Liberalna demokracja w formie, jaką znamy dziś w Europie, powstała po II wojnie światowej. Co tak właściwie wpłynęło na taki, a nie inny kształt tego ustroju?
Przesądziło o tym, rzecz jasna, wiele czynników, ale w ich centrum umieściłbym rodzaj fundamentalnego lęku przed powtórką wydarzeń z 1933 roku, gdy w warunkach demokratycznych doszło do oddania władzy w ręce Hitlera. To lęk założycielski, który w ogromnym stopniu zadecydował o kształcie porządku politycznego powojennej Europy. Obawy jej twórców odpowiadają politycznym intuicjom Platona, który w VIII księdze „Państwa" jako pierwszy analizował przyczyny i mechanizm przekształcania się demokracji w tyranię. W świetle tej analizy podstawowym problemem ustroju demokratycznego jest wewnętrzne napięcie między żywiołem wolności, który stanowi istotę demokracji, a sprawiedliwością, która wyraża się w rozmaitych formach posłuszeństwa prawom. Paradoks polega na tym, że przejście w tyranię nie bierze się wcale ze złamania, ale z pełnej realizacji zasady wolności ludu. W pewnych warunkach dyktatura stanowić może bezpośrednią kontynuację demokracji. Jak powiada w „Polityce" Arystoteles, demokracja i tyrania to przeciwnicy mający wiele wspólnego, bo „demokracja skrajna jest właściwie tyranią". Wydarzenia z 1933 roku można by więc opisać właśnie jako skrajną postać demokracji, jej radykalizację. Lud, wykorzystując swoją wolność, pozbył się jej. Dlatego twórcy powojennego systemu politycznego położyli bardzo mocny nacisk na aspekty demokracji związane ze sprawiedliwością, a co za tym idzie – z prawem.
Co to oznaczało w praktyce?
Stworzono takie systemy prawnych zabezpieczeń, które mają uniemożliwiać ludowi popadnięcie w samowolę. Z konieczności muszą to być hamulce, które nie podlegają wprost kontroli demokratycznej. Miały one wzmocnić pierwiastek sprawiedliwości, do minimum ograniczyć ryzyko recydywy 1933 roku. Stąd wziął się choćby rozwój sądów konstytucyjnych. Jeszcze przed wojną istniały one tylko w dwóch krajach europejskich: Austrii i Czechosłowacji. Ale tu nie chodzi nawet o samą ideę oddzielnych trybunałów, badających zgodność woli ludu z konstytucją, bo nie muszą to być wcale oddzielne instytucje. Chodzi o pewną próbę wbudowania w system demokratyczny mechanizmów, których nie można zmieniać wraz z prostą zmianą sympatii czy nastrojów ludu, a także o pewien projekt wiążący ideę demokracji z ideą państwa prawa. Z jednej strony były to więc działania wokół instytucjonalnego wzmacniania pierwiastka sprawiedliwości, z drugiej zaś pewien rodzaj edukacji politycznej opartej na fundamentalnym napięciu między tak pojętą demokracją a faszyzmem.
Jak ma się to do klasycznej teorii polityki? Czy jest to jeszcze demokracja?