"Rzeczpospolita": W SLD, czyli poprzedniku Nowej Lewicy, zajmowała się pani polityką społeczną. Pewnie trochę pani zazdrości, że Sojusz nie miał dość odwagi i siły, żeby wprowadzać takie programy jak 500+, podwyżka płacy minimalnej czy podwyżka stawki godzinowej, które wdraża PiS?
Nie zazdroszczę. Po pierwsze, nie prowadziłabym polityki społecznej w taki sposób, w jaki prowadzi ją PiS, a po drugie, ich polityka wielu problemów nie rozwiązała. Gdyby świadczeniu wychowawczemu jednocześnie towarzyszyły wydatki na projekty, które decydują o tym, że ludzie mają równy start, porządne życie, to byłabym zachwycona i wtedy mogłabym rzeczywiście im zazdrościć. Ale okazało się, że 500+ jest programem „zamiast". Zamiast wydatków na instytucje polityki społecznej, na porządną edukację, na dobrze wynagradzanych nauczycieli, na równy dostęp do opieki zdrowotnej, na tanie przedszkola i żłobki jednakowo dostępne w całej Polsce, na równy dostęp do dobrych szkół średnich i dobrych uczelni. Krótko mówiąc, w Polsce stało się coś niedobrego i to widać gołym okiem – wysokie wydatki na politykę społeczną, rozumianą jako redystrybucja pieniądza, wyparły nakłady na całą sferę usług publicznych, m.in. nie pozwalają na podwyższenie wynagrodzeń w sektorze publicznym. A na dodatek generują nowe problemy społeczne.