie z Niemcami i na dużą skalę ich korumpował, ale jednocześnie zapewniał wielu ludziom pracę i środki do życia, wyciągał ich z więzień. Po wojnie został przeczołgany przez władze, skonfiskowano jego studia filmowe, których już nigdy nie odzyskał.

Ale już samo granie w filmach powstających w Protektoracie nie było uważane za kolaborowanie z okupantem. Z kolei w Polsce to było niedopuszczalne.

Kolaboracja może być różnie definiowana. Działania, które dzisiaj uznajemy za jawną współpracę z okupantem, niekoniecznie musiały być tak samo postrzegane przez ówczesnych ludzi. Do tego występowały ogromne różnice regionalne i to, co uchodziło za kolaborację w Polsce, nie musiało być za nią uznawane w okupowanych Czechach i na odwrót. Tak było właśnie z występami w filmach. W Polsce zagranie w niemieckiej produkcji było jednoznacznie potępiane i surowo karane. W Protektoracie niechętnie patrzono na czeskich aktorów występujących w niemieckich filmach, lecz nie potępiano tych, którzy grali w filmach czeskich.

Różnice w podejściu do kolaboracji widać też, gdy przyjrzymy się jej wymiarowi politycznemu. Z perspektywy Polaków współpraca z Niemcami była nie do zaakceptowania. Tymczasem z punktu widzenia Czechów to co robili Hácha i ministrowie Protektoratu, przynajmniej na początku okupacji, nie było kolaboracją. Społeczeństwo czeskie do pewnego momentu akceptowało ich decyzje. Podzielało punkt widzenia, że właściwie nie ma innej opcji i trzeba podjąć pewną grę z Niemcami.

Tych różnic w polskim i czeskim doświadczeniu okupacji jest więcej – weźmy na przykład ruch oporu.

Ruch oporu był inny, bo też i inny był model okupacji. Przede wszystkim Czechosłowacja nie broniła się w 1939 r. przed niemiecką inwazją. To stworzyło zupełnie inny punkt wyjścia dla działań podziemia. W Protektoracie Niemcy formalnie nie byli okupantami. Oficjalna niemiecka narracja brzmiała, że Czechy stały się dobrowolnie częścią Wielkoniemieckiej Rzeszy i korzystają z jej ochrony. U wielu ludzi musiało to wywoływać poczucie dezorientacji, która podcinała skrzydła ruchowi oporu. Prezydent Hácha i czeskie władze nieustannie apelowali do rodaków o zachowanie spokoju i wypełnianie niemieckich poleceń. Między innymi z tego względu czeski opór nigdy nie nabrał charakteru tak masowego jak w Polsce. Nawet jeśli początkowo wielu ludzi wstępowało do różnych siatek konspiracyjnych, większość z nich nie odbudowała się już po rozbiciu przez Gestapo.

Podczas gdy w Polsce z każdym rokiem ruch oporu stawał się coraz silniejszy.

Może było tak dlatego, że Czechom brakowało wiedzy o tajnikach konspiracji? Poza tym Niemcy znacznie sprawniej kontrolowali ziemie czeskie, niż robili to w Generalnym Gubernatorstwie. W każdym razie na przełomie lat 1939 i 1940 największe organizacje wojskowego i cywilnego ruchu oporu zostały przez Niemców rozbite. Przetrwały jedynie ich strzępy. Taka sytuacja utrzymywała się aż do czasu przybycia Heydricha do Pragi we wrześniu 1941 r., kiedy to podziemie otrzymało kolejny potężny cios. Niemcy nasilili represje, rozstrzelali wiele osób zaangażowanych w konspirację. Nawet wtedy nie udało im się jednak całkowicie wyeliminować ruchu oporu – bez jego pomocy spadochroniarze, których wysłano z Londynu, aby dokonać zamachu na Heydricha, nie mieliby większych szans przeprowadzić swej akcji.

Czytaj więcej

Polexit? Może kiedyś. Najpierw paraliż w sądach

Co stało się z ruchem oporu po tym zamachu?

Podziemie zostało rozbite, ale opór wciąż się tlił. Poszczególne organizacje były zaledwie kilkudziesięcioosobowe. I w tym kształcie dotrwały aż do początku 1945 roku. Wraz ze zbliżaniem się końca wojny, na ziemiach czeskich zaczęły pojawiać się oddziały partyzanckie – częściowo czeskie, a częściowo radzieckie. Przyłączali do nich uciekinierzy z obozów jenieckich, a także zrzucani za linią frontu żołnierze przygotowani do działań dywersyjnych oraz Czesi, którzy chcieli walczyć albo ukrywali się przed wywózką na roboty do Niemiec lub aresztem. Ruch oporu nigdy nie przybrał jednak rozmiarów masowych. Większość czeskiego społeczeństwa zajmowała postawę wyczekującą. Nienawidziła Niemców, ale unikała niepotrzebnego ryzyka.

Te dylematy cały czas się powtarzają – jeden ruch mógł oznaczać albo kolaborację, albo utratę politycznej decyzyjności, czasem nawet śmierć.

Na tym właśnie polega dramat kolaboracji, że ktoś, kto ją podejmuje, nie może mieć pewności, co ostatecznie będzie zmuszony zrobić. Można powiedzieć, że kiedy człowiek zaczyna współpracować z wrogiem, wypisuje mu czek in blanco. Nie wie, jaką kwotę wpisze okupant, ale tak czy inaczej będzie ją musiał uregulować – a wraz z nim często również inni ludzie. W przypadku kolaboracji podejmowanej przez polityków jej cenę płaci całe społeczeństwo. Tak stało się również w przypadku Háchy oraz czeskich władz Protektoratu Czech i Moraw.

dr hab. Piotr M. Majewski

Historyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, był wicedyrektorem Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Zajmuje się historią najnowszą, w tym dziejami Czech oraz relacjami czesko-niemieckimi. Nominowany do Nagrody Nike za książkę „Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu". W 2021 r. wydał kolejną książkę „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw, 1939–1945"

Plus Minus: Jest marzec 1939 roku. W Polsce dopiero rozpoczynamy przygotowania do ewentualnej wojny z Niemcami. A w Czechosłowacji?

Właśnie zaczyna się okres sześcioletniej okupacji niemieckiej. Właściwie nie ma już Czechosłowacji, zastąpiły ją Protektorat Czech i Moraw oraz Słowacja, która stała się odrębnym państwem.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami