Najcenniejszy obok „Damy z gronostajem" Leonarda da Vinci skarb naszej kultury ma wyjątkowo barwną historię, począwszy od tego, że – prawdę mówiąc – w Gdańsku znalazł się nielegalnie. Został bowiem skradziony ze statku płynącego do Florencji, gdzie zamówił go do jednej ze świątyń bogaty bankier. Co ciekawe, przez wiele lat arcydzieło Memlinga było przypisywane zupełnie innemu malarzowi.
O tym twórcy wspomina się niezwykle rzadko, w Polsce łącząc go prawie wyłącznie z „Sądem Ostatecznym". Tymczasem, jak pisze Til Holger Borchert w albumie „Sąd Ostateczny", zachowało się prawie 100 obrazów przypisywanych Memlingowi lub jego warsztatowi, co czyni zeń jednego z najpłodniejszych i najbardziej wszechstronnych mistrzów swojej epoki.
Żołnierz i patrycjusz
Gdybyśmy zaś chcieli wyruszyć szlakiem jego prac, odwiedzilibyśmy tak szacowne miejsca, jak: muzeum Prado w Madrycie, Narodowa Galeria Sztuki w Waszyngtonie, Metropolitan Museum w Nowym Jorku, National Gallery w Londynie i oczywiście paryski Luwr. Jest jeszcze monachijska Pinakoteka i kilkanaście innych znanych w świecie placówek. Mamy więc wyjątkowe szczęście, że na tym szlaku znajduje się Muzeum Narodowe w Gdańsku, któremu w dodatku przypadł najcenniejszy obraz Memlinga – „Sąd Ostateczny".
O życiu autora wiadomo niewiele. Często fakty podane przez jednych, przez innych są kwestionowane. Pod koniec XVIII wieku pojawiła się legenda, która głosiła, że Memling był żołnierzem armii Karola Śmiałego. Ponoć znaleziono go rannego na progu szpitala św. Jana (Sint-Janshospitaal) w Brugii. Z wdzięczności za otrzymaną opiekę artysta zdecydował się pozostać na usługach tej charytatywnej instytucji. Dzięki tej historii malarz zyskał dużą popularność na początku XIX wieku wśród niemieckich romantyków. Zaczęto mu wtedy przypisywać większość anonimowych dzieł szkoły niderlandzkiej. Ale było też odwrotnie. Uważany za najsłynniejsze dzieło artysty „Sąd Ostateczny" przez lata uchodził za pracę Jana van Eycka.
Antoni Ziemba w wydanym obecnie albumie zwraca uwagę, że w drugiej połowie XIX wieku i około 1900 roku, a nawet w latach 60. i 70. XX wieku zdarzali się uczeni, którzy obejrzawszy „Sąd Ostateczny", powątpiewali w autorstwo Memlinga. Nie mogli uwierzyć, że tak poważne zlecenie mógł uzyskać artysta młody, świeżo przybyły do Brugii, o nieustabilizowanej jeszcze pozycji. Sceptycy widzieli w tym tryptyku wiele, choć dość powierzchownych, podobieństw do innego „Sądu Ostatecznego" – Rogiera van der Weydena w Beaune. Twierdzili też, że ekspresyjna formuła tryptyku nie zgadza się z twórczością Memlinga – mistrza „lirycznej subtelności" i „słodkich Madonn".