Był czterolatkiem, gdy powierzono mu duchowe przywództwo narodu, 15-latkiem gdy stał się faktycznym przywódcą 6-milionowej społeczności Tybetańczyków. Jego wspomnienia są monotonnym odtwarzaniem przebytych wędrówek, spotkań i własnego dojrzewania do roli Dalajlamy. Przytaczane rytuały i ich nazwy brzmią egzotycznie i zazwyczaj trudno zaopatrzyć je czytelnikowi w treść. W pamięci pozostaje, że w czasach dzieciństwa Dalajlamy męski klasztor Samding kierowany był przez mniszkę i że mnichów tybetańskich obowiązują 253 zasady, a mniszki – 364.
Miał 19 lat, gdy w Pekinie poznał Mao. „Im lepiej poznawałem marksizm, tym bardziej mi się podobał", bo system wydawał mu się niezwykle sprawiedliwy.
Są i polskie akcenty, kiedy wspomina wydarzenia 1956 roku, a potem Maurycego Friedmanna, spotkanego w 1956 roku polskiego Żyda, który osiedlił się, „by wieść życie takie jak Hindusi", oraz Jana Pawła II „człowieka, którego darzy wielkim szacunkiem".
Autobiografię napisał po angielsku, przyznając, że jego „zdolność wysławiania się w tym języku jest bardzo ograniczona". I to się czuje. Rozczarowujące.