Te niepodzielne rządy technoliberalizmu prowadzą do przekształcenia sposobu naszego życia. Wcześniej technologia służyła człowiekowi jako wsparcie, teraz organizuje jego życie. Myślę o Siri i Google Now, ale nie tylko. Coraz więcej przedmiotów, od domów przez samochody po piekarniki, podłącza się do jednej sieci, która dostarcza wielkim korporacjom danych dotyczących naszego życia i nawyków. U nas dzieje się to powoli, w Stanach nabiera tempa, a skoro cały Zachód stanowi imitację Stanów (z odrobiną, i to coraz rzadszego, kolorytu lokalnego), więc i my musimy brać pod uwagę konsekwencje tych przemian. Weźmy sobie do serca słowa Davida Runcimana, politologa z Cambridge: Zuckerberg jest groźniejszy od Trumpa.
Przez ostatnie cztery dekady liberalizm podkopywał sam siebie, przyczyniając się do wzrostu dysproporcji majątkowych. Klasa średnia ubożała, na Zachodzie przyszło na świat pierwsze od jakiegoś czasu pokolenie, które będzie biedniejsze od swoich rodziców. Teraz dokłada się do tego postępująca robotyzacja i wtargnięcie do gospodarki sztucznej inteligencji. Przeświadczenie, że sztuczna inteligencja pozbawi pracy jedynie robotników fabrycznych, to naiwność. Maszyny opanują usługi, powoli zabiorą też pracę chirurgom, agencjom reklamowym, księgowym i sekretarkom. Prognozy z różnych źródeł brzmią pod tym względem zgodnie i ponuro.
Dolina Krzemowa posiada własny światopogląd. Bieżące spory sprawiają, że w Polsce się nad tym nie zastanawiamy. Twórcy najnowszych technologicznych cacek, informatycy z Silicon Valley, uważają bowiem, że człowiek to za mało; jest zdefektowany, niedostatecznie rozwinięty, można i trzeba go ulepszyć albo zastąpić czymś sprawniejszym. Ci ludzie śnią o wiecznej młodości, nie chcą umierać i pragną to osiągnąć różnymi drogami: jedni poprzez ingerencję w genom, inni poprzez scalenie człowieka z maszyną. Liberalizm nie ma tu żadnej gotowej odpowiedzi, nie myśli o tym. Dopuszcza wiele prawd, dopuszcza, że komuś może się wydać, iż granice ludzkiego istnienia są za ciasne i należy naturę ludzką przerobić.
***
Drugi problem, którego liberałowie nie rozumieją, to populizm. Są zdania, że daliśmy się populistom nabrać. Że to oszustwo polityczne i manipulacja. Podstawowy błąd optyki liberalnej tkwi właśnie tu: populiści nie stanowią przyczyny zapaści demokracji na Zachodzie, lecz oznakę choroby. To nie dlatego „źle się dzieje w państwie duńskim", bo wygrywają populiści, tylko na odwrót, populiści wygrywają, bo „źle się dzieje w państwie duńskim".
Istnieje zasadnicza różnica, której liberałowie nie dostrzegają. Chodzi tu o granicę między populizmem a demagogią. Demagodzy podsycają podłe namiętności, zdobywają władzę, żerując na najniższych instynktach. Populiści odpowiedzieli na te potrzeby, które są z gruntu szlachetne, jak patriotyzm, pamięć, przywiązanie do tradycji. John Gray bystrze zauważył, że liberalizm przepoczwarzył się w hiperliberalizm – doprowadził w społeczeństwach zachodnich do ostrego stanu zapalnego. Uczelnie weszły pod zarząd trybunałów politycznej poprawności, są pewne tematy, których nie wolno poruszać, pewne poglądy, które uniwersytet z góry wyklucza. Gray odwołuje się do przykładu kolonizacji, którą postrzega się jako absolutne zło, redukując całą złożoność problemu. Według dzisiejszych standardów Karol Marks zostałby napiętnowany, bo w swoim czasie śmiał twierdzić, że angielska kolonizacja Indii miała swoje plusy. Tę listę można rozwijać, bo i przywódca francuskich socjalistów Jean Jaures chwalił francuską obecność w Algierii, podkreślając jej zasługi cywilizacyjne. Dyskusja przesunęła się mocno na lewo. Za mocno.
To przesunięcie dało też początek nienawiści Zachodu do siebie samego. Na przeszłość wolno patrzeć tylko pod jednym kątem – widząc w niej pasmo zbrodni i potworności, tradycja to zbiór przesądów, pamięć – koniecznie, ale o ofiarach Zachodu, czyli właściwie o całym globie, bo nie ma miejsca, gdzie Zachód by kogoś nie skrzywdził. Ta autoagresja pokrzyżowała asymilację, nikt nie chce się integrować z Francuzami albo z Anglikami, nie chce się przyłączyć do narodu kryminalistów. Ta ciągle podbijana nienawiść i samobiczowanie doprowadzają do aberracji, pokroju tych, które miały miejsce w Paryżu, gdzie zorganizowano „antyrasistowską" manifestację pierwszomajową, w której zakazano uczestniczyć białym, a na paryskich uczelniach okupujący budynki studenci mazali napisy takie jak „śmierć białym" czy „Anty-Francja zwycięży".