Niektórzy znawcy upatrują w tym siłę Tuska. Ich zdaniem zrozumiał on, że polityka ma być wolna od ideologii i wielkich projektów. Co to wszakże znaczy, nie sposób powiedzieć, i tego rodzaju pochwały tyleż zdają się świadczyć o rozległości horyzontów polskiego premiera, którego główną cnotą ma być brak planów, co i o osobliwie pobłażliwym stosunku do niego części publicystów. Jednego wprawdzie Tuskowi odmówić się nie da: jadąc na narty po dwóch miesiącach urzędowania, a następnie biegnąc grać w piłkę kilka godzin po powrocie ? jak doniósł “Super Express” ? z pewnością ma szansę być najlepiej wysportowanym polskim szefem rządu po 1989 roku. Tylko, że to jeszcze nie tłumaczy miłości.

A może Polacy kochają Tuska, bo… nikogo innego kochać się nie da, a jego najpoważniejszy konkurent Jarosław Kaczyński stara się ze wszystkich sił do siebie zniechęcić? Tusk może robić niewiele albo nawet nic, a i tak najważniejsze, że nie jest Kaczyńskim. Oczywiście Kaczyńskim z doprawioną gębą polityka radykalnego, awanturniczego i ksenofobicznego.

Tyle że były premier z zaskakującym uporem ten swój negatywny wizerunek wzmacnia. A to udzieli wywiadu “Naszej Polsce” (z piękną zaiste pochwałą jej redaktora naczelnego: “Nic milszego nie mógł pan powiedzieć i od razu przyrzekam, że z całą pewnością pan będzie jednym z pierwszych dziennikarzy, z którymi będę rozmawiał, bo pan ma zwyczaj pytać, a nie atakować”), a to coś powie o “obcinaczach palców”, a to zaatakuje RMF FM, nazywając je niemieckim radiem, bo jego dziennikarz zadał mu niewygodne pytanie. Gdybym odpowiadał za medialną politykę Platformy, to chyba ufundowałbym dla Kaczyńskiego specjalną nagrodę za jego ostatnie wypowiedzi i pilnowałbym, żeby jak najczęściej miał okazję zabierać głos. Wtedy mógłbym spać spokojnie, nie bojąc się, że miłość do Tuska osłabnie.