PRL słynęła jako najbardziej liberalny barak w obozie, w niskonakładowych powieściach można było jeszcze przed Sierpniem przeczytać niejedno o stalinizmie, a jeśli ktoś miał wyjątkowo dobry wzrok do czytania między wierszami, to nawet o Katyniu.
Ale swoje „sekrety królewskie" Polska Ludowa miała. Jednym z nich byli, jak się wydaje, Żołnierze Wyklęci i skala stawianego przez nich oporu. Ale drugim, może jeszcze bardziej zacięcie ukrywanym – obecność na ziemiach polskich sowieckich sił zbrojnych i konsekwencje ich stacjonowania/okupacji, rozpoczętej na dobre w 1945 roku.
O Sowietach – ani o fali gwałtów, jaka towarzyszyła ich instalowaniu się w Polsce, ani o codziennym funkcjonowaniu stref eksterytorialnych w sercu kraju – nie można było wspomnieć. Niezrównany Marek Hłasko zdołał w „Pięknych dwudziestoletnich" wspomnieć zarówno o tym pierwszym („Szli przez szereg nocy i dni śpiewając jedną i tę samą pieśń: o bohaterze Czapajewie; nocami gwałcili, a wtedy ci, którzy trzymali za ręce szarpiącego się męża, mówili do niego uspokajająco i ze zdziwieniem: Ty czewo bezpakoiszsia? Razoczek żonku pierejebiom i dostateczno"), jak i o groteskowych, krążących po kraju plotkach („Kiedy po wybraniu wolności pytano mnie, czy wiem, gdzie są wojskowe lotniska w Polsce, powiedziałem, że o niektórych wiem. Mój rozmówca ożywił się. – Więc gdzie? – W Warszawie na Boernerowie – powiedziałem. – I gdzie jeszcze? – Koło Legnicy. (...) – A skąd pan o nich wie? – Z Radia „Wolna Europa" – powiedziałem. I tak skończyła się moja kariera szpiegowska"); ale ile osób czytało „Pięknych dwudziestoletnich"?
Zmieniło się to po 1989; ukazały się monografie, zbiory studiów, kto miał siłę, obejrzał w kinie „Małą Moskwę" i „Różę". Na targach staroci jednak nadal brzęczą kusząco na stolikach znaczki z Leninem. Dlatego dobrze, że IPN nadal prowadzi studia nad tamtym czasem i przewinami, że w 20. rocznicę początku wycofywania Armii Radzieckiej z Polski zorganizował konferencję w Bornem Sulinowie.
Referaty z tej sesji złożyły się na opublikowany właśnie tom. Czasem w trakcie lektury szkoda, że jego redaktorzy nie przeprowadzili staranniejszej selekcji: nie każdy badacz wie, że nie wystarcza streszczanie źródeł, ale zawsze można mu to przecież uświadomić. Żal, że z generałem Zdzisławem Ostrowskim, opowiadającym o negocjacjach związanych z wyjściem Sowietów w latach 90., nie porozmawiał ktoś taki jak Robert Mazurek z „Plusa Minusa": przydałaby się bowiem szczypta sceptycyzmu wobec samozachwytów generała, wychowanka Korpusu Kadetów KBW, mianowanego na stanowisko pełnomocnika rządu ds. pobytu wojsk b. ZSRR przez ekipę Mazowieckiego.