Oczywiście problem nie leży w konsultowaniu się, ale w stwierdzeniu, że ktoś – inne państwo lub siła – zagraża Polsce, Litwie czy Unii Europejskiej. Ten ktoś – na przykład Białoruś – musi zostać zidentyfikowany jako źródło zagrożenia. Oczywiście w momencie, w którym nazywa się Białoruś po imieniu, mówi się też o jej najbliższym sojuszniku wojskowym, politycznym i ideowym – Rosji. A Rosja tego bardzo nie lubi. Dla jednych to, że Rosja czegoś nie lubi w polityce zagranicznej, jest wskazówką, że należy tę politykę zastosować, dla innych – na odwrót. Polska mogła się na artykuł 4 NATO powoływać już w sierpniu czy wrześniu, ale od października powinna go była już oficjalnie zastosować. Nie rozważam tutaj, co robią inni, czy polski rząd i osoby z nim związane były zainteresowane rozdmuchiwaniem konfliktu na granicy w nadziei, że na tym zyskają w sondażach. Po prostu nie wiem, czy mamy do czynienia z wyrafinowanym machiawelizmem, czy raczej z typową nieudolnością w prowadzeniu polityki zagranicznej i nierozumieniu tego, czym jest Białoruś i jaka jest rola Rosji.