Koronawirus, pandemia, zamykanie i otwieranie gospodarki, liczniki zakażeń, testów, zgonów i szczepień – tym od roku żyją media. Ludzie siłą rzeczy też, pewnie każdego dnia i pewnie w każdym domu tematy okołopandemiczne wychodzą przy różnych okazjach.
Przez to bliscy, rodziny, znajomi i jednoczą się, i dzielą. Dopiero co słyszałam na przykład taką historię: jest mąż i żona, on za szczepieniem, ona z obawami. Napięcie rośnie, w końcu mąż stawia sprawę jasno: szczepionka albo nie mieszkamy razem. Cóż robić, pani M. jest już po pierwszej dawce. Gdy oficjalnie Covid-19 przeszedł co najmniej co 14. Polak, trwa kolejny lockdown, podano prawie 7,8 mln dawek, pełne szczepienie otrzymało 2,1 mln chętnych, a rząd zachęca, bo to „jedyna nadzieja" na „nową normalność" – pytam trójki bliskich mi osób, co one na to.
Ewa
Ewa ma 35 lat, jest dziennikarką, niedawno zaszła w drugą, planowaną ciążę. W listopadzie 2019 roku została mamą po raz pierwszy, w styczniu gruchnął koronawirus, w marcu przyszedł do Polski, w kwietniu zmarł jej ojciec. Wszystko złożyło się na to, że Ewa bardzo boi się zarazy.
– Od początku byłam pewna, że to duża sprawa, że koronawirus do nas dotrze, że będzie katastrofa – mówi. Przeczuwała ją nie tylko na poziomie ogólnoświatowym, ogólnopolskim, ale też osobistym: skoro ojciec ma chore płuca, a wirus właśnie ten narząd atakuje, to tatę pewnie pokona. – Jego śmierć jest bardzo niejasna, lekarz prowadzący ma hipotezę, że zmarł na covid, bo wcześniej z o wiele trudniejszych zachorowań wychodził obronną ręką. A tu niby z niczego jego stan drastycznie się pogorszył, tydzień później okazało się, że na oddziale, na którym leżał, był właśnie koronawirus. Oficjalnie już się tego nie dowiem. I chyba to już nie ma dla mnie znaczenia.
Istotne teraz jest to, że odejście ojca bardzo wzmogło w Ewie doświadczenie pandemii. – Pękła moja ochronna bańka, bezpowrotnie pożegnałam okres życia, kiedy czułam się bezpiecznie – wyjaśnia. Pojawiło się poczucie niepewności i zagrożenia. Na początku raczej podskórnie, gdzieś z tyłu głowy. – W końcu dla mnie „lockdown" zaczął się wcześniej, jak urodziła się moja córka – śmieje się Ewa. – Była bardzo mała, więc i tak nie wychodziłam z nią na dwór, nie musiałam się martwić o jej kontakt z innymi dziećmi – dodaje. Pierwsze zamknięcie rok temu wręcz im się przysłużyło. – Na pewno na plus wyszło nam to, że mój mąż nie pracował i był z nami cały czas. Dzięki temu zbudował z naszą córką dużo silniejszą więź, niż gdyby nie było go całymi dniami.