Wrócił PKS-em do Zakopanego, odebrał swoją taksówkę i bez chwili zwłoki ponownie zaczął jeździć po mieście, żeby ukrywać archiwa i ludzi „Solidarności”. Problemem podpisanego kwitu o „przestrzeganiu prawa stanu wojennego” w ogóle się nie przejmował: w dalszym ciągu robił to, co uważał za obowiązek wobec ojczyzny. Szeroko o lojalce opowiadał, a nawet ją wyśmiewał. Później skrupulatnie to odnotował nowosądecki esbek ppor. Zbigniew Bąk: „Wśród znajomych i członków NSZZ »Solidarność« wypowiadał się, że oświadczenie o zaniechaniu działalności szkodliwej dla PRL podpisał jedynie po to, aby Milicja dała mu spokój”.
W ciągu następnej doby również dla bezpieki stało się jasne, że Ignacok „nie zamierza jednak rezygnować z działalności politycznej”. Bąk szczegółowo opisał jego kolejne „przestępstwa”. Pomimo podpisania lojalki i uzyskania zwolnienia Ignacok „bezpośrednio po powrocie do Zakopanego podjął działalność związkową, której przebieg był następujący: udał się do mieszkania internowanego ob. Zacharko, gdzie od żony przejął, a następnie wywiózł i ukrył tajne dokumenty KKP »Solidarność« Społem; dopomógł w ukryciu się ob. B. Łukowicz, osobistej sekretarki ob. Zacharko, wywożąc ją własnym samochodem i przekazując pod opiekę pracowników jednego z zakopiańskich zakładów pracy; po wprowadzeniu stanu wojennego przejął funkcję etatowego łącznika między internowanymi działaczami zakopiańskiej »Solidarności«”. Wnioski SB były oczywiste: „Biorąc pod uwagę powyższe fakty, uznać należy, że ob. Ignacok nie przestrzega postanowień Dekretu o stanie wojennym oraz dalsze jego przebywanie na wolności jest niewskazane z uwagi na prowadzoną działalność polityczną. Wniosek: należy internować ob. Ignacok Zdzisława” – stwierdzał ppor. Bąk. Aresztowano go ponownie już 14 grudnia 1981 roku.
Inna czołowa działaczka zakopiańskiej „Solidarności”, a później jeden z fundamentów niepodległościowej działalności konspiracyjnej dr Barbara Tarnowska miała w nocy z 12 na 13 grudnia dyżur na oddziale dziecięcym zakopiańskiego szpitala. Zakładała właśnie nową tablicę „Solidarności”, kiedy pracownicy pogotowia zawiadomili ją, że „koledzy z »Solidarności« zostali aresztowani i wywiezieni w nieznanym kierunku”. Mimo strachu i dezorientacji czuła się odpowiedzialna za pacjentów. „Nie bardzo wiedziałam kto i co, bo już nie było telefonów. Mnie ostrzeżono, żebym uciekała. Ale jak mogłam zejść z dyżuru?” – pytała retorycznie ponad 20 lat później.
Okazało się, że esbecy bynajmniej nie zamierzali wyciągać Tarnowskiej ze szpitala. Przecież tam w obronie filigranowej i powszechnie lubianej lekarki mogliby się zjednoczyć pacjenci. Mogło też nastąpić mnóstwo nieprzewidzianych sytuacji. Dlatego Tarnowska nieniepokojona skończyła dyżur, chociaż psychicznie była przygotowana na najgorsze. „Pojechałam do córki pożegnać się, licząc się z tym, że będę aresztowana. Wtedy myślałam, że będą nas wywozić w głąb Rosji. Myślałam, że kolegów już wywieziono. Nie miałam gdzie uciekać. Wróciłam do domu, gdzie miałam ciężko chorą matkę. Nie rozbierałam się. Zdążyłam zmyć podłogę w kuchni i spodziewałam się, że mnie aresztują. Zaraz potem przyjechała po mnie suka milicyjna z kilkoma milicjantami i dwoma ubekami […]. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co tak naprawdę dzieje się w kraju”. Tarnowską zawieziono do zakopiańskiej siedziby milicji. „Postawili mnie na korytarzu i kazali stać. Trwało to ze dwie godziny”. Potem wezwano ją do pomieszczenia. Tam za biurkiem siedziała kobieta, która już wcześniej nachodziła Tarnowską, legitymując się dokumentami SB. „Zapytała, czy podpiszę deklarację o przestrzeganiu dekretu o stanie wojennym. Byłam zaskoczona. Pozytywnie, bo poczułam, że możliwe [jest], że nie będę aresztowana. Odczułam ulgę, bo brzmiało to ugodowo. Zapytałam, o co chodzi i jakie to ma być zobowiązanie (nie wiedziałam nic). Przeczytała mi o zakazach [związanych z wprowadzeniem stanu wojennego]. »Czy to warunek, żebym nie była aresztowana?«
– zapytałam. Odpowiedź była twierdząca”. Nie zastanawiała się długo. Przede wszystkim pomyślała o chorej matce, ale też podobnie jak Ignacok uznała, że taka wymuszona deklaracja jej „i tak do niczego nie zobowiązuje”. Wróciła do domu, a już dwa dni później przepisywała na maszynie komunikaty „Solidarności” o sytuacji w kraju dostarczone jej ze szpitala w Rabce, faktycznie rozpoczynając pracę konspiracyjną.
Dopiero później się dowiedziała, że i tak wówczas by jej nie aresztowano, bo była transfuzjologiem – dyrekcja szpitala w Komitecie Miejskim PZPR oświadczyła, że Tarnowska to „jedyny specjalista od spraw krwi w całym województwie”, a SB musiała być gotowa do „konieczności zorganizowania ratownictwa medycznego, specjalistycznego w zakresie krwiodawstwa, na wypadek przelewu krwi w Polsce”.