Kluczem do ożywienia zainteresowania muzyką The Beatles było wydanie, poczynając od 1995 r., trzech albumów pod nazwą „Anthology”, które przypominały mniej udane wersje znanych od lat nagrań. W imponujący sposób rozwiązano główny problem: w przedsięwzięciu nie mógł brać udziału zastrzelony w 1980 r. John Lennon. Muzycy, puszczając w niepamięć dawne konflikty, porozumieli się z Yoko Ono, która udostępniła im niewydane nagrania męża „Free As A Bird” i „Real Love”. Do śpiewającego z taśmy Lennona McCartney dograł nową wokalną partię i, już z kolegami, motywy instrumentalne.
Sukces „Antologii” był oszałamiający, bo muzyka The Beatles się nie zestarzała. Do dziś stanowi inspirację, zwłaszcza dla zespołów brytyjskich, w tym Oasis – bez skrupułów kopiujących liverpoolczyków. Powodzenie płyt pomogło sprzedać bogato ilustrowaną książkę o tym samym tytule i dokumentalny boks DVD. Składanka zatytułowana „1”, zawierająca piosenki, które zajęły pierwsze miejsca na brytyjskiej i amerykańskiej liście przebojów, była najchętniej kupowanym albumem w 2000 r. Wszyscy mówili o powracającej beatlemanii. Od lat jest umiejętnie podsycana, tak by nie przegrzać koniunktury.
Udanym trikiem było wydanie po raz pierwszy wszystkich nagrań z filmu „Yellow Submarine”. Na oryginalnej płycie sprzed lat znalazł się ich wybór wraz z kompozycjami George’a Martina. Następnym posunięciem było przypomnienie „Let It Be”. McCartney wykorzystał w promocji historię z ostatniego rozdziału istnienia czwórki, kiedy bez jego zgody pozostali muzycy pozwolili producentowi Philowi Spectorowi dograć do piosenki Paula „Long and the Winding Road” partie orkiestrowe. McCartney odszukał oryginalną wersję i wypuścił na rynek wraz z pozostałymi nagraniami pod nazwą „Naked”. Dumny kompozytor miał oczywiście prawo przedstawić całemu światu własne aranżacje – wersja Spectora jest jednak ciekawsza. Nie wiadomo, ilu nabywców kompaktu doszło do podobnego wniosku, ale tylko w pierwszym roku dystrybucji było ich na świecie kilka milionów.
Spektakularnym, choć mocno kontrowersyjnym posunięciem było wydanie w 2006 r. płyty „Love” – pierwszej z remiksami bitelsowskich nagrań, które miały dotrzeć do nastoletniego słuchacza. Są słabe, jak nagrania z „Antologii”. Stały się jednak reklamą wspaniałego widowiska przygotowanego przez najsłynniejszy na świecie cyrk du Soleil z Las Vegas. Z myślą o audiowizualnym przedstawieniu i fanach przybywających z całego świata zbudowano od podstaw nowy teatr, wyposażając go we wszystkie nowinki techniczne. W ten sposób dwaj bitelsi dołączyli do ekskluzywnego grona artystów, których piosenki można podziwiać w stolicy amerykańskiej rozrywki, choć Paul i Ringo byli tam tylko podczas premiery widowiska.
Najtrudniejsze do pogodzenia ze strategią reklamową widowiska – podporządkowaną hasłu „Miłość” – były nieudane małżeństwa bitelsów oraz najnowsze wówczas informacje, że McCartney rozstaje się z drugą żoną, modelką Heather Mills. Wcześniej podkreślano miłosną determinację Paula – Heather straciła bowiem nogę w wypadku. Ze związku urodziła się córeczka, ale para, zamiast cieszyć się szczęściem małżeńskim, pogrążyła się w kłótniach. Powodem była niechlubna przeszłość modelki. To, że była ekskluzywną damą do towarzystwa, poszłoby może w niepamięć, jednak brytyjskie gazety ilustrowały te doniesienia nagimi zdjęciami Mills z poradnika ars amandi sprzed lat. Z kolei w czasie sprawy rozwodowej wyciekły z sądu informacje stawiające w złym świetle bitelsa. Heather miała zeznawać, że Paul jest uzależniony od marihuany, a sposobem pierwszej żony Lindy na spokój w związku było przyzwolenie na egzotyczny dymek każdego dnia. Tymczasem Mills postawiła sprawę jasno: narkotyki albo ja. Dalsze zeznania wskazywały, że muzyk miał kłopoty z wyborem. Była modelka skarżyła się, że przypalał ją papierosem i straszył stłuczoną szklanką.
Media, relacjonując te wszystkie rewelacje, nie pomijały sprawy alimentów. Ich zdaniem gra toczy się nawet o 200 mln dolarów. Jeśli to prawda, McCartney może stracić status jedynego miliardera w świecie rocka. To jednak tylko zachęciło go do wzmożonej aktywności. Niezwykle często koncertuje w Stanach Zjednoczonych, za każdą trasę zgarniając po kilkadziesiąt milionów dolarów. Umiejętnie odświeża wizerunek. Poprzednia solowa płyta „Chaos and Creation in the Backyard”, chociaż ma bitelsowską okładkę, została nagrana z pomocą Nigela Godricha, producenta Radiohead, nowej legendy muzyki alternatywnej. Gorzej wypadł zeszłoroczny album „Memory Almost Full”, ale sir Paul wykazał się po raz kolejny biznesowym zmysłem. Widząc bierność swojego wydawcy EMI, podpisał kontrakt ze Starbucksem, najmodniejszą siecią cofee shopów, który wcześniej z powodzeniem sprzedawał płytę Boba Dylana. McCartney zapewnił sobie znakomity kontrakt i reklamę – w dniu premiery we wszystkich kawiarniach sieci grano przez 24 godziny jego piosenki. Dotarł w ten sposób do słuchaczy młodych i zasobnych. Efekt musiał doprowadzić szefów EMI do szału, ale muzyk zacierał ręce – płyta debiutowała w Stanach Zjednoczonych na trzeciej pozycji „Billboardu” i sprzedała się w pierwszym tygodniu aż w 161 tys. egzemplarzy.