Widać, że powstał w czasach gierkowskiej gigantomanii. Po korytarzach mogą jeździć tiry. Czasem przemknie widmo pani ze ścierką.
– Coś panu pokażę – mówi pracownik i prowadzi mnie do jakiegoś korytarza obwieszonego fotografiami. Patrzę. Fotografie z lat 20. i 30. Przepiękna para – Lindorfówna i Węgrzyn przed mikrofonem. Grupa grubasów z Zelwerowiczem na czele. Wszyscy oczywiście w garniturach i krawatach.
– To chyba jakieś święto? – pyta mnie pracownik. Dlaczego? No bo wszyscy tak ubrani. Nie chciał uwierzyć, że przed wojną wszyscy chodzili na co dzień w trzyczęściowych – marynarka, kamizelka, spodnie – ubraniach, a pokazać się bez krawata mógł tylko zatrzymany przez policję alkoholik. Pamiętam takie zdjęcie z lat 30. – długa kolejka bezrobotnych po zasiłek, wszyscy w kapeluszach! Przyjechał kuzyn z Ameryki – chodził po Warszawie w zimie z gołą głową – ludzie stawali – bez czapki nosili się tylko Amerykanie.
Po prostu inne były granice obyczaju. Najbiedniejszy chciał mieć krawat i kapelusz. A cóż dopiero aktorzy. Pamiętam takie zdjęcie – Szyfman, Frycz, Schiller i wszyscy w jasnych getrach. Z jakiej sztuki te kostiumy? – zagadnął młody aktor. Getry to były ochraniacze na kostki, filcowe, zapinane na guziki. W zimie fantastycznie grzały. A i dodawały szyku. Pamiętam, że sam nosiłem getry do mundurka szkolnego. Kapelusz, krawat, getry i można było iść do prezydenta.
Ojciec po porannym wykładzie wyrzucał sztywny kołnierzyk, na popołudnie wkładał nowy, a stare szły do krochmalenia (F-ka Musiał, ul. Bednarska).