Reklama

Tajemnice Hansa Memlinga

W Polsce Hans Memling kojarzy się prawie wyłącznie z genialnym tryptykiem „Sąd Ostateczny". I nie zawsze mamy świadomość, że jego twórczość obejmuje prawie setkę prac. A są wśród nich dzieła nie tylko wybitne, ale też równie tajemnicze, jak życie ich autora.

Aktualizacja: 04.09.2016 17:58 Publikacja: 01.09.2016 15:46

Hans Memling skromnie schowany za kolumną w „Tryptyku rodziny Donne ” ok. 1478

Hans Memling skromnie schowany za kolumną w „Tryptyku rodziny Donne ” ok. 1478

Foto: Wydawnictwo Universitas

Najcenniejszy obok „Damy z gronostajem" Leonarda da Vinci skarb naszej kultury ma wyjątkowo barwną historię, począwszy od tego, że – prawdę mówiąc – w Gdańsku znalazł się nielegalnie. Został bowiem skradziony ze statku płynącego do Florencji, gdzie zamówił go do jednej ze świątyń bogaty bankier. Co ciekawe, przez wiele lat arcydzieło Memlinga było przypisywane zupełnie innemu malarzowi.

O tym twórcy wspomina się niezwykle rzadko, w Polsce łącząc go prawie wyłącznie z „Sądem Ostatecznym". Tymczasem, jak pisze Til Holger Borchert w albumie „Sąd Ostateczny", zachowało się prawie 100 obrazów przypisywanych Memlingowi lub jego warsztatowi, co czyni zeń jednego z najpłodniejszych i najbardziej wszechstronnych mistrzów swojej epoki.

Żołnierz i patrycjusz

Gdybyśmy zaś chcieli wyruszyć szlakiem jego prac, odwiedzilibyśmy tak szacowne miejsca, jak: muzeum Prado w Madrycie, Narodowa Galeria Sztuki w Waszyngtonie, Metropolitan Museum w Nowym Jorku, National Gallery w Londynie i oczywiście paryski Luwr. Jest jeszcze monachijska Pinakoteka i kilkanaście innych znanych w świecie placówek. Mamy więc wyjątkowe szczęście, że na tym szlaku znajduje się Muzeum Narodowe w Gdańsku, któremu w dodatku przypadł najcenniejszy obraz Memlinga – „Sąd Ostateczny".

O życiu autora wiadomo niewiele. Często fakty podane przez jednych, przez innych są kwestionowane. Pod koniec XVIII wieku pojawiła się legenda, która głosiła, że Memling był żołnierzem armii Karola Śmiałego. Ponoć znaleziono go rannego na progu szpitala św. Jana (Sint-Janshospitaal) w Brugii. Z wdzięczności za otrzymaną opiekę artysta zdecydował się pozostać na usługach tej charytatywnej instytucji. Dzięki tej historii malarz zyskał dużą popularność na początku XIX wieku wśród niemieckich romantyków. Zaczęto mu wtedy przypisywać większość anonimowych dzieł szkoły niderlandzkiej. Ale było też odwrotnie. Uważany za najsłynniejsze dzieło artysty „Sąd Ostateczny" przez lata uchodził za pracę Jana van Eycka.

Antoni Ziemba w wydanym obecnie albumie zwraca uwagę, że w drugiej połowie XIX wieku i około 1900 roku, a nawet w latach 60. i 70. XX wieku zdarzali się uczeni, którzy obejrzawszy „Sąd Ostateczny", powątpiewali w autorstwo Memlinga. Nie mogli uwierzyć, że tak poważne zlecenie mógł uzyskać artysta młody, świeżo przybyły do Brugii, o nieustabilizowanej jeszcze pozycji. Sceptycy widzieli w tym tryptyku wiele, choć dość powierzchownych, podobieństw do innego „Sądu Ostatecznego" – Rogiera van der Weydena w Beaune. Twierdzili też, że ekspresyjna formuła tryptyku nie zgadza się z twórczością Memlinga – mistrza „lirycznej subtelności" i „słodkich Madonn".

Reklama
Reklama

Urodził się 1435 roku w Niemczech w mieście Seligenstadt. Początkowo uczył się w pracowni Stefana Lochnera w Kolonii, potem u Rogiera van der Weydena w Brukseli. Po śmierci Rogiera osiadł w Brugii, gdzie został członkiem gildii św. Łukasza. Małżeństwo z Anną de Valkenaere, która urodziła mu trzech synów: Jeana, Corneliusa i Nicholasa, uplasowało go w gronie najbogatszych mieszkańców miasta. Prowadził pracownię, w której zatrudniał wielu uczniów i pomocników. Przez niemal 30 lat nie opuszczał swego miasta, otaczał go dostatek i uznanie nie tylko władz miejskich, ale także burgundzkiego dworu.

Sądy o twórcy „Sądu"

Przyglądając się twórczości Memlinga i znając nawyki innych malarzy, zastanawiałem się, dlaczego ten jeden z najznamienitszych artystów XV-wiecznej Brugii, nie wykorzystał swych prac, by – jak to często bywało – nadać własne rysy postaci Chrystusa, apostołów czy świętych. Wnikliwy badacz odnajdzie, co prawda, jego wizerunek w „Tryptyku rodziny Donne", malowanym około 1478 roku. Trudno jednak dostrzegalny, bo ukryty za filarem w drugim tle. To jedno z wielu pytań dotyczących jego twórczości.

Gdy umarł w 1494 roku, jego rodak Rombouts de Doppere określił go mianem najznakomitszego malarza w świecie chrześcijańskim. Potem nad Memlingiem, podobnie jak nad Vermeerem, zapadła noc zapomnienia. Wąski strumień światła skierował w jego stronę m.in. Giorgio Vasari w swych słynnych „Żywotach najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów", wydanych w połowie XVI wieku.

Eugeniusz Fromentin, eseista, krytyk sztuki i malarz, w 1875 roku rzucił na twórczość Memlinga wreszcie snop światła. Pisał o nim z niekłamanym zachwytem: „marzy, patrząc na naturę, przeobraża ją, gdy maluje, bierze z niej to, co jest najwdzięczniejszego i najdelikatniejszego w formach ludzkich. I stwarza zwłaszcza jako typ kobiecy, istotę wyszukaną, nieznaną dotąd, a która znikła od jego czasu. Są to kobiety, lecz kobiety widziane tak, jak on je kocha, z czułością człowieka, którego pociąga wdzięk, szlachetność i piękno. Z tego nowego wyobrażenia kobiety tworzy osobę rzeczywistą, a także symbol. Nie upiększa jej, lecz widzi w niej to, czego nikt nie widział. Wyczuwamy, że namalował ją tak jedynie dlatego, że odkrył w niej czar, powab, a także sumienie, których istnienia dotąd nikt nawet nie przypuszczał. Przystraja ją fizycznie i moralnie...".

Na ziemię sprowadził jednak Fromentina Erwin Panofsky, niemiecki historyk sztuki i eseista pochodzenia żydowskiego. Ten niezwykle ceniony twórca ikonologii zauważył: „O ile Memling wywarł znaczny wpływ w wąskim obrębie swego czasu i miejsca, to następne generacje uważały jego dzieła za słabe i błahe; a o ile romantycy i ludzie doby królowej Wiktorii uważali jego słodycz za sam szczyt sztuki średniowiecznej, my jesteśmy skłonni porównywać go do takiego kompozytora, jak Mendelssohn: zachwyca on czasem, nigdy nie razi i nigdy nie wywołuje wstrząsu".

Jako młody twórca Memling korzystał z doświadczeń co najmniej kilku mistrzów. Najczęściej wspomina się van der Weydena, Alberta Boutsa, Hugo van der Goesa. Wielu historyków sztuki zwraca uwagę, że obrazy Memlinga wyróżniają się liryzmem, spokojem, czystym i harmonijnym kolorytem oraz miękkim modelunkiem, manierą wysmuklania ciał i wielością szczegółów. Przy zachowaniu zdobyczy warsztatowych Jana van Eycka jego malarstwo skłania się ku manieryczności i wytworności, kojarzącej się z „międzynarodowym gotykiem".

Reklama
Reklama

Michał Walicki w niedokończonym eseju zamieszczonym w wydanym przed laty pierwszym polskim albumie dotyczącym Memlinga podkreślał jego wrażliwość na światło i lśnienie, na efekty optyczne, często nawet na zjawiska atmosferyczne: „Nie tylko to, wydaje się, siłą Memlinga. Poza współczuciem dla zwierząt i roślin, poza wrażliwością na koloryt lokalny zdołał on nie tylko zbudować, lecz też utrwalić miłość i szacunek dla człowieka. Wyrazem tego jest jego droga jako portrecisty oraz niecodzienna wówczas odwaga znawcy i wyznawcy ludzkiego aktu".

To właśnie Memlingowi – zauważa dalej Walicki – zawdzięczamy kreacje najbardziej czyste i poetyckie. Tylko autor niderlandzki, wykształcony w tradycjach poetyki szkoły kolońskiej, mógł zdobyć się na wizję tego rodzaju aktu, który nam prezentuje „Betsabe w kąpieli". Tylko on i jemu podobni mogli obdarzyć czarami postać nagiej, zmartwychwstającej dziewczyny, dźwigającej się z ciężkiego snu u stóp Archanioła. A cóż dopiero, gdy chodzi o podobne, wzruszające w swej nagości i szlachetności akty, kłębiące się w scenie strącania do piekieł. Oczywiście w „Sądzie Ostatecznym".

Warto dodać, że podejmując pracę nad tym tryptykiem, Memling miał już za sobą niepospolite osiągnięcia, by wspomnieć choćby „Hołd Trzech Króli" (1470) obecnie znajdujący się w Prado. „Pasję" (Pinakoteka w Turynie) czy też „Portret Portinariego" (muzeum w Nowym Jorku).

Narzeczona i Madonny

Portrety stały się jedną ze specjalizacji Memlinga. Ujawnił w nich nie tylko wielką klasę, ale i nowatorstwo, osiągnął syntezę stylizacji i weryzmu. W tych wizerunkach dostrzega się też łagodną wrażliwość i szczerość. A te cechy pozwalały oddać sprawiedliwość nawet najbardziej lubianym i cenionym postaciom, bez poniżania się do pochlebstwa. Wczesne portrety jego autorstwa możemy oglądać w nowojorskim Metropolitan Museum. Wzorując się na van Eycku i van der Weydenie, umieszczał wówczas postacie na gładkim, neutralnym tle. Z czasem dodał kolumny, wprowadził bogate wnętrza. Takie wizerunki znajdziemy w muzeach w Brukseli, Berlinie i paryskim Luwrze. W uroczym portrecie „Młodej narzeczonej" z Metropolitan Museum pejzaż występuje w obramowaniu okna.

W nastroju poetyckiej czułości i wdzięku oraz miłości macierzyńskiej ukazał Madonny: w „Zwiastowaniu" (nowojorska kolekcja Lehmana) w „Adoracji Madonny", czyli „Tryptyku rodziny Donne" w Londynie oraz dyptyku Maartena van Nieuvenhove w Brugii. W późniejszych latach Madonny staną się bardziej posągowe, pozbawione życia. Memling osadza je na tronie z brokatowym zapleczem, ustawionym w renesansowej arkadzie, gdzie nadzy chłopcy trzymają girlandy kwiatów i owoców. Na takie Madonny (do obejrzenia we Florencji, Wiedniu i Waszyngtonie) napływały zapewne zamówienia, więc artysta musiał je realizować.

Uważa się też, że jego rozbudowane na obrazach orkiestry anielskie mogą wskazywać na zainteresowania muzyczne. Wiele obrazów świadczy zaś o tym, że miał wyostrzony zmysł obserwacji otaczającej rzeczywistości. Dał temu wyraz w jednym z ostatnich dzieł – „Relikwiarzu św. Urszuli" (1489). To drewniana skrzynka ozdobiona scenami z życia świętej i innymi miniaturami. Artysta dwukrotnie przedstawił tu ówczesny widok katedry kolońskiej. Z niezwykłą precyzją ukazał nie tylko prezbiterium, dopiero zaczętą nawę, ale też dźwig budowlany. Uwagę przyciągają również, oddane jak zwykle z sympatią i czułością, zwierzęta.

Reklama
Reklama

I tu powinna zacząć się wielka opowieść o najbardziej niezwykłym dziele Memlinga – prezentowanym w Gdańsku „Sądzie Ostatecznym". Ale to temat na oddzielną książkę. A taka, w niezwykłym wydaniu albumowym z imponującymi ilustracjami, właśnie ukazała się staraniem Narodowego Centrum Kultury, wydawnictwa Universitas i Muzeum Narodowego w Gdańsku.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Panda Spin”: Pokręcone karty
Plus Minus
„Strange Adventures”: Aksjologiczny zimny prysznic
Plus Minus
„Ministranci”: Bunt oszukanych dzieciaków
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Joanna Lamparska: Góry, historia i rocznica
Materiał Promocyjny
Nowa era budownictwa: roboty w służbie ludzi i środowiska
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama