„Korona królów" to bardzo słaby serial historyczny. Piszę to z przykrością, bo wcale nie musiało tak być, nawet zakładając ewidentne niedostatki finansowe. Nikt przecież o zdrowych zmysłach nie oczekiwał od dzieła wyreżyserowanego przez Wojciecha Pacynę i Jacka Sołtysiaka, „pod opieką" scenariuszową Ilony Łepkowskiej, że będzie to polska „Gra o tron" czy „Wspaniałe stulecie". Wystarczyło, że „Korona królów" choć trochę zbliżyłaby się poziomem aktorstwa i dramaturgicznej intrygi do nakręconych w 1988 roku „Królewskich snów". To jasne, że historyczna produkcja nie może być naukowym elaboratem, ale musi „dać się oglądać". Powinna też przykuwać uwagę. Tymczasem w omawianym serialu mamy deklamowane dialogi, w większości papierowe role, a przede wszystkim doskwierający brak filmowych emocji.
Głód historii
Na wstępie zaznaczę, że nigdy nie byłem przeciwnikiem wyprodukowania przez Telewizję Polską ciekawego, wartkiego i emocjonującego serialu historycznego. Nie mam też nic przeciwko filmom kostiumowym, gdzie gęsto od rycerskich mieczy, królewskich kosztowności czy pałacowych intryg. Uważam, że polskie średniowiecze i czasy ostatnich Piastów to jak najbardziej inspirujący, godny uwagi temat. Jednocześnie trzeba pamiętać, że do takiego projektu należy podejść z pokorą, a nade wszystko z chłodną głową profesjonalisty.
Film zanurzony w tak odległej przeszłości, generujący wiele legend, tak nasiąknięty historycznymi dwuznacznościami (np. jak faktycznie w 1331 r. w starciu z Krzyżakami pod Płowcami zachował się Kazimierz Wielki?) jak czasy „Polski Piastów", jest zwyczajnie ryzykowny. Z drugiej strony to właśnie „luki w dziejach" czy „liczne fantazje kronikarzy" dają ogromne możliwości i pole do popisu dla mądrych scenarzystów. Z oczywistych względów taka produkcja mogłaby niejako za jednym zamachem połączyć i pogodzić kilka podstawowych wartości – heurystyczną (jak długo ojcami naszych wyobrażeń o Łokietku czy Kazimierzu Wielkimi mają być tylko Matejko i Jasienica), artystyczną (od czasów Szekspira historia to świetny wehikuł i lustro dla bieżących bolączek), edukacyjną (z kulturą obrazkową nie wygramy i nie ma co się na to obrażać), ale także komercyjną (tego typu seriale bardzo dobrze się sprzedają).
Nie muszę również chyba nikogo przekonywać, że żaden nawet najwybitniejszy historyk nie spopularyzuje danego tematu lepiej i powszechniej niż przez popkulturę. Świetny badacz dziejów rewolucji francuskiej prof. Jan Baszkiewicz nie trafił ze swoimi naukowymi pracami pod strzechy – natomiast dzięki filmowej adaptacji sztuki Stanisławy Przybyszewskiej „Sprawa Dantona", mistrzowsko wyreżyserowanej przez Andrzeja Wajdę i w gwiazdorskiej obsadzie z Gerardem Depardieu i Wojciechem Pszoniakiem – to się udało.